Mamy dopracowany model biznesowy i zasady współpracy z partnerem, jakim została spółka Ghelamco. Chciałbym, aby udało się jesienią ruszyć z budową, ale ten projekt nauczył mnie już cierpliwości – mówi Tomasz Chamera, prezes Polskiego Związku Żeglarskiego o flagowej inwestycji związku jaką jest zabudowa mariny przy Skwerze Kościuszki w Gdyni.
Czy w Gdyni powstanie nowa zabudowa wokół mariny?
Tak, jestem optymistą, chociaż projekt rzeczywiście ma już przysłowiową długą siwą brodę. Pamiętam pierwsze rozmowy dotyczące koncepcji, w których uczestniczyłem jeszcze jako świeżo upieczony trener główny PZŻ w 2001 roku. Historia pisała potem różne scenariusze. Podpisaliśmy umowę z inwestorem, a obecnie prowadzimy procedury administracyjne mające na celu finalną realizację inwestycji. Konsultacje są bardzo wnikliwe i zajmują dużo czasu, bo miejsce znajduje się w gdyńskiej strefie prestiżu, gdzie wszystkie oczy, włącznie z naszymi, obserwują ten projekt.
Jaką macie koncepcję?
Koncepcja nie jest zmieniona, bo miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego jest bardzo restrykcyjny i precyzyjny. Przypomnę, że 50% powierzchni użytkowanej przez nas działki musi być przeznaczone na aktywności żeglarskie. Aby rozwijało się żeglarstwo niezbędne jest złączenie w projekcie wątków publicznych i biznesowych. Organizacja taka jak Polski Związek Żeglarski sama nie jest w stanie wybudować dużego obiektu spełniającego oba powyższe kryteria, bo do tego trzeba doświadczenia, wykwalifikowanych zasobów kadrowych i finansowych. Stąd pomysł, aby związać się z rozpoznawalnym i wiarygodnym partnerem. Finalnie zdecydowaliśmy się na współpracę z organizacją o dużej renomie, której przedstawiciele doskonale wiedzą, że ta inwestycja to nie tylko biznes, ale też misja rozwoju żeglarstwa.
W 2014 roku ogłosiliście już projekt architektoniczny dla tego miejsca.
Od jego uzyskania minęło sporo czasu, wokół nas postępuje wiele zmian. Dyskutujemy niezliczoną liczbę wątków mających na celu realizację potrzeb wszystkich interesariuszy tej inwestycji. To powoduje konieczność nieznacznych korekt całej koncepcji. Dopracowujemy jak najlepsze rozwiązania, aby nowa jakość stała się wizytówką, z której dumni będą zarówno żeglarze, jak i mieszkańcy Gdyni. Staramy się oddać właściwego ducha tego miejsca.
Czy to oznacza, że powstaje nowy projekt?
Tak, w ubiegłym roku ogłosiliśmy konkurs na stworzenie nowego projektu. Został już rozstrzygnięty, ale sam projekt nie jest jeszcze gotowy. Trwają prace, a jednocześnie wszystkie związane z nim konsultacje i procedury. Chcemy skutecznie połączyć funkcje żeglarskie, komercyjne i historyczne, tak ważne dla terenów Mola Południowego. Liczę, że niebawem będziemy w stanie podać więcej szczegółów.
Jaki sobie termin wyznaczyliście na zakończenie prac projektowych i rozpoczęcie budowy?
Wszystko zależy od realizacji procedur administracyjnych. Mamy dopracowany model biznesowy i zasady współpracy. Chciałbym, aby udało się jesienią ruszyć z budową, ale ten projekt nauczył mnie już cierpliwości. Nie chcemy realizować go całkowicie według poprzedniej koncepcji, względem której wciąż posiadamy ważne pozwolenie na budowę, bo nikogo by to nie usatysfakcjonowało, zarówno pod względem komercyjnym, jak i wizualnym.
Wspomniał pan, że nowy partner czuje efekt misyjny. Czy to oznacza, że żeglarze mogą spać spokojnie? Jakie będą proporcje pomiędzy żeglarstwem, a komercją?
Oczywiście, że tak. Żeglarstwo w tym miejscu było, jest i będzie. Dotyczy to także klubów żeglarskich, których funkcjonowanie jest zabezpieczone podpisanymi umowami. Będą one działały w formule dostępnej dla wszystkich, ale jednocześnie ten projekt stworzy nowe okno na świat. Zakładamy bowiem rozwiązania pozwalające unowocześnić oblicze tego miejsca, przyciągać do Gdyni coraz większe wydarzenia żeglarskie i kulturalne.
W jaki sposób?
Zdecydowana większość członków JKM Gryf, YKP Gdynia i YK Stal Gdynia, które znajdują się na użytkowanej przez PZŻ działce, zaakceptowała koncepcje współpracy podczas walnych zgromadzeń członkowskich, kiedy omawialiśmy założenia przedsięwzięcia. Podpisaliśmy umowy zapewniające każdemu z tych klubów powierzchnie przeznaczone na działalność statutową, czyli realizację aktywności żeglarskich. Jako właściciele dbamy, aby kluby kontynuowały swoje bogate tradycje żeglarskie w zakresie sportu, edukacji morskiej i kultury.
W Gdyni twa gorąca dyskusja wokół projektu. Pojawiają się pytania czy kluby, które przecież nie są bogate, a prowadzą działalność szkoleniową będą w stanie się odnaleźć w nowej, eleganckiej rzeczywistości, np. takiej jak w sąsiednim Yacht Parku. Czy uda się obronić szkolenie żeglarskie w tym miejscu?
Zapewnienie ciągłości i rozwoju żeglarstwa to obowiązek PZŻ i gdyńskich klubów żeglarskich. Władze Gdyni także nie wyobrażają sobie, żeby żeglarstwa w tej części miasta zabrakło. Zastanawia mnie podłoże tych dyskusji, bo przecież klubów nikt nie wyrzuca. W okresie budowy ich działalność z pewnością będzie nieco utrudniona, ale nie ma ryzyka przerwania ciągłości szkolenia i prowadzenia działalności, w czym pomagać będzie PZŻ. Największy nacisk położyliśmy na zabezpieczenie funkcjonowania szkolenia żeglarskiego dzieci i młodzieży. Sami mieliśmy obawy, ale w czasie rozmów i ustaleń zasad współpracy w zakresie działalności klubów obawy te zostały przekształcone w wyzwania i wszyscy właśnie tak do tego podchodzą. Wspólnie zgadzamy się, że trzeba iść z postępem mając świadomość, że w końcu nadejdzie dzień, w którym obecny, coraz bardziej odbiegający od aktualnych potrzeb stan (przez wielu określany jako skansen) zostanie przekształcony w nowoczesny obiekt, dający możliwości realizacji międzynarodowej skali przedsięwzięć żeglarskich. Zmiany to naturalna kolej rzeczy, a kluby w tym procesie otrzymały już znaczące wsparcie i na takie z naszej strony cały czas mogą liczyć. Pamiętajmy, że kluby to oddzielne podmioty mające swoje zarządy, właściwie dbające o politykę finansową, kadrową, a przede wszystkim o realizację celów statutowych. Pełna odpowiedzialność za projekt i tak spoczywa na PZŻ, ale finalnie to każdy klub działa według swojej własnej strategii i modelu biznesowego.
Jak ma więc wyglądać nowa zabudowa wokół mariny?
Z pewnością będzie to obiekt wielofunkcyjny, łączący w sobie działalność klubów oraz bazę noclegową, gastronomię i inne funkcje wspierające. Miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego bardzo precyzyjnie określa możliwości inwestycyjne na tym terenie. Na szczęście nie ma tu miejsca na typową „mieszkaniówkę”. Proces komercjalizacji wciąż przed nami, a w tym pomogą wykwalifikowani specjaliści.
A jak cała operacja wygląda od strony formalnej? Ponad 10 lat temu PZŻ powołał do życia dwie spółki o tej samej nazwie Nowa Marina Gdynia. Jedna została właścicielem gruntu, a druga miała przeprowadzić budowę. To one zostały stroną umowy z Ghelamco?
W tym zakresie niewiele się zmieniło. Dla potrzeb realizacji projektu funkcjonują w pełni kontrolowane przez PZŻ dwie spółki celowe: Nowa Marina Gdynia SA i Nowa Marina Gdynia sp. z o.o. Obie są stronami umowy z naszym partnerem.
Sprawa mariny obciążyła finansowo PZŻ. Wspomniane dwie spółki generowały wysokie koszty. W sumie pochłonęły już 9 mln zł.
Rzeczywiście znaczne środki zainwestowane zostały w okresie startu projektu. W 2017 roku, gdy objąłem fotel prezesa PZŻ dokonaliśmy zdecydowanej redukcji wydatków. Ponosimy pewne koszty stałe wymagane uwarunkowaniami kodeksu handlowego, jak: wynajem biura, księgowość, obsługa prawna, niezbędne wynagrodzenia.
Uda się wam odzyskać te 9 mln?
Podjęte dotychczas działania mają to na celu. Zainwestowane środki stanowią część naszego aportu, czego odzyskanie jest naszym celem po realizacji inwestycji. Zdecydowaliśmy się na ryzyko biznesowe, chociaż można było po prostu sprzedać prawa do użytkowania wieczystego działki za gotówkę i problem szybko rozwiązać. Wyprzedaż majątku to jednak pierwszy krok do upadku każdej organizacji. Historia uczy ponadto, że pieniądze można wydać łatwo i bezpowrotnie. Sejmik PZŻ uchwalił konkretne wymagania dotyczące sfery finansowej przedsięwzięcia i naszą rolą jest ich zabezpieczenie.
Nie tylko Nowa Marina Gdynia jest wyzwaniem finansowym. Od lat trwają spory wokół portu jachtowego w Trzebieży w Zachodniopomorskiem.
Skala zaszłości jest tam jeszcze dłuższa niż w Gdyni. Istnieje wiele wyzwań dotyczących sfery majątkowej, jak i funkcjonalnej – bądź, co bądź przyszło nam zmierzyć się z wyzwaniami sięgającymi dziesięcioleci. Zastaliśmy ośrodek w stanie agonalnym, zrujnowane budynki i zdewastowane, a nawet tonące jachty. Dzięki pomocy Zachodniopomorskiego Urzędu Marszałkowskiego w zakresie pozyskania środków unijnych i wydatnemu zaangażowaniu finansowemu PZŻ zaczęliśmy port w Trzebieży sukcesywnie rewitalizować. Najpierw marinę, potem główny budynek. Dawną stołówkę trzeba było zburzyć, bo do niczego się już nie nadawała. Ten proces wciąż trwa.
Ile wydaliście pieniędzy?
Nie traktuję tego jako wydane pieniądze tylko inwestycję w posiadany majątek Związku. Cały projekt dotąd pochłonął ponad 9 mln zł, w z tego ponad 6 mln zainwestował PZŻ.
Tyle samo co marina w Gdyni.
To prawda. Razem z Zachodniopomorskim Okręgowym Związkiem Żeglarskim powołaliśmy do życia Fundację Port Jachtowy Trzebież, która stała się beneficjentem projektu. Do Fundacji trafiły powyższe środki pochodzące blisko w 65% z PZŻ, a pozostała cześć to finanse unijne w ramach RPO.
I wszystko działa?
Port udało się zrewitalizować, a po okresie pandemii wracamy do funkcjonowania, z pewnością w innej rzeczywistości niż ta, którą pamięta wielu doświadczonych żeglarzy. Przed nami jeszcze wiele pracy. Przypomnę, że odbudowujemy konsekwencje kilkudziesięciu lat zaniedbań.
Żeglarze ze Szczecina ciągle mają w pamięci, że tam działał ośrodek regatowy, taki jak teraz w Górkach Zachodnich.
To był ośrodek o innym charakterze, zorientowany bardziej na edukację morską, a nie sport. Dzisiaj w Trzebieży działa przede wszystkim żeglarska marina, której rozwój należy kontynuować. Chciałbym, żeby port był w stanie sam się utrzymywać. Niech to będzie marina przyjazna dla żeglarzy, którą problemy omijają szerokim łukiem.
Skoro nie ma szkoleń, zgrupowań sportowych to musi czymś przyciągać. A opłaty w Trzebieży potrafią być trzykrotnie wyższe niż w Górkach Zachodnich.
Realia pokazują, że Trzebież to marina tranzytowa i takie jest założenie biznesowe. Wiele zmieniło się w jej bieżącym funkcjonowaniu, mam nadzieję, że udało się także ograniczyć liczne patologie. Żeglarze stanęli przed faktem, że należy podpisywać umowy, stosować się do regulaminu. Faktycznie, stawki zostały podniesione, ale też zmieniła się sama marina. Widmo problemów Trzebieży ciągnie się za nami zbyt długo - nie wszystko jest winą PZŻ. Ośrodek nie będzie „złotym jajem” - ma się sam utrzymać i poprawnie funkcjonować.
A ceny?
Żeglarstwo jest wartością dodaną do codziennego życia. Niestety nie ma szans uprawiania naszej aktywności za darmo, chociaż chciałbym posiadać moc sprawczą pozwalającą usatysfakcjonować wszystkich żeglarzy. Dzisiejsze ceny są efektem popytu i podaży, które na bieżąco analizuje zarząd fundacji, wprowadzając niezbędne aktualizacje.
Skoro Trzebież to nieustanny problem to może warto zrobić kategoryczny ruch? Oddać ją szczecińskim żeglarzom.
Mimo, że operatorem jest fundacja, to właścicielem portu jachtowego w Trzebieży jest PZŻ. Taka decyzja wymaga zgody najwyższej władzy związku, czyli sejmiku, po uprzednim wypracowaniu właściwych uwarunkowań prawnych i biznesowych. Czasy rozdawnictwa majątku, mam nadzieję są bezpowrotnie za nami.
Co więc dalej? Czy będzie to dobrze prosperujący port jachtowy, a może powstanie tam hotel? Bo takie pomysły też już padły.
Dzisiaj są dwie możliwości: port jachtowy Trzebież będzie działał jako ośrodek zarządzany przez fundację, której przedstawiciele zmierzają w jednym kierunku, albo trzeba wynająć go wiarygodnemu podmiotowi, który sensownie marinę poprowadzi. Trzeciej drogi nie ma.
Nowa Marina Gdynia, port w Trzebieży, inne grunty. Widać, że kwestie majątkowe to wielkie obciążenie dla PZŻ. Ostatnie lata kończycie ze stratą. W jakiej perspektywie uda się wam wyjść na prostą? Wszystko zależy od powodzenia projektu w Gdyni?
Szczęściem i zarazem problemem Związku było i jest posiadanie wartościowego majątku, nad którym przez lata brakowało właściwego nadzoru. Spotykam się z opiniami beztroski, lekkomyślności władz wielu minionych kadencji w podstawowych kwestiach zarządzania, braku należytej kontroli. Nie czas z tym polemizować i nie zamierzam do tego wracać – stanęliśmy pod przysłowiową ścianą, przed wyzwaniami odbiegającymi od stereotypów organizacji sportowych. Ustaliliśmy priorytety. Nie tracimy czasu na dywagacje nad długoletnimi umowami z dzierżawcami, którzy solidnie wywiązują się ze swoich zobowiązań. Jeżeli coś dobrze działa, każda próba manipulacji jest zwykle źródłem kłopotów, a nie usprawnień. Jesteśmy na dobrej drodze do zmiany trendu pozwalającego uzyskiwać korzyści z naszych dóbr, zamiast wciąż do nich dopłacać.
Czy to oznacza, że rok 2022 uda wam się zakończyć z zyskiem?
Odkąd objąłem stery w PZŻ sukcesywnie zmniejszamy stratę, która dzisiaj jest już niewielka. Mimo dużego ryzyka utraty płynności finansowej w pierwszym roku działalności, negatywnych efektów pandemii i wielu innych uwarunkowań, miniony rok zamkniemy na niewielkim minusie. Cały czas staramy się prowadzić PZŻ tak, aby wynik finansowy oscylował w okolicach zera. Oglądamy każdą złotówkę, prowadzimy rozsądną politykę, nie żyjemy ponad stan, finanse nasze są transparentne. Jesteśmy wiarygodną organizację dla Ministerstwa Sportu i Turystyki, które z roku na rok przyznaje związkowi coraz większe dotacje z różnych programów, a także dla partnerów biznesowych, których każdego roku przybywa przy współpracy z nami.
Zwykle pojawiają się pozycje w bilansie, które trudno oszacować z góry. Na przykład amortyzacja - kiedy w ostatnim kwartale zdarza nam się uzyskać dotacje na zakupy dużej liczby sprzętu sportowego. W minionym roku właśnie ten czynnik spowodował ujemny wynik finansowy. Najważniejszy jest dla nas pilnowanie płynności finansowej, która na razie nie jest zagrożona.