Alan Aleksandrowicz
Znów mogę reagować

Przez ostatnie trzy lata nadzorował projekty inwestycyjne Gdańska. Warunki były wyjątkowe, nagłe i tragiczne – najpierw nieoczekiwana zmiana władzy w Gdańsku, potem pandemia, wojna, a teraz nadciągający kryzys. Wiele z nich – jak duże projekty komunikacyjne udało mu się zrealizować. Niektóre – jak rewitalizacja Dolnego Miasta – są na początku drogi, lub też – w przypadku Młodego Miasta – w pierwszej połowie. Niektóre były wyjątkowo gorące medialnie – jak przebudowa palmiarni w Oliwie, czy sprawa działki kościelnej na Oruni. Alan Aleksandrowicz, w rozmowie z Michałem Stankiewiczem podsumowuje swoją kadencję, a także rozmawia o celach jakie stawia sobie jako szef Invest GDA, m.in. co dalej ze stadionem, czy też na jakie branże stawia Gdańsk.

Lepiej jest panu w Gdańskiej Agencji Rozwoju Gospodarczego (Invest GDA), niż w urzędzie miasta?

Może nie lepiej, ale inaczej. Będąc wiceprezydentem działałem w innej skali. Samych projektów inwestycyjnych było kilkaset rocznie. A to była tylko część moich obowiązków.

Skala to jedno, ale różnica polega chyba na decyzyjności. Tutaj jest pan szefem odpowiadającym za działanie spółki, a w urzędzie miasta proces decyzyjny jest rozmyty i trwa długo.

Faktycznie, w spółkach umocowanie do działania jest większe, a tym samym większa samodzielność niż w urzędzie. Taka jest ich specyfika. W urzędzie jesteśmy poddani przeróżnym reżimom, zazwyczaj wynikającym z ustaw i przepisów. Tutaj ta ścieżka decyzyjna jest krótka.

Czyli może pan rządzić.

Reagować. Szybko reagować i podążać za dynamicznie zmieniająca się sytuacją gospodarczą. Wyrosłem z pracy z inwestorami i wróciłem do tego.

Widać, że jest pan zadowolony.

Nie chcę, żeby to tak zabrzmiało, bo decyzja o powrocie do Invest GDA była wspólną decyzją prezydent i moją. Otrzymałem trudną misję po tragicznej śmierci Pawła Adamowicza. Wykonałem ją i teraz wróciłem do tego co potrafię robić najlepiej. Trochę się śmieję, kiedy wszyscy znajomi mówią, że jestem zadowolony z tej zmiany. Nie nazywałbym tego w ten sposób, gdyż to jest dalej praca dla Miasta Gdańska i jego mieszkańców.

No, ale przecież może pan przyznać, że jest zadowolony. Przecież nic w tym złego.

Tak, jestem.

Na stanowisku wiceprezydenta był pan trzy lata i jeden miesiąc. Zaczniemy od sukcesów. Co się panu najbardziej udało?

Wymienię na pewno projekty komunikacyjne – Nowa Bulońska, Aleja Adamowicza, węzeł Biskupia Górka, duży skomplikowany projekt przebudowy infrastruktury drogowo – tramwajowo - rowerowej na Stogach, no i szereg mniejszych projektów, ale też bardzo ważnych, jak chociażby Nowa Warszawska, linia tramwajowa z przebudową układów drogowych. Zwłaszcza, że cały czas żyliśmy w rollercoasterze, ceny szybowały w górę, i przekraczały wcześniejsze kosztorysy. Potem uderzyła pandemia i nastąpiło mocne schłodzenie, a teraz ceny znowu zaczęły szybować. Na niekorzyść zmieniła się też sytuacja finansowa miasta gdy w wyniku regulacji podatkowych straciło znaczące środki, stąd nie mogliśmy zrealizować wszystkich projektów, które chcieliśmy.

A największa porażka?

Przede wszystkim czuję niedosyt, bo z uwagi na uwarunkowania zewnętrzne zrealizowaliśmy mniej niż planowałem obejmując funkcję wiceprezydenta. Z projektów, gdzie mam poczucie pewnej porażki służb inwestycyjnych, to oczywiście sprawa słynnej palmy. Kompleks palmiarni w tym rotunda, oranżeria wraz z zapleczem technicznym, otoczenie zewnętrzne powstały, ale straciliśmy cenny eksponat, czyli palmę.

O konieczności przebudowy palmiarni w związku z wielkością palmy mówiło się od dawna. Już w 2015 roku szef rady dzielnicy Oliwa wspominał, że jeżeli palma zginie to zgłosi to do prokuratury.

I tak się stało.

W 2017 roku rozpoczęto przebudowę oranżerii, ale proces został przerwany. Pan objął stanowisko w 2019. Nie można było wtedy nic przyśpieszyć?

Nie. Przypomnę tylko, że cały czas istniało ryzyko, że daktylowiec, który miał już 180 lat może całej inwestycji nie przeżyć. Oczywiście gdyby potoczyła się szybciej, to miałby większe szanse. Mieliśmy też cały czas nadzór biologiczny ze strony Uniwersytetu Gdańskiego. W 2019 roku musieliśmy uruchomić na nowo procedury przetargowe po zejściu z projektu generalnego wykonawcy, ale ceny zaoferowane przez wykonawców rozjechały się z naszymi kosztorysami i budżetem projektu. Musieliśmy na nowo przemyśleć jak podzielić proces na etapy, rozłożyć ryzyka, żeby zachęcić wykonawców do zgłaszania się z możliwą do zaakceptowania przez nas ofertą. To się udało, ale dopiero w drugim przetargu. Nowy wykonawca postanowił zrobić audyt projektu zanim ruszy z pracami. To zabrało kolejny czas.

Daktylowiec był głównym, choć nie jedynym powodem przebudowy. Kto zawinił?

Na pewno różnego rodzaju okoliczności, które bada prokuratura. W momencie wejścia w ten projekt w 2019 roku nie widziałem możliwości, żeby można już było przyśpieszyć budowę. Trochę trudno mi też zaakceptować, że robiliśmy cały projekt dla jednego daktylowca. Na pewno był inspiracją do rozpoczęcie prac nad kompleksem nowej palmiarni.

Był gwiazdą.

Mamy też inne palmy i okazy.

Widział pan ogród zimowy w Olivia Centre?

Tak i jestem pod jego wrażeniem. Spotkałem się też z osobami, które prowadzą tam nadzór, bo ilość tych roślin jest spora.

Dość szybko udało się tam zrobić palmiarnię, znacznie większą niż miejska w Parku Oliwskim.

Trudno porównywać te dwa obiekty. Na pewno jest fenomenem, bo trzeba tam utrzymać specyficzny, ciepły, wilgotny mikroklimat i pogodzić z funkcją gastronomiczną i odwiedzinami ludzi. Chylę czoła, bo to naprawdę bardzo dobry projekt.

Zaangażowany był pan też w konflikt wokół działki kościelnej na Oruni. Miasto sprzedało ją kościołowi w 2011 roku z 99% bonifikatą, gdyż miała być wykorzystana na cele sakralne. Ale nie była. Zamiast tego abp. Leszek Sławoj Głódź założył tam hodowlę danieli. W lipcu ub. roku mijał termin w jakim miasto mogło wystąpić o zwrot bonifikaty, ale tego nie zrobiło.

To jest sprawa z kolejnego obszaru, który mi również podlegał, czyli gospodarki nieruchomościami. Tam mieliśmy dość skomplikowaną sytuację, bo przekazanie działki w Oruni było powiązane z innym terenem - częścią parku w Oliwie do którego kościół miał prawo zwrotu. A kupując działkę z bonifikatą w Oruni kościół jednocześnie rezygnował z praw do terenu w Oliwie.

To nie było tak oczywiste. W 1990 roku wojewoda co prawda przekazał kościołowi działkę w Oliwie, ale nie wpisano jej do ksiąg wieczystych. Sprawa była więc sporna.

Mogliśmy jednak skończyć w sądzie, procesując się przez wiele lat. Kiedyś zapadła decyzja, by uregulować stan prawny Parku Oliwskiego. I tego się trzymaliśmy podejmując kolejne decyzje. Trudno mi komentować, w jaki sposób teren w Oruni wykorzystywał poprzedni arcybiskup. Ale faktycznie różnego rodzaju elementy sakralne - figury, krzyże, czy miejsce do kontemplacji tam były...

Przepraszam, ale przerwę panu, bo pan to mówi i się uśmiecha. Wszyscy wiemy, że tam przez lata był wybieg dla danieli. I po 10 latach, w czerwcu 2021 na działce zjawia się kontrola z miasta i odkrywa krzyże, a rzecznik prasowy miasta wymienia wręcz 14 krzyży. Dosłownie las krzyży. Tymczasem jak podaje Gazeta Wyborcza jeszcze w kwietniu 2021 ich nie było.

Ile tych krzyży dokładnie tam było, tego nie wiem. Wcześniej były też figury. Na pewno jakimś przekroczeniem dobrego smaku i pewnych praktyk była przez jakiś czas hodowla w tym miejscu danieli.

Akurat tutaj się nie zgodzę. Menażerie były od zawsze ozdobą arystokracji. Powstawały ptaszarnie, królikarnie, bażantarie, trzymano wilki, niedźwiedzie, a nawet lamparty. Jagiellonowie trzymali na Wawelu lwy. Wybór zwykłych danieli zamiast lwów można więc uznać za oznakę wielkiej skromności arcybiskupa.

Stąd mój uśmiech. Niemniej po analizach naszych prawników uznaliśmy, że nie było podstaw, by wycofywać się z tej bonifikaty, a podejmując takie kroki z kolei otworzylibyśmy od nowa sprawę parku w Oliwie.

Opinie prawne były różne, stąd nie wiadomo jaki byłby finał.

Być może za wiele lat odzyskalibyśmy kawałek skarpy w Oruni, do której nie mielibyśmy dojścia, jednocześnie otwierając spór o Park Oliwski.

Może warto było podjąć ryzyko w imię zasad. By pokazać, że wszyscy są równi wobec prawa. I nie ma wyjątków.

Podjęto decyzję w interesie miasta i mieszkańców analizując wszystkie za i przeciw.

Przenieśmy się na Dolne Miasto, gdzie w 2019 roku ruszyła rewitalizacja w formule partnerstwa publiczno - prywatnego. Zgodnie z planem deweloper postawi tam budynki mieszkalne, a w zamian wybuduje nowe drogi, kompleks sportowy, przedszkole, a także zrewitalizuje zieleń. Do jakiego etapu udało się panu doprowadzić projekt?

Z celów publicznych zrealizowany został kompleks boisk. Jesteśmy po też uzgodnieniach i ustaleniach, co do przyszłości dawnego gimnazjum przy ul. Śluza. Najpierw tym obiektem była zainteresowana Akademia Sztuk Pięknych, ale pod dwóch latach władze uczelni podjęły decyzję, żeby się z tego pomysłu wycofać. Teraz o ten obiekt starają się szkoły. Trwają też wszystkie uzgodnienia innych projektów komercyjnych i publicznych. To są nie tylko drogi, ale przede wszystkim zajezdnia oraz np. aleja zielono - spacerowa wzdłuż Motławy, rewitalizacja bastionów Wilk i Wyskok, czy też przedszkole. Euro Styl uzgadnia dokumentację projektową z konserwatorem, co jest bardzo trudne.

Jak wygląda współpraca z mieszkańcami dzielnicy?

W pewnym momencie był dość gorący spór o przestrzeń przy ul. Toruńskiej, przy dawnej fabryce oleju. Spotykałem się z mieszkańcami, żeby uspokoić sytuację, ale myślę, że jednak największym wyzwaniem są wszystkie uzgodnienia konserwatorskie. Jak uda się przejść ścieżkę uzgodnień z konserwatorem to projekt się już sprawnie potoczy.

Auda się przejść?

Jestem dobrej myśli. Jedyne co mnie martwi to diametralna zmiana na rynku nieruchomości. Od kilku miesięcy możliwości uzyskania kredytów znacznie się pogorszyły. Popyt spada i zastanawiam się jaki to będzie miało wpływ na ten projekt, który w dużej mierze bazuje właśnie na budowie funkcji mieszkaniowych.

Konserwator zabytków jest też kluczową postacią jeśli chodzi o Młode Miasto. Tutaj z kolej na połowie obszaru trwają budowy, a na połowie stoją.

Na Młodym Mieście w efekcie różnego rodzaju działań, zgodnych z prawem, ale nie do końca przemyślanych powstała architektura nie najwyższych lotów. Jest tam taki projekt deweloperski…

Mówi pan o wieżowcach wybudowanych przez LC Corp Leszka Czarneckiego?

Na przykład. Lub inne działania ingerujące mocno w przestrzeń historyczną, jak rozbiórki, czy wyburzenia. W efekcie pojawiła się reakcja społeczna i administracji rządowej, żeby bardzo restrykcyjnie chronić tą historyczną tkankę Stoczni Gdańskiej. Dlatego powstał wniosek o wpisanie terenu na listę UNESCO. Mogliśmy wejść w spór z konserwatorem i ministerstwem kultury, co doprowadziłoby do zablokowania wszelkich działań inwestycyjnych. W zamian wybraliśmy trudny dialog i na końcu wspólnie składaliśmy wniosek do UNESCO. Jednocześnie wspieraliśmy trudny proces uzgadniania projektów inwestycyjnych, których w obszarze Młodego Miasta i otoczeniu jest kilkanaście. Mówimy zarówno o ścisłym centrum, które często nawet nie weszło na kluczowy etap zabudowy, tj. tereny Stoczni Cesarskiej i Stoczni Centrum Gdańsk, jak i dużym obszarze, który już przeszedł trudne procedury. Tutaj mówię o Dokach, YIT, Echo Investment, Cavatina, Inopa Synergia 99, RWS, Upside Prooperty, Chlebowej, Brabanku, gazowni czyli Vantage Development i innych projektach, a także inwestycjach na Polskim Haku jak Capital Park czy Robyg.

Projekty, które powstają w polu są łatwiejsze, bo nie powstają w oparciu o historyczną zabudowę. Te, gdzie jest ta właściwa tkanka stanęły.

Osobiście nad tym boleję. Nie ukrywam, że ze służbami konserwatorskimi prowadzimy trudny, merytoryczny dialog, bo argumenty są po każdej stronie. Znam podobne projekty – w Oslo, czy Hamburgu i kluczem do sukcesu jest znalezienie proporcji pomiędzy obiektami komercyjnymi, mieszkaniowymi, usługowymi, a obiektami historycznymi. Prywatny inwestor ma ochronić te najwartościowsze obiekty, ale z drugiej strony musi mieć szansę zarobić na tę ochronę. Jeżeli ma tylko zachować historyczne obiekty, bez możliwości jakichkolwiek zmian to za jakiś czas zostaniemy tylko z pustą przestrzenią. Tutaj nie ma trzeciej drogi. Albo porozumienie z inwestorami albo nabycie przez Skarb Państwa tych terenów, o ile inwestorzy się zgodzą, odrestaurowanie tylko historycznych obiektów za pieniądze publiczne.

Czyli przekształcenie tego terenu w muzeum?

W obiekty z funkcją muzealną i kulturalną. Ja osobiście jestem zwolennikiem pierwotnej koncepcji, czyli zezwolenia inwestorom zrealizowania takiego wolumenu funkcji komercyjnych, mieszkaniowych, usługowych, gastronomicznych, hoteli, który pozwoli im wygenerować przychody pozwalające na zachowanie tkanki historycznej. Szanuję inne poglądy, ale moim zdaniem tylko ta droga się sprawdzi. Tak jak na Wyspie Spichrzów.

Póki co postępuje zabudowa po drugiej stronie Motławy, w tym Polskiego Haka. Powstają kolejne projekty. Chyba na każdej wizualizacji widać cumujące jachty. To oznacza, że będziemy mieć mnóstwo miejsc do cumowania i mnóstwo jachtów.

Nie weryfikowałem tego, ale na pewno na tych nabrzeżach będą powstawać różnego rodzaju miejsca do cumowania, czy postoju jachtów i innych jednostek. Tutaj kluczowe jest stanowisko urzędu morskiego, gdzie pozwoli takie miejsca zrealizować, a gdzie nie. I co będzie bezpieczne. Bo na Motławie robi się trochę ciasno. Ten ruch jest bardzo duży.

Odnoszę odwrotne wrażenie, że rzeka nie jest wykorzystana. Na plus jest oczywiście rozbudowa mariny na Szafarni, czy też w Górkach Zachodnich, choć to już zupełnie inny rejon, odizolowany od miasta.

Dużo dobrego dzieje się też wokół Twierdzy Wisłoujście. Tam, gdzie jest 77 Racing Club. To będzie bardzo ciekawe miejsce dla środowiska żeglarskiego. Co do ruchu na wodzie wystarczy podejść w okolice Stoczni Cesarskiej i zobaczyć, ile jednostek różnego rodzaju pływa. Jest dość ciasno, no i mieliśmy trochę niebezpiecznych sytuacji w tym kolizji na wodzie. Dlatego moim zdaniem urząd morski będzie analizował dopuszczenie takich klasycznych marin, które w swoich wizualizacjach pokazują deweloperzy. Może się okazać, że ze względu na bezpieczeństwo ruchu na wodzie realizacja klasycznych marin będzie niemożliwa.

Mówił pan o kolizjach, takiej jak z kładką na Wyspę Spichrzów? Czy ta kładka była niezbędna?

Wydaje mi się, że tych kładek jeszcze mamy za mało. Na tym odcinku pomiędzy kładką, a Mostem Zielonym powinna być przestrzeń już dla mniejszych jednostek. To, że mamy Długie Pobrzeże w tak złym stanie to też jest efekt właśnie korzystania z tej części przez duże jednostki, które bardzo często tam obracały. Tymczasem powinny obracać w miejscu tak zwanej obrotnicy cypla Wyspy Spichrzów. Więc na tym odcinku moim zdaniem raczej powinny stacjonować raczej mniejsze jednostki. Z kolei mamy problem skomunikowania Głównego Miasta z drugą stroną – tam jest Wyspa Spichrzów, czy Ołowianka. I nie można było tego zrobić inaczej niż kładkami.

To też kwestia filozofii. Motława pełna jachtów, statków i barek niż pełna kładek nie jest fajniejsza?

Jest, tylko trzeba zachować pewien zdrowy umiar. Przecież przebudowujemy teraz w modelu PPP Most Stągiewny, poszerzamy przestrzeń dla jachtów. Pewnie gdybyśmy dalej chcieli iść w tym kierunku to kolejne mosty powinniśmy przebudować na zwodzone. Dużo więcej przestrzeni daje Martwa Wisła. I tam są realizowane kolejne projekty.

Zgoda, tam jest więcej przestrzeni, ale sercem jest Motława. I chyba nikt nie chce pustej rzeki.

Nikt z nas.

Jeżeli kolejne jednostki będą walić we wspomnianą kładkę to wtedy je stamtąd usunięcie?

Jednostki będą, tylko powinny być mniejsze.

Wrócił pan do Invest GDA. Przed panem stare – nowe wyzwania. Jednym z nich jest stadion, który działa w dość specyficznej formule – dwóch spółek, a do tego od lat nie może wyjść na prostą.

To trudny projekt, które chcemy realizować przy jak najmniejszym obciążeniu budżetu miasta i portfeli mieszkańców. Dlatego przyjęliśmy taki model, z premedytacją tworząc najpierw spółkę, która wybudowała ten obiekt i stała się jego właścicielem – czyli dawna BIEG Sp. z o.o., a obecnie Arena Gdańsk. I drugą spółkę - Arena Gdańsk Operator, która powstała z dawnej Lechii Operator i obecnie zarządza stadionem. Jest wiele miast, nawet tych blisko położonych gdzie z góry przyjęto, że stadion to obiekt generujący głównie koszty. Wtedy funkcjonuje on w formie jednostki budżetowej, która co roku wymaga zabezpieczenia w budżecie miasta i na etapie realizacji i operacyjnym na poziomie wielu milionów złotych. My nie chcieliśmy takiego wariantu.

Wybraliście wariant komercyjny.

Tak. Jesteśmy w stanie zminimalizować obciążenia dla budżetu miasta właśnie poprzez model spółki operatorskiej i spółki właścicielskiej. Nie znam obiektu w Polsce, który by na siebie zarabiał i to mówię z pełną odpowiedzialnością, jeżeli chodzi o te duże stadiony. Każdy z tych obiektów wymaga jakiegoś wsparcia. To wszystko zależy, w jakiej formie te wsparcie jest udzielane. Moim marzenie jest takie, by obiekt żył. Przed pandemią naprawdę byliśmy bliscy wyjścia na taki lekki zysk. Ciekawie funkcjonują wszystkie przestrzenie w tym nawet pod trybunami, gdzie są atrakcje dla dzieci i młodzieży. Jest też przestrzeń magazynowa, która została zabudowana i skomercjalizowana. Mamy jeszcze dużo do zrobienia, by wykorzystać całą przestrzeń parkingów wokół stadionu. Musimy rozwijać ofertę dla mieszkańców i doprowadzić do pełnego zbilansowania przychodów i kosztów.

A struktura dwóch spółek dalej będzie utrzymana?

Na pewno łatwiej utrzymać ten model gdy cały czas spłacany jest kredyt. Spółka właścicielska spłaca kredyt, ponosi główne wydatki odtworzeniowe, czy inwestycyjne, które są jeszcze do poniesienia. Finansuje się z czynszu, który płaci operator, bądź z dokapitalizowania miasta, jeśli chodzi o obsługę kredytu. Dopóki kredyt będzie spłacany, wydaje mi się, że to jest najprostsze rozwiązanie. Po spłacie kredytu powinny zostać przeprowadzone analizy na temat połączenia tych spółek.

Utrzymanie jednej spółki jest tańsze, a będąc bezpośrednio własnością miasta będzie widoczna w Biuletynie Informacji Publicznej. Dzisiaj Areny Gdańsk Operator nie ma w BIP-ie.

Nie ma, ale informacje można uzyskać na podstawie ustawy o dostępie do informacji publicznej. Za wyjątkiem informacji dotyczących tajemnicy przedsiębiorcy, np. zawartych umów z kontrahentami, w których są klauzule poufności.

Z tym dostępem bywa różnie. Kilka lat temu trojmiasto.pl ujawniło, że spółki miejskie mają loże VIP na stadionie. Odmówiły jednak podania ile za to płacą. Temat zakończył się sporem sądowym sieci obywatelskiej Watchdog Polska – akurat z Gdańskimi Autobusami i Tramwajami o ujawnienie treści umowy.

To działanie Watchdog Polska odbierałem jako trochę robione po złości. Bo przecież najemcy lóż mają różne stawki i gdyby spółki udzieliły tych informacji to kolejne negocjacje Areny Gdańsk Operator byłby trudne albo wręcz niemożliwe. Jeżeli chcemy, żeby negocjowała jak najlepsze warunki i wychodziła na plus to raczej ją dopingujmy, żeby jak najlepiej wynajmowała loże.

Myślę, że intencją mediów nie była tylko sama kwota, ale szerszy kontekst sprawy – sam fakt, że spółki komunalne mają loże VIP na stadionie.

To też jakiś model wsparcia stadionu, powiedzmy sobie szczerze.

Jasne, ale pan mówi o negocjacjach i tajemnicy handlowej, a druga strona medal jest taka, że to wciąż są spółki miejskie. A podatnicy mają prawo wiedzieć po co im loże VIP i ile na nie wydają. Myślę, że każdy mieszkaniec Gdańska z przyjemnością zasiadłby w takiej loży.

Chcę tylko pokazać, jak to wyglądało od strony operatora, który dwoi się i troi, żeby jednak wynająć te loże jak najlepiej. Nawet jeżeli wchodzi tam spółka miejska to proszę mi wierzyć to są trudne negocjacje, żeby ten budżet stadionu spiąć.

W przypadku spółki prywatnej nie byłoby pytania. A skoro jesteśmy przy spółkach komunalnych to zapytam o ostatnie informacje Radia Zet, które ujawniło, że trzech członków Wszystko dla Gdańska podzieliło między siebie 5 stanowisk w radach nadzorczych miejskich spółek.

To nie jest w obszarze moich kompetencji. Niemniej mogę skomentować to w ten sposób, że prezydent odpowiada za cały obszar miasta, również za działalność wszystkich spółek komunalnych. Podobnie, jak rząd, czy też marszałek województwa odpowiadają za swoje obszary. Stojący na czele tych wszystkich szczebli administracji powinni mają prawo, żeby kontrolę nad tymi spółkami sprawować poprzez osoby, których darzą zaufaniem. Tak to funkcjonuje na każdym poziomie. Tu nie ma różnicy.

Zgadzam się, że nie ma różnicy powoływaniu do spółek na szczeblu administracji państwowej, czy też samorządowej. Mechanizmy są zbliżone.

W sektorze prywatnym wygląda to tak samo.

Ale my mówimy o spółkach publicznych. Pan mówi o zaufaniu. Zgoda. Niemniej są jeszcze inne czynniki. np. kompetencje, doświadczenie i równe szanse dla wszystkich.

Ustawa jasno mówi, że by uzyskać miejsce w radzie nadzorczej trzeba przejść trudne egzaminy z wielu obszarów albo trzeba mieć za sobą osiągnięcia naukowe bądź uprawnienia adwokata, radcy lub specjalistyczne studia. Czy osoby z takimi uprawnieniami są niekompetentne?

Nie w tym rzecz, tylko w tym, że kompetentnych i chętnych z pewnością jest więcej.

Ale tak naprawdę to ten argument mógłby być użyty przy każdej nominacji. Czy na wiceprezydenta, czy na dyrektora. Tak po prostu wygląda mechanizm sprawowania władzy. Każdej władzy. Poza tym sfera organizacji np. konkursów do rad nadzorczych jest prawnie nieuregulowana.

Gdańsk jest miastem równości, jest innowacyjny i zaangażowany w liczne kampanie społeczne. To może być też pionierem nowych standardów?

Mechanizm według mnie jest prosty. Każdy właściciel posiada uprawnienia właścicielskie. Premier, minister aktywów państwowych, marszałek, prezydent. I wykonanie tych uprawnień powierza osobom godnym zaufania, z którymi czuje się bezpieczny, co do realizacji nadzoru, bo wie, że na końcu to właśnie on jest odpowiedzialny za tą spółkę. I w sferze publicznej i prywatnej wygląda to dokładnie tak samo.

Wracamy do Invest GDA i celów jakie sobie pan stawia. Jednym z najważniejszych zadań spółki jest pozyskiwanie i obsługa inwestorów. W poprzednim numerze Biznes Prestiżu analizowaliśmy rynek magazynowy Trójmiasta i wyszło nam, że choć mamy już milion metrów kwadratowych to daleko nam do czołówki. Jesteśmy takim porządnym średniakiem.

Invest GDA wyrósł z tego obszaru rozwoju gospodarczego. Na początku staraliśmy się głównie aktywizować tereny, które miały szansę przyciągnąć inwestorów. Chodziło m.in. o doprowadzenie do uchwalenia nowych planów miejscowych, budowę infrastruktury, współpraca ze strefami ekonomicznymi. W ten sposób udało się nam zaktywizować obszary przemysłowe – np. park przemysłowy w Kokoszkach, tereny portowe wokół Trasy Sucharskiego, czy też teren Płoni. I mamy kolejne obszary na które chcemy przyciągać inwestorów w gałęziach, które wydają się perspektywiczne - offshore, energetyka, elektromobilność. To jest przyszłość. Sektor magazynowy również, tylko tutaj nie mamy już dużo przestrzeni, bo miasto jest mocno zagospodarowane. Jesteśmy średniakiem, bo nigdy nie byliśmy atrakcyjną lokalizacją z punktu widzenia wielkiej logistyki. Najpierw rozwijały się lokalizacje wzdłuż granicy niemieckiej, potem na „skrzyżowaniu Polski”, czyli np. Stryków.

Atutem jest port.

Tak, mamy port, tylko paradoksalnie większość projektów logistycznych, które weszły do Gdańska nie były wcale uwarunkowane bliskością portu. To były projekty, które weszły tutaj, bo rynek już był na tyle duży, że jego obsługi wymagały kolejne centra logistyczne. Port faktycznie, w pewnym momencie mocno wszedł do gry, weszli spedytorzy, agencje celne, co szczególnie widać w Pomorskim Centrum Logistycznym, a także w Gdyni.

Czy wojna w Ukrainie, zablokowanie tamtejszych portów, a tym samym zmiana pewnej logistyki w tej części Europy zmieni pozycję Gdańska?

Dynamika zmian jest duża. Bardzo dużo będzie się działo w towarach masowych i paliwach. Jeżeli chodzi o te proste magazynowanie – tutaj sytuacja ma mniejsze ma przełożenie. Na pewno rynek magazynowy się rozwinie poprzez rozbudowę terminala kontenerowego, gdy jego wolumen zbliży się do 4 mln TEU przeładunków rocznie.

Czyli będzie dwa razy więcej kontenerów niż obecnie.

Te ilości kontenerów będą wymagały bardzo dużo przestrzeni. Kolej bardzo mocno już weszła z przygotowaniami pod ich obsługę. Zdublowanie przeładunków spowoduje też duże zapotrzebowanie na firmy związane z logistyką. I musimy zrobić wszystko, żeby wykorzystać to okienko pogodowe do dynamicznego rozwoju portu. I nie mówię tylko o sytuacji związanej z wojną w Ukrainie, ale chociażby planami realizacji Portu Centralnego, rozbudowy terminala kontenerowego, terminala instalacyjnego dla offshore, czy budowy pływającego gazoportu.

Co poza portem?

Na pewno będziemy kontynuować szeroką rewitalizację obszarów. Dolnego Miasta, Polskiego Haka i innych. Chcemy otwierać mieszkańcom nowe przestrzenie. Kolejny sektor to przemysł czasu wolnego. Tutaj możemy bardzo dużo jeszcze zrobić, a raczej nadrobić zaległości chociażby w obszarze pasa nadmorskiego. To jest też temat na całkiem nową dyskusję, jak ten pas powinien za dziesięć lat wyglądać, żeby wrócił do dawnej świetności i do charakteru kurortu. Ważny sektor to nowoczesne usługi. Tutaj cały czas walczymy o inwestorów na dwóch poziomach – z jednej strony wspierając ich bezpośrednio jak State Street, czy ostatnio Capegemini, a z drugiej wspierając proces tworzenia przestrzeni dla tych firm, bo przecież parki biznesowe też muszą nadążać za potrzebami, jeżeli chcą przyciągać nowe firmy. Pytanie, na ile powinniśmy angażować się w to wsparcie, np. relokacji, w ułatwienie tworzenia bazy noclegowej dla nowych pracowników firm, bo po rozpoczęciu wojny mieszkanie stało się bardzo dużym wyzwaniem. Rynek najmu w w Gdańsku w zasadzie został wyczerpany w całości.

No, ale wchodzi właśnie tzw. najem instytucjonalny, czyli wielkie fundusze, które kupują całe osiedla, by je potem wynajmować.

Tak, tutaj też widzimy siebie w roli takiego facylitatora, wspierającego te projekty, by tych mieszkań powstało również jak najwięcej. Mamy kilka projektów, w których planowane były duże relokacje pracowników z Polski, ale i zagranicy. Współpracujemy tutaj z Invest in Pomerania. Inwestorzy mają duży problem, żeby znaleźć cokolwiek na wynajem dla tych pracowników.

Czy pomagacie też firmom gdańskim, które działają tutaj już od lat i mogą mieć podobne problemy?

Oczywiście, jak najbardziej. I zachęcamy do kontaktu z nami.

Alan Aleksandrowicz

Rocznik’71. Absolwent prawa UG. W latach 1999 – 2003 wicekonsul RP w Chicago. Od 2003 roku w urzędzie miejskim w Gdańsku – zastępca dyrektora Wydziału Polityki Gospodarczej i naczelnik Centrum Obsługi Biznesu. W 2009 został pierwszym prezesem Gdańskiej Agencji Rozwoju Gospodarczego (Invest GDA), miejskiej spółki powołanej do wsparcia inwestorów i aktywizacji gospodarczej miejskich terenów. W kwietniu 2019 roku został powołany na stanowisko zastępcy prezydent Gdańska ds. inwestycji. W maju 2022, po ponad trzech latach wrócił na fotel prezesa Invest GDA.