MAŁGORZATA WARDA
PISARKA Z GDYŃSKIEGO BLOKU
MAŁGORZATA WARDA
PISARKA Z GDYŃSKIEGO BLOKU
Z wykształcenia jest rzeźbiarką, maluje też obrazy, ale największą satysfakcję daje jej pisanie. Ma na swoim koncie kilkanaście powieści i opowiadań. W swojej twórczości bardzo często buduje fabułę wokół palących kwestii społecznych - zaginięcia i porwania, przemoc domowa, gwałty, uzależnienia, relacje między ofiarą a oprawcą. Jak sama mówi, pisząc o tych poważnych sprawach, próbuje oswoić zło. I chyba jej się to udaje, gdyż na co dzień jest optymistką i kobietą emanującą pozytywną energią.
Małgosiu, gdybyś dzisiaj miała jednoznacznie określić kim jesteś: pisarką, malarką, artystką – co byś powiedziała?
Dziewczyną z bloku! (śmiech) A tak zupełnie poważnie, chyba mimo wszystko pisarką. Pisanie mnie określa. Piszę od dziecka, od zawsze tak naprawdę. Opisuję wszystko co obserwuję, co mnie uderza, otacza, zachwyca albo przeraża. Malarstwo w moim życiu to zupełnie inny rodzaj przyjemności, takiego oderwania.
A gdybyś dzisiaj musiała wybrać jedno jedyne źródło utrzymania i miałabyś zakaz wykonywania innej pracy to jak wyglądałaby Twoja ścieżka zawodowa?
Z tych, które wykonuje?
Tak!
Ale ja chętnie poszukałabym czegoś innego! Ok, koniec z żartami. Na pewno byłoby to pisarstwo. Kocham pisać i nie wyobrażam sobie życia bez tego. To mój świat. Kończąc książkę jestem potworną zołzą, bo przykro mi, że rozstaje się z moimi bohaterami. Czasem jeszcze przez dłuższy czas bardzo za nimi tęsknię.
Pisanie w Polsce jest opłacalne?
Absolutnie nie i wcale nie mam zamiaru wmawiać ci, że jest inaczej. Trzeba osiągnąć spektakularny sukces, jak Mróz czy Bonda, albo sprzedać prawa do filmu. Jeszcze lepiej do serialu. Wtedy jest to rzeczywiście opłacalne.
To dlaczego to robisz? Pomiń fakt, ze daje Ci to radość.
Wiesz co…? W pewnym sensie mi się udało, bo udaje mi się nie najgorzej utrzymywać z pisania. Natomiast mam pełną świadomość, ze gdybym analogicznie wydała 14 książek w tak dobrych wydawnictwach jak wydaje, zebrała tyle nagród żyjąc na przykład w Stanach Zjednoczonych – na pewno żyłabym na zupełnie innym poziomie. Dlatego właśnie powiedziałam ci, ze pisanie w Polsce nie jest zajęciem opłacalnym, pozwalającym na zamożne życie. A czemu to robię? Mam sporo czytelników i dobre recenzje, które mnie budują.
Nagrody cieszą i wpływają na świadomość własnej wartości?
Zebrane nagrody utwierdziły mnie w przekonaniu, że idę słuszną drogą. Bo wiesz, uważam, że skoro moje powieści trafiają do ludzi i często słyszę, że czyta się je jednym tchem, to mogę w nich nie tylko rozwinąć wątki kryminalne czy obyczajowe, ale przede wszystkim poprzez nie mówić o sprawach dla mnie najważniejszych, takich jak porzucanie dzieci, życie z osobą cierpiącą na chorobę dwubiegunową, uzależnienie od wirtualnego świata, czy zaginięcie. Piszę te książki jak kryminały, żeby dobrze się je czytało, żeby czytelnik nie miał poczucia, że czyta coś bardzo trudnego. Trafiam do ludzi, którzy być może nie sięgną po reportaż.
Nie masz poczucia niedosytu? Że byłoby całkiem miło, gdyby Twoja powieść została zekranizowana?
Chyba nie ma pisarza, który nie chciałby tego przeżyć. Dla mnie byłoby to fantastyczne z jednego względu. Wreszcie zobaczyłabym to, co znajduje się w mojej wyobraźni. Zobaczyłabym pracę wielu osób, bohaterowie wypowiadaliby przecież dialogi, które ja stworzyłam.
Może warto dążyć do tego?
Podejmowałam takie próby. Nie jestem umocowana w tym środowisku. W Polsce to dość trudna sprawa. Składasz materiał „na produkcję”, musisz mieć zapewnionych podstawowych aktorów, reżysera i producenta. Jeśli nie masz znajomości, nic nie zrobisz i w tym momencie dochodzisz do absurdu. W innych krajach to wygląda inaczej, bo dużo prywatnych firm zajmuje się produkcją filmową. U nas to jeszcze nie działa tak jak powinno, chociaż zdarzają się „cuda”. Przykładem jest Ałbena Grabowska i jej książka „Stulecie winnych”, na podstawie której powstaje serial. Albo Mróz i jego „Chyłka”.
Jak wygląda proces tworzenia książki przez Małgorzatę Wardę?
Najpierw pojawia się historia, która tak mnie porusza, ze myślę o niej dzień i noc. Kiedy przez dłuższy czas nie mogę wyrzucić jej z głowy zaczynam opracowywać powieść. Musi być research, bo to najczęściej historie, które mnie nie spotkały. Piszę o przemocy domowej, zaginięciach dzieci… Nic takiego, odpukać, mi i mojej rodzinie się nie przydarzyło.
Jak trafiasz do tych ludzi? Skąd oni biorą się w Twoim życiu?
Najczęściej przez moją zaprzyjaźnioną psycholog. Prowadząc terapię, pyta swoich pacjentów czy chcą ze mną porozmawiać, opowiedzieć o swoich przeżyciach. Czasami logowałam się na różnych forach i pisałam wprost, że pracuję nad książką. Ludzie odzywali się sami dzieląc się ze mną swoimi przeżyciami. Innym razem u fryzjera jedna z kobiet zdradziła mi, że w dzieciństwie była bita przez matkę. Rozbrajająco przyznała, że jej mama biła ją nawet kablem od żelazka, ale… wyrosła na ludzi. Tak zrodził się pomysł napisania książki poświęconej przemocy. Ale nigdy nie opisuję historii jednej osoby. Stąd dalszy, głębszy research. Ogromna ilość spotkań, rozmów. Zazwyczaj bardzo trudnych, które wywołują we mnie ogromne emocje. A czasem fascynujących, jak na przykład poznawanie zachowań wilczych stad, praca z policją, czy rozgryzanie tajników genetyki sądowej – tak było przy pisaniu „Dziewczyny z gór”. Tutaj jeszcze dodatkowym atutem był wyjazd w góry! (śmiech) Z zebranych materiałów tworzę jedną, własną opowieść, bardzo często nazywaną kryminałem. Bazuje na prawdziwych zdarzeniach, ale nie możemy zapomnieć, ze to powieści, a nie literatura faktu.
Kiedy opisujesz tak trudne tematy jak na przykład gwałt – spotykasz się z ofiarą?
W przypadku książki „Ta, którą znam”, która opisuje historię zgwałconej dziewczyny, Ady, było tak, że spotkałam w szpitalu kobietę, która rzeczywiście została zgwałcona i zdecydowała się opowiedzieć mi o swoich przeżyciach. Jej dramat rozegrał się wiele lat temu, ale dopiero niedawno zdecydowała się o tym powiedzieć i przypadek sprawił, że to właśnie ja okazałam się tą osobą. To spotkanie posłużyło mi bardziej jako… zrozumienie problemu gwałtu w Polsce, a nie jako szkic powieści. Wiesz, że 1/3 wyroków za gwałt w Polsce jest w zawieszeniu? Brutalny gwałt ze szczególnym okrucieństwem to najczęściej dwa lata więzienia. Realnie wygląda to tak, że sprawca chodzi po mieście i swojej ofierze śmieje się w twarz. Kobieta spotkana w szpitalu pomogła mi zrozumieć problem, emocje… ale bohaterkę stworzyłam sama w mojej głowie.
Po wysłuchaniu takich historii nie towarzyszy Ci strach? Nie boisz się świata, który Cię otacza?
Mam tak, szczególnie od czasu kiedy jestem mamą. Temat porwań dzieci jest często poruszany w moim powieściach. Statystyki w Polsce są zatrważające. Wyobraź sobie, ze rocznie w Polsce znika 20 tysięcy osób. Większość z nich oczywiście zostaje odnaleziona, albo sami wracają do domów, ale są też tacy, którzy nigdy się nie odnajdują. To o nich myślę, kiedy chwytam za przysłowiowe pióro. Wiesz co mnie najbardziej ostatnio uderzyło?
Co?
Ktoś mi powiedział, że temat zaginięć nie może być aż tak poważny, bo przecież w dziennikach się o tym nie mówi. 20 tysięcy ludzi to mało!? Jesteśmy w strefie Schengen. Przekraczając granicę nie trzeba się nawet legitymować dowodem, więc wywiezienie dziecka jest banalne dla porywacza. W Trójmieście mamy historię Iwony Wieczorek, która wciąż pozostaje tajemnicą. Myślę, że chyba wielu z nas chciałoby się dowiedzieć, co naprawdę stało się z tą dziewczyną.
Boisz się czasami? To nie jest trochę tak, że mając Twoją wiedzę można popaść z paranoję?
Do paranoi mi daleko, ale tak, czasami się boję. Tym bardziej, że moja Sylwia ma 11 lat. Jest już trochę nastolatką, ale jednak wciąż dzieckiem. Jednak na pewno dzięki temu, że mam taką a nie inną pracę i pewne tematy są mi tak bardzo bliskie, mam inną świadomość zagrożeń.
Sylwia dorasta i staje się dla ciebie przyjaciółką, czy wciąż jest Twoją małą córeczką?
Ona jest niesamowita: raz widzę w niej dziecko, a innym razem zaskakuje mnie swoją mądrością. Teraz na przykład kończę pisać książkę dla dzieci w jej wieku i córka mi pomaga. Czyta rozdziały, omawiamy je razem, zdumiewa mnie jej intuicja. Oczywiście sama też podejmuje pisarskie próby, próbuje muzykować i chętnie sięga po malarskie przybory. Śmieszy mnie, bo dla niej jest czymś normalnym, że rodzice wykonują takie zajęcia, jak my. Już jako mała dziewczynka stała na deskach sceny i przez mikrofon śpiewała refren piosenki podczas koncertu mojego męża.
Małgosiu, wróćmy na chwilę do malowania. I to nie tylko obrazów…
Wiem o co chcesz zapytać.
O Sopot.
Wiedziałam! (śmiech) W pisaniu muszę mieć ciągłość, ale muszę się też resetować. Razem z moją przyjaciółka „postarzałyśmy” ściany w Harry's Art & Cafe w Sopocie. Drapiąc fakturę tych ścian odpoczywałam i układałam sobie w głowie fabułę książki. To zupełnie inny rodzaj pracy. To coś, co mnie odpręża i odrywa.
Jak to przebiegało? Wybacz, ale ciężko mi wyobrazić sobie delikatną blondynkę drapiącą ściany!
Praca na ścianach jest pracą fizyczną: rozrabiasz w wiadrze beton albo masę plastyczną, pokrywa się nią metry ścian, dźwiga się ciężkie wiadra. Czasami pracuje się na wysokim rusztowaniu, czasem na drabinie. Jednocześnie jest to ten rodzaj wysiłku, który sprawia mi radość, poza tym czasem pracuję z moją przyjaciółką, o której wspominałam chwilę temu, więc mamy wreszcie czas, żeby się nagadać, cytować ulubioną poezję… Tak, w Sopocie w trakcie pracy przypominałyśmy sobie „Ballady” Mickiewicza, które kiedyś znałyśmy na pamięć.
Jak wygląda zwykły dzień znanej pisarki?
Ale cię teraz rozczaruję! Mam mega artystyczny dom, bo mój mąż jest muzykiem, więc każde z nas coś tworzy. Ale nie zrywamy się w nocy, by tworzyć. Realnie wygląda to tak, że odprowadzam córkę do szkoły, wracam do domu, siadam do biurka i piszę. Robię to do powrotu Sylwii ze szkoły, trochę tak jakbym pracowała na etacie. Wieczorami oglądamy seriale, rozmawiamy, to jest czas dla nas jako rodziny. Kocham rozmawiać z moim mężem!
A imprezy? Tylko kulturalne wernisaże?
Uwielbiałam wernisaże, kiedy studiowałam na Akademii Sztuk Pięknych. Do dziś je w pewnym sensie lubię, ale nie lubię zadęcia artystycznego. Tego udawania, że znaczymy więcej, bo piszemy albo malujemy. Uwielbiam wracać myślami do czasów studenckich, kiedy na przykład podczas imprez robiliśmy zdjęcia polaroidem, a potem wyklejaliśmy nimi ściany. To było fantastycznym performancem, który nas rozwijał, ale dzisiaj jestem zwykłą Małgosią z bloku, która lubi z mężem wyskoczyć na piwo do zwykłej knajpy.
Tak, lubię piwo.
Maciek jest muzykiem. Kibicujesz mu? Jesteś na koncertach? Wspieracie się wzajemnie w swoich działaniach?
Podoba mi się muzyka, którą on komponuje. Robi naprawdę fajne rzeczy i kibicuję mu przy jego projektach. Zdarza nam się pracować razem, tak było, gdy pisałam słowa do kilku piosenek zespołu Farba i zespołu The Q. Czasem żałuję, ze nie mam talentu muzycznego, bo wówczas moglibyśmy zrobić wspólny projekt muzyczny. W ogóle zawsze chciałam mieć chłopaka – muzyka. Nie mam talentu muzycznego, ale muzyka jest dla mnie ważna. Dzięki Maćkowi bywam na wielu koncertach, a muzyka jest ciągle obecna w naszym domu.
Jak się poznaliście?
Na koncercie. Byłam zakochana w innym muzyku i dla niego poszłam do klubu. Tak się jednak złożyło, że to Maciek przysiadł się do mnie w przerwie. Spodobał mi się, od początku czułam się przy nim jak przy kimś bliskim, przy przyjacielu. Jesteśmy w związku już ponad dwadzieścia lat i wciąż się lubimy.
Czy rywalizujecie czasami ze sobą?
Nigdy. Nawet gdybyśmy oboje byli muzykami, albo pisarzami, prędzej próbowalibyśmy stworzyć coś wspólnego niż rywalizować ze sobą. Maciek jest pierwszym recenzentem moich książek, a ja pierwszą osobą, której on prezentuje swoją muzykę. Uzupełniamy się. Tu nie ma mowy
o rywalizacji.
Wiesz, za każdym razem kiedy z Tobą rozmawiam widzę skromną, wspaniałą dziewczynę totalnie niezmienioną przez sukces.
Ja nie osiągnęłam sukcesu, który mógłby przewrócić mi w głowie. Mam jeszcze trochę do zrobienia. Chciałabym na przykład napisać książkę o miłości.
Jak by ona była? Trudna? Romantyczna?
Wydaje mi się, że nie ma prostej miłości. Mnie najbardziej interesuje ta, przed którą mnożą się przeszkody. Kocham pisać opowieści, przy których sama muszę się wiele nauczyć i tak było ostatnio, gdy pracowałam nad „Dziewczyną z gór”. Pochłonęła mnie relacja dorosłego mężczyzny i uprowadzonej przez niego jedenastoletniej dziewczynki. Postać Nadii wzorowałam na mojej córce, podpatrując jej zachowania. To była dla mnie nowość. Ta książka nauczyła mnie wiele o poświęceniu i bezwarunkowej miłości. Chciałabym napisać ciąg dalszy
tej historii.
To nie jest fałszywa skromność?
Nie. Ja po prostu to co mnie spotyka traktuję jak dar od losu. Takie piękne punkty w czasie, który kiedyś będę mogła sobie wspominać. Mam nadzieję, że do późnej starości. Ten nasz wywiad też. Sesję okładkową robicie mi tydzień przed moimi 41 urodzinami, więc na okładce wciąż
jest czterdziestka!
Na jakim etapie swojego życia jesteś?
Kiedyś usłyszałam, że życie zaczyna się po czterdziestce. I chyba coś w tym jest. Jestem szczęśliwa. Robię to, co kocham, co daje mi radość i spełnienie. Mam fantastyczną rodzinę. Córkę, która wyrasta na piękną i mądrą kobietę, męża którego kocham i z którym uwielbiam rozmawiać. Czego chcieć więcej?
40-latka kocha inaczej? Więcej dostrzega?
To może wydawać się banalne, ale czterdzieści lat zajęło mi określenie, czego naprawdę chcę od życia, z którymi ludźmi dobrze mi się spędza czas, co jest dla mnie ważne w pisaniu i, że najlepiej wychodzi mi malowanie portretów. Jeszcze drugie czterdzieści lat i myślę, że będę znała siebie na wylot!
Ej… a co potem, jak już poznasz się na wylot?
Wtedy mam nadzieję, że zostanie mi jeszcze dość czasu, żeby o tym napisać…