Pandemia spowodowała nastanie nowej rzeczywistości także w szeroko rozumianej bankowości. Banki, podobnie jak wiele innych firm, dość szybko wprowadziły ostrzejsze wymogi. O kredyt hipoteczny, czy pożyczkę gotówkową jest znacznie trudniej. Wydłużył się także okres rozpatrywania wniosków. Nie oznacza to jednak, że jest to „mission impossible”.
Początek 2020 roku nie zapowiadał żadnych negatywnych zmian na rynku finansowym. Wręcz przeciwnie, Biuro Informacji Kredytowej (BIK) podało, że w styczniu i w lutym obecnego roku łączna wartość udzielanych kredytów wyniosła 11 mld zł, czyli o 26 % więcej niż w analogicznym okresie poprzedniego roku. Kiedy jednak w marcu polski rząd podjął decyzję o tymczasowym zamrożeniu gospodarki, akcja kredytowa wyhamowała.
- Jeszcze wiosną, w przypadku pożyczek gotówkowych obniżeniu uległy maksymalne kwoty kredytu. Limit w większości banków wynosił dotychczas ok. 200 000 złotych, a w kwietniu już tylko 150 000 zł. Taka sytuacja utrzymuje się w mBanku. Natomiast bank ING utrzymuje limit 160 000 zł, ale w indywidualnych przypadkach suma może zostać podwyższona - tłumaczy Rafał Pierzchliński, menager ds. finansowania w Higasa Properties.
Zaostrzeniu uległa cała polityka kredytowa, choćby poprzez eliminację „umów śmieciowych”, które nie były brane pod uwagę przy wyliczaniu zdolności kredytowej. Część banków zaczęła nieprzychylnie patrzeć na wnioski składane przez osoby pracujące w takich branżach jak hotelarstwo, turystyka, gastronomia lub związanych z tzw. czasem wolnym. Obniżka stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej spowodowała spadek oprocentowania maksymalnego. Banki rekompensują sobie tę stratę podwyższeniem marży lub przymusowym ubezpieczeniem na życie albo od utraty dochodu. Najlepsze oferty, z najniższym narzutem, otrzymują teraz klienci z idealnym „scoringiem”, czyli oceną banku wnioskodawcy jako rzetelnego klienta. Podobnie wygląda sytuacja z kredytami hipotecznymi.
- Od połowy września ING przywrócił kredytowanie do 80% wartości nieruchomości. Do tego czasu, od wiosny tego roku, obowiązywało 70%, a to znaczy, by otrzymać środki potrzebne było 30% wkładu własnego. W BNP Paribas zniesiono już wiosenne ograniczenia dotyczące akceptowanych źródeł dochodu, uznając wszystkie rodzaje umów. Obecnie, przy wymogu 30% wkładu własnego pozostał jedynie BOŚ Bank, choć i to ma się niedługo zmienić. Kilka instytucji nadal udziela kredytów tylko z 10% wkładem własnym, ale w zamian koszty są większe, przez co zdolność obliczana bardziej restrykcyjnie. Z kolei nieliczne banki, które nie wprowadziły zmian w ostatnim okresie mają bardzo dużo przyjętych wniosków i tym samym czas oczekiwania na decyzję to nawet 40 dni roboczych - podkreśla Rafał Pierzchliński.
Są też jakieś plusy. Po wiosennym szoku, banki coraz chętniej przywracają kredytowanie nieruchomości prywatnych. Jednak nowe kredyty hipoteczne są udzielane na wyższych marżach bankowych.
- Nie dość, że uzyskanie kredytu stało się trudniejsze, to powierzenie bankowi oszczędności, z finansowego punktu widzenia, stało się bezcelowe. Przez historycznie niskie stopy procentowe, oszczędności na lokatach „zjada” inflacja. Stąd tak duże zainteresowanie mieszkaniami, kupowanymi typowo pod inwestycje. Coraz częściej indywidualni inwestorzy szukają też innych możliwości lokowania kapitału, w tym w nieruchomości komercyjne i handlowe. Tu możliwość zarobku jest większa niż w przypadku najmu mieszkań. Co istotne i nie każdy o tym wie, banki także udzielają kredytów inwestycyjnych na taki cel - podsumowuje specjalista z Higasa Properties.
Takie zmiany mogą być jednak okazją do bardziej rozsądnego sposobu organizacji swoich budżetów i wydatków. Od kilku dobrych lat polskie społeczeństwo prowadziło raczej konsumpcyjny styl życia. Lepsza sytuacja gospodarcza przekładała się na wzrost zamożności. Poza tym w razie czego można było sobie „pomóc” łatwo dostępną pożyczką. W post-pandemicznej rzeczywistości o kredyt nie jest już tak łatwo, przez co większość z nas stanie się bardziej oszczędna, a przynajmniej powinna.