Trójmiejsca to stały cykl magazynu Prestiż, w którym wraz ze znanymi i lubianymi mieszkańcami siostrzanych miast odbywamy inspirującą podróż śladami ich ulubionych miejsc. Tym razem swoje trójmiejskie szlaki zdradzi nam pisarka Małgorzata Oliwia Sobczak, okrzyknięta nową gwiazdą polskiej literatury kryminalnej.
Jestem z Trójmiasta. Zawsze tak odpowiadam. Jednak nie potrafiłabym wybrać, które z trzech miast jest mi bliższe. Z każdym z nich wiążą mnie ważne, gatunkowo różne wspomnienia. A zarazem to jeden organizm, połączony siecią wspólnych powiązań, mniej lub bardziej oczywistych.
Urodziłam się w 1982 roku w Gdańsku. Przez pierwsze lata życia mieszkałam na ostatnim piętrze pięknej, choć zaniedbanej kamienicy czynszowej przy Grażyny w Dolnym Wrzeszczu. Na rogu tuż obok działała cukiernia Paradowski. To tam poznałam pierwszy smak lodów, babeczek i ciastek. Wypieki sprzedawała przemiła ekspedientka. „Witam serdecznie. Dziękuję pięknie. Proszę ślicznie”. Tak do wszystkich się zwracała, co powodowało w nas ogólną wesołość. Gdy wróciłam tam po latach, piekarnia nie tylko nadal działała, ale ta sama pani serdecznie mnie powitała. Wyglądała niemal identycznie. Blondynka o miękkich kształtach. Dlatego raz na jakiś czas odwiedzam tę cukiernię przy Wajdeloty. Za każdym razem przekraczam próg niczym mała dziewczynka. Niemal czuję w swojej dłoni rękę mamy, która wprowadza mnie po schodkach. Obok stoi ścięta na pazia siostra, a świat ma ten pomarańczowy odcień peerelu. A potem podążam śladami Güntera Grassa, który wychowywał się w kamienicy przy Lelewela, niemal za zakrętem! I ramię w ramię z Weiserem Dawidkiem z powieści Pawła Huelle idę przez stary Wrzeszcz, trasą pomiędzy cmentarzem Brętowskim, kościołem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, Starym Maneżem i symbolicznym wiaduktem Weisera. To miejsca mojego dzieciństwa, tego najbardziej odległego, schowanego w odmętach pamięci wskrzesanej przez lokalnych pisarzy.
Gdy miałam cztery lata przeprowadziliśmy się do Gdyni. Podstawówka i liceum w Śródmieściu, więc gdyński modernizm towarzyszył mi co dnia. Zakupy ciuchowe tylko na Świętojańskiej. Na pucharek lodów z kandyzowanymi owocami (pamiętam, jak ekstrawagancko to dla mnie brzmiało) tylko do Delicji na 10 Lutego, które do dziś zachowały swoje wyjątkowe wnętrze. Wagary na Kamiennej Górze pełnej historyzujących i funkcjonalistycznych willi. Na pierwsze randki umawiałam się pod „Krzyżem”, czyli Pomnikiem Ofiar Grudnia 1970 przy alei Piłsudskiego. A potem przez Bulwar na Dziką Plażę w Redłowie. Tam na zwalonym drzewie przesiadywałam z pierwszą miłością do ostatniego autobusu w stronę Chwarzna.
Potem przyszedł czas na Sopot, do którego już od liceum prowadził imprezowy szlak. To przede wszystkim w Spatifie zbierała się nasza hulaszcza „rodzina” i choć melanż wiódł przez różne knajpy, to właśnie tam prędzej czy później się również kończyło. Na wakacyjny obiad zawsze do Bulaja, przy którym plaża jest o dziwo mniej oblegana, więc w tym miejscu zaczynam spacer brzegiem morza. Na wieczornego drinka latem na taras Restauracji Walter, z którego rozciąga się przepiękny widok niemal na cały Sopot. Na tańce do Wtedy i Atelier. Na najlepszy obiad do Fino w Gdyni lub Gdańsku (a niebawem też w Sopocie!), bo szef kuchni i współwłaściciel tej restauracji to człowiek o niezwykłym sercu i smaku, a chowający się na tym samym co ja podwórku! A na kebaba i fryty tylko do baru Kebab Sopocki na Placu Przyjaciół Sopotu. Rozkochała nas w nim moja mama, która poznała to miejsce jako studentka pierwszego rocznika prawa w tym mieście.
Ulubione punkty nieoczywiste? Nawiedzona willa Bergera przy Obrońców Westerplatte w Sopocie z filmu „Medium” Koprowicza; wykrzywiające perspektywę wzgórze w środku lasu nieopodal Stadionu Leśnego przy Wybickiego z widokiem na morze, na którym statki stoją nieruchomo na falach niemal na wyciągnięcie ręki; kładka w ciągu ulicy Obrońców Westerplatte, pod którą przebiega rozłożysty wąwóz. A randka marzeń? Nocą pod rozświetloną Rafinerię Gdańską. Najlepiej zimą. Prawdziwie kosmiczne przeżycie. To między innymi te miejsca zainspirowały mnie do napisania „Czerwieni”. Pojawiają się też w kolejnych tomach mojej serii kryminalnej „Kolory zła”. Na kartach powieści na nowo kreują trójmiejską przestrzeń, nabierając innego znaczenia.