Projektowane przez nią stroje to prawdziwy artystyczny koktajl – inspirowane malarstwem, rzeźbą i filmem kostiumy przywodzą na myśl mroczne baśnie. Dyplomowana projektantka, kostiumografka i artystka o nieskończonej wyobraźni. Mieszka i tworzy w Sopocie, w jej kostiumach występowały już m.in. Lady Gaga i Fergie, a w jej kreacjach od lat pojawiają się wyraziste postacie krajowej sceny. m.in. Nergal, Justyna Steczkowska, Doda, czy też Małgorzata Rozenek. Ostatnio ubrała samą Madonnę, ale w kwestii projektowania nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

Podobno wiele lat temu, przy okazji jednego z pierwszych pokazów, na których prezentowano twoje stroje, usłyszałaś, że to projekty, które nie nadają się do niczego poza teatralną sceną – zbyt dziwne i mroczne, aby pokochał je świat. Katarzyna Konieczka miała „skończyć’ w ciasnej garderobie za sceną, zagrzebana w stosy czarnych koronek.

To ciekawe, zupełnie nie pamiętam tych słów – chyba mocno je wtedy wyparłam ze świadomości (śmiech)! Ale na poważnie, dziś śmiało mogę powiedzieć, że ta ponura prognoza się nie sprawdziła. Choć na drodze swojej kariery zaliczyłam też współpracę z kilkoma teatrami i bardzo miło wspominam te momenty.

Kostiumy teatralne to jednak nie powód, dla którego social media każdego miłośnika mody i sztuki pękają dziś w szwach od zdjęć modelek w twoich gorsetach i koronach. Wśród nich – Madonna…

No tak, Madonna… Pewnie zaraz zapytasz, jak często plotkujemy ze sobą przez telefon i czy jesteśmy już najlepszymi przyjaciółkami (śmiech). Wszyscy teraz o to pytają.

Sam fakt, że Madonna niedawno pojawiła się w zaprojektowanej i wykonanej przez ciebie koronie na okładce włoskiego Vanity Fair, wystarczy mi w zupełności. To dla polskiego świata mody ogromna sensacja, na niespotykaną wcześniej miarę. Wiedziałam, że współpracowałaś już ze stylistami Lady Gagi czy Fergie, ale ta Madonna… Naprawdę wbiła mnie w fotel. Wygląda na tej okładce obłędnie.

Dziękuję, choć to nie tylko moja zasługa. Za stylizacje Madonny odpowiada niesamowita Bea Åkerlund – jeśli można mnie posądzić o bliższy kontakt z kimś z ekipy Madonny, powiedziałabym, że jest to właśnie Bea. Ale rzeczywiście, korona to istotny element całej stylizacji. W promującym sesję dla Vanity Fair klipie Madonna, w jednej z kilku następujących po sobie sekwencji została wystylizowana na Fridę Kahlo i ma na sobie również mój gorset. O, ten, jest na manekinie w rogu pokoju.

O gorset zapytam za chwilę. Pomówmy jeszcze chwilę o samej Madonnie.

Podkreślam, że nigdy nie poznałyśmy się osobiście. Także nie, nie jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, ale i tak jestem z siebie cholernie dumna. Królowa popu nosi moje kostiumy! Tym bardziej, że zarówno sama Madonna, jak i odpowiadająca za jej stylizacje wspomniana już Bea Åkerlund, to niesamowicie wymagający team. Tam nie mam miejsca na ściemę, prowizoryczne rozwiązania. Od początku do końca wszystko jest przemyślane w najdrobniejszych szczegółach. Kiedy stylistka Madonny zwraca się do ciebie z prośbą o przesłanie propozycji kostiumów, to właściwie wiadomo, że taki kontakt poprzedza bardzo dokładny research, twoje projekty i stylizacje przez wiele miesięcy są prześwietlane pod kątem jakości wykonania i estetyki, którą proponujesz. Zresztą, Bea to typ stylisty, z którymi najbardziej lubię współpracować, więc kiedy wreszcie doszło do spotkania on-line i ustalania szczegółów, wiedziałam dokładnie, co mam robić i czułam, że osoba po drugiej stronie to absolutna profesjonalistka w swojej dziedzinie.

To znaczy?

To nie tylko stylistka. To doświadczona kostiumografka, ale przede wszystkim człowiek z duszą i warsztatem artysty, taki, który nie boi się na planie zakasać rękawów i nieco „pobrudzić”. Bea potrafi pracować z tkaniną, wie, co zrobić, żeby kostium dobrze układał się na modelu i jak poradzić sobie z kryzysami, które zdarzają się przy każdym większym przedsięwzięciu tego typu.

Czy naprawdę mówimy o stylistce (śmiech) …?

Tak, styliści dzielą się dziś na tych, którzy na Instagramie pozują z papierową torbą z logo znanej marki (koniecznie odpowiednio wyeksponowanym), ewentualnie potrafią założyć marynarkę tył na przód i fantazyjnie upiąć ją na plecach oraz tych, którzy mają wiedzę, warsztat i duszę artysty. A na planie wypruwają sobie żyły, żeby wszystko wyszło, jak należy. Praca stylisty i kostiumografa to momentami niezły zapierdol, nie ma to nic wspólnego z instagramową rzeczywistością i promowaniem sponsorowanych sweterków.

A ty? Bywasz czasami na planie sesji zdjęciowej albo teledysku?

Zdecydowanie za rzadko! Czasami, jak w przypadku sesji odbywających się za oceanem, nie mam po prostu fizycznej możliwości, żeby dotrzeć na miejsce. Poza tym, producenci często nie do końca zdają sobie sprawę z tego, że projektant i wykonawca kostiumu, zwłaszcza w przypadku tak charakterystycznych i skomplikowanych konstrukcji, jakie proponuję, to osoba, dla której zawsze powinno być przewidziane miejsce na planie. Kiedy projektuję kostium dla konkretnego przedsięwzięcia artystycznego, mam kompletną wizję tego, jak powinna wyglądać całość. Strój sceniczny musi mieć lekkość, wytrzymałość, przy tym trzeba zachować odpowiednie proporcje i jak najwyższy poziom spektakularności. To kilometry tiulu, cekinów, skóra, drewno, silikon, pełen przekrój materiałów o różnych właściwościach fizycznych. Pracuje się z kosmiczną wręcz konwencją, czasami tuż przed nagraniem trzeba ręcznie doszywać do peleryny cekiny i cyrkonie, bo przed kamerą potrzebny jest bezczelny blichtr i barokowy przepych. To jest konstrukcja, proporcje, ale też ludzkie ciało – nawet w tak „odjechanych” stylizacjach model musi wyglądać dobrze, musi oddychać i wykonywać skomplikowane układy choreograficzne. Widziałam już przykłady tego, jak mój pomysł można spieprzyć przez nieumiejętność pracy z materią. Niedopasowany do sylwetki gorset może naprawdę źle wyglądać na modelu – ja znam właściwości materiałów, z których wykonuję swoje stroje, wiem, w którym momencie i jak trzeba coś poprawić. Wiem też, że osobie występującej na scenie w moim gorsecie mogą z różnych względów przydać się kabaretki, a, jak się okazuje, nie każdy stylista ma taką wiedzę.

Masz przecież na swoim koncie także trudniejsze historie współpracy z gwiazdami światowego formatu.

Niestety tak. Współpraca ze stylistami Lady Gagi nie do końca przebiegła tak, jakbym sobie tego życzyła.

…?

W dużym skrócie, w moim kostiumach miała występować Lady Gaga – jej styliści skontaktowali się ze mną z prośbą o wykonanie kilku różnych strojów. Tymczasem na jednym z teledysków zobaczyłam w nim jakąś tancerkę. Lady Gaga w innym klipie wystąpiła w stroju zaprojektowanym i wykonanym w sposób niebezpiecznie zbliżony do mojego pomysłu. Potem moje kostiumy widziałam w jakimś reportażu, wisiały sobie w garderobie piosenkarki. Nie zrozum mnie źle, to nie jest tak, że mam z tym jakiś ogromny problem, było, minęło, może czegoś mnie to nauczyło. Ja po prostu zwykle wykonuję swoje projekty z myślą o konkretnej osobie, to pociąga za sobą pewne estetyczne konsekwencje i to nie jest tak, że jest mi wszystko jedno, kto i w jakim momencie będzie miał na sobie moje gorsety, uprząż czy koronę.

To naprawdę zaskakujące. Może sam fakt, że odezwali się do ciebie styliści gwiazdy światowego formatu, powinien ci wystarczyć? Nie powinnaś interesować się tym, co zrobią z twoim kostiumem ani żądać za swoją pracę zapłaty… No właśnie – czy gwiazdy formatu Madonny, Fergie czy Lady Gagi płacą Konieczce z Sopotu za jej kostiumy?

Po pierwsze, większość strojów przeważnie dostaję z powrotem po zakończeniu sesji czy nagrania. Korona i gorset , które widzisz na manekinie to te same stroje, które miała na sobie Madonna. Co do zapłaty, pozwól, że te szczegóły mojej współpracy ze światem show-biznesu zachowam w tajemnicy, schowane w głębi swojego mrocznego serduszka (śmiech).

Pomówmy jeszcze chwilę o tym, o czym nie rozmawiają angielscy dżentelmeni. Gdyby przysłowiowy Kowalski szedł spacerem wzdłuż sopockiej alei i wpadł nagle na pomysł, by zamówić u ciebie strój na dowolną okazję, na jaki koszt musiałby się, biedak, przygotować?

Trudne pytanie, muszę pomyśleć, jak odpowiednio z niego wybrnąć…

Jak zawsze, najlepiej odpowiedzieć szczerze.

Estetyka, którą proponuję, to generalnie nie jest łatwy temat. Dużo tam ukrytych znaczeń, niektórzy dopatrują się w moich projektach makabry, mroku, a nawet piękna. Każdy widzi, co chce. Ale to nie jest strój na wieczór z winem i serem, a ja jestem bardzo przywiązana do swoich koncepcji i do tego, w jakim celu ktoś zamawia u mnie projekt i wykonanie. Lubię pracę z artystami, bo tam jest przeważnie jakaś historia do opowiedzenia, jest wyrazista osobowość, która nie boi się eksperymentów i kontrowersyjnego looku. Uwielbiam np. pracę z Nergalem – nie ze względu na jego niewątpliwy status gwiazdy polskiej i światowej muzyki, ale ciekawą osobowość, konkretny przekaz i zaufanie, jakim wzajemnie się darzymy jako twórcy. Jeśli zamawiający jest w stanie opowiedzieć mi taką historię, to proszę bardzo, dlaczego nie. W innym przypadku zawsze pozostaje cena, którą delikwenta można zniechęcić do zamówienia (śmiech).

Bardzo zgrabnie uniknęłaś rozmowy o finansach, gratuluję. Wróćmy na chwilę do twoich gorsetów i estetyki, którą proponujesz. Mam intymne pytanie, tym razem nie o pieniądze.

Proszę bardzo.

Patrzę na Twoje kostiumy uważnie, teraz z bardzo bliska. Widzę motywy malarskie, rzeźbiarskie, inspiracje filmowe, może muzyczne… ? Ale coś podpowiada mi, że pod powierzchnią prostych interpretacji jest coś więcej.

Co masz na myśli?

Chodzi o sposób, w jaki „traktujesz” ludzkie, zwłaszcza kobiece, ciało. To nie są, delikatnie mówiąc, komfortowe kostiumy. Dużo w nich mroku, ale to mrok namacalny, płynący „od wewnątrz”. Klatki na twarzach, ostre końcówki, śruby, ortopedyczne kołnierze… Oprócz oczywistego zainteresowania czuję fizyczny wręcz ból na myśl o tym, że miałabym założyć kostium twojego projektu. Dlaczego to robisz, dlaczego właśnie tak?

Masz rację, moje kostiumy to nie tylko Beksiński, HR Giger czy Ishioka. Oni mieli na mnie oczywisty i bardzo silny artystyczny wpływ. Uwielbiam obrazy Beksińskiego, za Gigera pewnie wyszłabym, gdyby jeszcze żył – naprawdę nie wiem, jak to się stało, że się nie spotkaliśmy, na pewno skończyłoby się to jakąś barwną i dramatyczną miłosną historią …! Ale na poważnie - moje kostiumy to także forma mojej autoterapii. Ból, ciemność, fizyczne cierpienie, poczucie zagrożenia – to wszystko przerobiłam w swoim czterdziestoletnim życiu i tworząc, poniekąd chcę to wykrzyczeć, pokazać światu to, z czym musiałam się mierzyć jako człowiek, jako kobieta. Mimo bólu i cierpienia, które cię spotyka, możesz być piękna, silna, możesz się podnieść. Pamiętasz historię Fridy? Okaleczona fizycznie i psychicznie (bo Diego to był przecież wyjątkowo trudny człowiek, życie z nim nie mogło rozpieszczać), po wielu operacjach, w końcu przykuta do łóżka kazała sobie instalować sztalugi nad tym łóżkiem i tak tworzyła swoje najlepsze, najbardziej poruszające dzieła. Spotkałam na swojej własnej drodze kilku naprawdę ciemnych typów, a że pod czarną zbroją z dżinsów i t-shirtu kryje się dość delikatna i patologicznie empatyczna osoba, to łatwo było mnie zranić, wykorzystać, zwieść. Moje projekty to cząstki mojego ja, to są kawałki Konieczki pozszywane z różnych dramatycznych historii, na szczęście w większości już zakończonych.

Rzeczywiście, sukces, jaki odniosłaś, konsekwencja, z którą realizujesz swoje artystyczne wizje i odważna, trudna w odbiorze estetyka – czy to idzie w parze z wrażliwością, o której mówisz?

Pamiętasz historię Chimery?

To mitologiczny potwór o ciele złożonym z różnych, niepasujących do siebie elementów.

Chimera to też pojęcie, którym określa się w genetyce organizm zbudowany z różnych genetycznie komórek. Mówi się (choć nie wiem, czy to prawda), że chimera powstaje jeszcze w życiu płodowym, kiedy jeden z bliźniaków wchłania drugiego i na świat przychodzi człowiek łączący w sobie przeciwstawne cechy dwóch różnych osobowości. Czasami myślę, że jestem taką właśnie chimerą, mam ją w sobie i że to być może dzięki niej odczuwam tak mocno. Może to i lepiej, że nie zaprosili mnie na plan teledysku Madonny…? Bo ja pewnie zrobiłabym jej ten gorset, koronę, upięłabym wszystko na jej ciele z najwyższą starannością i z kompletnie zimną krwią, a potem z powodu podekscytowania dostałabym jakiegoś globusa i musieliby mnie na noszach z tego planu wynosić…

Pytałam cię o inspiracje – co z wątkami maryjnymi, które są przecież stałym elementem twojej twórczości?

Za wykorzystywanie tego motywu zdarza mi się czasem nieźle obrywać. Co chwilę ktoś rzuca kamieniem krzycząc, żebym w końcu „odczepiła się” od Matki Boskiej. A mnie zwyczajnie fascynuje kościelna estetyka. Od zawsze uważałam kościół za wyjątkowo mroczne, tajemnicze miejsce – i nie mówię tu tylko o świątyniach, ale o klimacie, który katolicyzm buduje wokół kobiecości, ludzkiego ciała, jego seksualności i koncepcji tzw. grzechu. To jest naprawdę potężne źródło twórczej fascynacji, ale nie stoi za tym żadna świętość, ja przynajmniej jej tam nie widzę. Widzę za to piękne, haftowane złotą nicią ornamenty, witraże i bogactwo literackich oraz plastycznych motywów.

Na co teraz czekasz? Świętego Graala kostiumografii chyba właśnie zdobyłaś.

Fajnie byłoby zaprezentować moje stroje na jakiejś wystawie, może właśnie w Trójmieście…? Wyobrażam je sobie w jakimś przestronnym wnętrzu, galerii, w której mogłyby zaistnieć w surowej, czystej przestrzeni. Może Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie…? Poza tym, od jakiegoś czasu obserwuję na swoim Instagramie wzmożony ruch, mam przeczucie graniczące z pewnością, że zaowocuje to kolejną ciekawą współpracą, prowadzę już kilka obiecujących rozmów.

Uchyl rąbka tajemnicy.

Narazie powiem tylko, że będzie to naprawdę duży artystyczny projekt. Takie prawdziwe WOW, może zacznę te złote kielichy kolekcjonować na półce…? Bo wiesz, ja się dopiero rozkręcam.

Foto: Anna Kryża

Stylizacja fryzur: Maciej Kubuj (Kubuj Studio)

Wizażystka: Klaudia Kot

Modelka: Bianka Pomykała

Miejsce sesji: Laboartorium (Stocznia Cesarska, Gdańsk)

Dziękujemy prof. Maciejowi Śmietańskiemu

za udostępnienie miejsca do sesji.