Wysoki poziom zadowolenia z życia to dziś absolutny must have, utożsamiany z posiadaniem dobrego samochodu, pięknie urządzonego domu czy też ze zdjęciami z egzotycznych wakacji. Pozytywne samopoczucie to element, który obowiązkowo i chętnie prezentujemy w mediach społecznościowych, jednocześnie nie pozostawiając w tym "szczęśliwym obrazku" miejsca na to, co normalne, zwyczajne. W osiągnięciu tzw. dobrostanu mają pomóc nam oczyszczające koktajle, medytacyjne “apki” i mindfulness’owe kolorowanki. Coraz częściej przekonujemy się jednak, że dobrostanu nie da się tak po prostu kupić w pakiecie z dostawą do domu. Jak więc osiągnąć stan równowagi i… nie zwariować?
W jaki sposób Karolina Szot – psycholożka - zadbała dziś o swój dobrostan?
Co dokładnie masz na myśli?
Zastanawiam się, co zrobiłaś dla siebie, żeby po prostu poczuć się dziś dobrze.
Wypiłam bardzo dobrą kawę, zjadłam swoje ulubione słodycze... Przez pół godziny medytowałam, tzn. pozwoliłam sobie na zamknięcie oczu i uwolnienie myśli od zewnętrznych bodźców. Po spotkaniu z tobą zamierzam jeszcze iść na dłuższy spacer, mamy przecież piękne, jesienne popołudnie. Acha, i jestem w trakcie arcyciekawej lektury – to jest mój plan na wieczór. Generalnie rzecz ujmując – książki, kawa i pół godziny w ciszy – to są rzeczy, które codziennie poprawiają mi samopoczucie.
O tzw. dobrostan pytam cię nieprzypadkowo. Myślę, że jako psycholożka możesz mieć szczególny stosunek do tego słowa.
Zgadza się, choć nie jest to do końca pozytywny stosunek.
Dlaczego? Czym właściwie jest dobrostan? Czy psychologia w ogóle posługuje się tym pojęciem?
Dobrostan to, generalnie rzecz ujmując, stan równowagi między twoimi potrzebami, a tym, czym próbujesz je zaspokoić. Osobiście nie przepadam za tym terminem, wolę używać określenia równowaga lub stan równowagi – chodzi o bezpieczny i dobry dla nas balans między odpoczynkiem, a zadaniami do wykonania, między tym, co nas odpręża i wycisza, a tym, co nas stymuluje do działania. Prawdę mówiąc, fizjologicznie to jednak mało realne, byśmy na dłuższą metę trwali w takim stanie...
...?
Chodzi o strukturę naszego mózgu, zwłaszcza tej jego części, którą nazywamy podwzgórzem. W dużym uproszczeniu – to ośrodek rozmaitych emocji i lęków, które sterują naszym codziennym zachowaniem, nie sposób wyciszyć ich wszystkich, to byłoby po prostu niebezpieczne dla życia. Ważne, by stanów równowagi w ogóle doświadczać, one nie muszą być celem samym w sobie.
No właśnie, wspomniany na początku dobrostan stał się chyba kolejnym zadaniem, celem do osiągnięcia na drodze do idealnego życia.
Niestety tak, dlatego wolę używać słowa równowaga, podkreślam też cały czas, że nie musi być ona stanem permanentnym, po prostu dbajmy o to, by w dłuższej perspektywie nie kumulowało się w nas zbyt dużo napięcia. Dobrostan, tak jak wspomniałaś, stał się kolejnym zadaniem, jeszcze jednym napięciem, które tak naprawdę wcale nie pomaga nam czuć się dobrze.
W jaki sposób „walczymy” więc o ten dobrostan?
Osiągnięcie tego stanu jest dziś ściśle związane z prestiżem i pewnym materialnym wymiarem naszej egzystencji. Dobrostan ma być wtedy, kiedy mam super pracę, super karierę, piękną rodzinę, drogie wakacje. I koniecznie zdjęcia z tych wakacji w mediach społecznościowych!
Dodałabym jeszcze kilka innych „kluczowych” czynników.
Oczywiście, lista może być nieskończenie długa. Mogę jednocześnie mieć np. czas na ćwiczenie pilatesu pięć razy w tygodniu i picie świeżych koktajli warzywnych codziennie po przebudzeniu. Tylko kiedy te wszystkie drobne elementy poskładamy w jedną całość, otrzymujemy wyśrubowany i mało realny do osiągnięcia obraz idealnego życia, a powiedzmy sobie szczerze, takim życiem nie żyje na tej planecie nikt, oczywiście poza popularnymi wśród swoich followersów posiadaczami kont na rozmaitych portalach (śmiech). Nadużywanie w tym kontekście pojęcia dobrostan (zamiast nudnego słowa równowaga) tworzy więc niepotrzebne i szkodliwe przekonanie, że jest ono równoważne z materialnym i społecznym sukcesem i, co gorsze, ze zdrowiem psychicznym. Tymczasem na 6 podstawowych ludzkich emocji aż 5 z nich powoduje w nas nieprzyjemne reakcje somatyczne, zmusza nas do czujności, przyjmowania postawy obronnej czy ucieczki – nasz układ limbiczny po prostu nie jest przystosowany do trwania w równowadze i to jest zupełnie normalne! Dlatego równowaga powinna być stanem (jednym z wielu), w którym przebywamy, nie zaś kolejnym na liście celem do bezwzględnego egzekwowania w życiu.
Tylko jak ma się czuć przeciętny zjadacz contentu , który codziennie przynajmniej kilkanaście minut (często dużo więcej) spędza w social mediach i jest tam z reguły zalewany pewnymi kliszami – są zdjęcia kremowych mebli, puszystych dywanów i szczęśliwych matek, które dwa tygodnie po porodzie prezentują światu swój idealnie płaski brzuch. Czy nie ma prawa myśleć wtedy – co JA właściwie robię nie tak ze swoim życiem?
Dodałabym, że brzuch ma być nie tylko płaski, ale też doskonale wyrzeźbiony! Ale na poważnie, dochodzimy do sedna sprawy, bo to właśnie my, kobiety, jesteśmy mistrzyniami w kreowaniu tych odrealnionych wizji dotyczących życia i sposobów wykorzystywania swojego życiowego potencjału.
Może dlatego psychoterapeuci mają dziś tak wypełnione kalendarze? Czy wypalone emocjonalnie kobiety to dziś większość twoich pacjentów?
Ja akurat mam w terapii sporą grupę mężczyzn, być może jest to kwestia mojej osobowości (śmiech). Ale generalnie, choć w ciągu ostatnich kilku lat statystyka nieco się wyrównała, w dalszym ciągu kobiet szukających pomocy psychoterapeuty jest nieco więcej niż mężczyzn. Dotyczy to zwłaszcza pań w przedziale wiekowym 30-45 , z tak zwanymi bezwzględnymi standardami osobistymi.
Bezwzględne standardy osobiste – a cóż to takiego?
O bezwzględnych standardach osobistych mówimy tam, gdzie nie ma miejsca na tzw. odpuszczenie, na samowspółczucie i na empatię w stosunku do siebie samej. Poprzeczka jest postawiona wysoko, jest bardzo duża presja na osiągnięcie sukcesu w każdej dziedzinie życia – takie pacjentki najczęściej trafiają do mnie z zaburzeniami lękowymi oraz stanami depresyjnymi. Oczywiście, są też młodsze i starsze osoby szukające pomocy terapeuty, ale kobiety w przedziale 30-45 to szczególnie liczna grupa.
Dlaczego akurat ten przedział wiekowy?
Spójrzmy na to tak: jako bardzo młode kobiety w wieku 20-30 lat mamy czas na zabawę, naukę i poszukiwanie życiowej drogi. Po studiach podejmuje pracę, zdarza się, że robimy podyplomówki, doktoraty. Rozmnażamy się - to zwykle czas, kiedy mamy bardzo małe dzieci. Przedział 30-45 to z kolei bardzo gorący okres, w którym oczekujemy od siebie (i od innych) przede wszystkim dynamicznego rozwoju kariery zawodowej. Zwykle na koncie mamy też do dyspozycji nieco inne kwoty niż 10 lat wcześniej. Z jednej strony zwiększamy swoje kompetencje i zarobki, z drugiej – mamy więcej możliwości, by wydawać pieniądze i np. intensywnie dbać o swoją urodę.
Dbać o nią czy raczej poprawiać ją...?
I jedno, i drugie. Poprawianie urody i związana z tym presja to zresztą temat-rzeka, mogłybyśmy przeprowadzić o tym długą i pasjonującą rozmowę.
Co w takim razie dzieje się po 45 roku życia ?
Wtedy, teoretycznie, powinnyśmy już odcinać kupony od tego, co udało nam się osiągnąć w ostatnich latach. Zauważ jednak, jak wąski jest przedział czasowy, o którym wcześniej rozmawiałyśmy, a w którym musimy zadbać jednocześnie o rozwój kariery, wychować dzieci, znaleźć czas na utrzymywanie relacji z partnerem, starzejącymi się rodzicami, przyjaciółmi etc. Niestety, często odbywa się to kosztem zdrowia psychicznego.
Z jakimi zaburzeniami najczęściej zjawiają się więc u ciebie kobiety po przekroczeniu umownego progu 30-tu lat?
To głównie problemy z samooceną i wspomniane już przeze mnie bezwzględne standardy osobiste. Perfekcjonizm w realizowaniu celów i, oczywiście, kłopoty w związkach.
Z czego właściwie biorą się te problemy?
Źródła tych problemów są różne, ale najważniejszym jest wszechobecna i szeroko pojęta presja – rodzinna, społeczna, także ta pochodząca z mediów społecznościowych. Otwórzmy pierwszą z brzegu stronę internetową – czegóż tam nie ma! Tabletki na spalanie tłuszczu, botoks, reklamy diet odchudzających. Na Instagramie i Facebooku nie ma właściwie niczego, co zwyczajne, są natomiast zagraniczne wycieczki, samochody, luksusowe towary, życie z partnerem...
...uśmiechniętym!
Koniecznie! I uśmiechniętymi dziećmi. W mediach społecznościowych nie ma miejsca na normalne, zwykłe życie, wszyscy jesteśmy tam wyjątkowo atrakcyjni, zdolni i mamy idealne relacje z otoczeniem.
Ale normalne życie może być przecież piękne i możemy w nim być spełnione!
To prawda, ale nie takim przekazem karmi się małe dziewczynki od najmłodszych lat.... Powiem więcej – to, co normalne, przestało dziś być postrzegane jako zdrowe.
Nie rozumiem...
Przyjrzyjmy się temu, co z kobiecą urodą robi dziś Internet i, generalnie, media. Włosy – nie wystarczy, by były czyste i miały naturalny odcień - muszą być gęste, ułożone i błyszczące. Sylwetka – wysportowana, skóra – idealna, w każdym wieku! To, co przeciętne, normalne przestało być warte promowania. Poza wyglądem jest jeszcze kwestia funkcjonowania w społeczeństwie . Niestety, krecią robotę wykonali tu specjaliści od źle pojmowanego rozwoju osobistego i coachingu, wmawiający kobietom, że mogą - i powinny - być perfekcyjne w każdym calu, oraz to, że mogą być kim tylko chcą, niezależnie od posiadanych talentów, uwarunkowań osobowościowych i zestawu cech charakteru.
W powodzi rozmaitych podcastów i poradników trudno o zachowanie zdrowego dystansu. Półki w księgarniach uginają się dziś od książek, w których możemy przeczytać, jak radzić sobie ze stresem, jak pielęgnować w sobie wewnętrzną (i zewnętrzną) boginię, jak budować ścieżkę kariery i gotować wegańskie obiady. Z drugiej strony, ogromną popularność zdobywają wśród czytelniczek tytuły takie jak "Czuła przewodniczka", której autorka, Natalia de Barbaro, zachęca nas do tego, żeby spojrzeć na siebie z empatią i nieco poluzować te, bezwzględne w większości, osobiste standardy.
Rzeczywiście, popularność tej lektury świadczy chyba o tym, że duża część z nas doszła już do ściany i zaczynamy powoli przyglądać się sobie oraz temu, jak stres wywołany nieustannym ciśnieniem wpływa na nasze życie.
No właśnie, może to tendencyjne pytanie, ale co właściwie stres robi z naszą kobiecą codziennością?
Powoduje na przykład rozmaite choroby, problemy z płodnością, pozbawia nas umiejętności odpoczywania. To, że 3 razy w tygodniu spotkam się na siłowni z trenerem personalnym, w większości przypadków nie spowoduje, że obniży mi się poziom kortyzolu we krwi – na siłownię chodzimy po to, żeby wyrzeźbić ciało, podnosić ciężary. To kolejny cel do osiągnięcia, nie redukcja nagromadzonego w ciele napięcia.
No dobrze. Jesteśmy zestresowane, spięte. Co możemy z tym zrobić?
Przede wszystkim, zaczęłabym od przyjrzenia się sobie, swoim potrzebom i reakcjom swojego ciała na bodźce, które mu fundujemy. Uwierz mi, mało która z nas ma w ciągu dnia czas i pojemność na tego typu refleksje.
A jeśli nie umiemy nazwać tego, co się z nami dzieje i, co więcej, poradzić sobie z tym?
Mamy to szczęście, że mieszkamy w dużej metropolii. W Trójmieście nie tylko łatwiej o wizytę u psychoterapeuty, mamy też ciekawą ofertę rozmaitych szkoleń i warsztatów, w tym takich, które przeznaczone są dla osób w różnych grupach wiekowych i różnej płci (np. Akademia Mocy Kobiet działająca przy gdańskim oddziale Centrum Praw Kobiet) . Są miejsca, w których możemy spróbować poradzić sobie z problemem współuzależnienia, ale też brakiem wiary w siebie i kryzysem w związku, poszukać w sobie zdrowo rozumianej asertywności. W przypadku psychoterapeutów, ważne, aby była to osoba z odpowiednimi, potwierdzonymi formalnie kompetencjami zawodowymi – ”specjalista” po weekendowym kursie psychoterapii może przynieść nam więcej szkody niż pożytku.
Z czym najczęściej borykają się mieszkanki Trójmiasta? Czy ich problemy różnią się od tego, z czym przychodzą do ciebie kobiety z mniejszych miast?
W mniejszych miastach więcej jest szeroko pojętych problemów w relacjach rodzinnych czy ze współuzależnieniem. Mieszkanki dużych miast, w tym Trójmiasta, częściej natomiast borykają się z presją środowiska dotyczącą kariery i wyglądu zewnętrznego, z niemożnością spełniania oczekiwań, jakie stawia im społeczeństwo przez wzgląd na ich seksualność, modele kariery czy macierzyństwa. Oczywiście, każda z nas, bez względu na miejsce zamieszkania oraz środowisko, z którego się wywodzi, może mierzyć się z wszystkimi tego typu problemami albo z żadnym z nich, ale w dużym uproszczeniu wygląda to właśnie tak.
Dotknęłaś kwestii macierzyństwa, chciałabym więc zapytać o jeszcze jeden aspekt kobiecości, „wałkowany” w wielu poradnikach, książkach i z pewnością na wielu spotkaniach w twoim gabinecie.
Masz pewnie na myśli nasze relacje z matkami. Kolejne niewyczerpane źródło dyskusji....
Jedna z moich znajomych, w terapii od lat, powiedziała mi ostatnio, że zastanawia się nad sensem kontynuowania spotkań z psychologiem. Podobno każdy problem w gabinecie sprowadzany jest do kwestii jej relacji z matką. Mam wrażenie, że bardzo surowo oceniamy nasze rodzicielki.
Niestety, nasze matki, dziś w większości kobiety po 60-tce, są w tym układzie w dość trudnej sytuacji i rzeczywiście, problemy dorosłych córek w relacjach z matkami to temat, od którego często w zasadzie rozpoczynamy psychoterapię. Nasze mamy dorastały w zupełnie innych realiach i zwykle pielęgnowały w sobie (oraz w nas) taki model kobiecości, który dziś nie do końca przystaje do otaczającej nas rzeczywistości.
Model matki, gospodyni, strażniczki domowego ogniska?
Mam na myśli coś więcej. To model, w którym nie ma miejsca na zdrową samoocenę oraz nazywanie trudnych emocji. Młodość naszych matek to nie był czas, w którym mówiło się o tym, że nasze emocje i uczucia są ważne. Kobieta miała wyjść za mąż i urodzić dzieci, najlepiej kilkoro. Dlatego dziś dojrzałe córki, które często miotają się między tym tradycyjnym modelem, a własnymi ambicjami, mają do matek dużo pretensji, często uzasadnionych. Tak naprawdę na terapii powinny pojawiać się także matki, ale one z kolei nie chcą w gabinecie konfrontować się z własnym lękiem i powtórną traumą, jaką byłaby dla nich rozmowa o popełnionych przez nie błędach wychowawczych. Przyjście na terapię wymaga generalnie sporej odwagi.
Ale czy nasze wymagania wobec matek nie są zanadto wyśrubowane? Dorosłe córki to też nie chodzące ideały...
Rola matki jest w naszej kulturze niezwykle trudna, obciążona nierealistycznymi wręcz oczekiwaniami, powiedziałabym nawet, że dotyka ją pewna mitologizacja. Matka musi być zawsze troskliwa, nigdy nie krzyczy na swoje dziecko. Zapominamy o tym, że matka, podobnie jak ojciec, dziecko, pracownik czy nauczyciel, to tylko człowiek i wcale nie musi być idealna na każdym polu.
Czego zatem życzyłabyś nam, kobietom, jako psychoterapeutka?
Więcej empatii w stosunku do samej siebie. Pochwały tego, co zwyczajne. I chwili zatrzymania , dla codziennej równowagi. Abyśmy nie musiały o tę równowagę walczyć.