Para w życiu prywatnym i zawodowym. On fotograf, ona producentka kampanii reklamowych. Razem tworzą agencję A12 Team. Monika i Marcin Biedroń opowiadają o kulisach produkcji kampanii reklamowych dla największych polskich marek, fotograficznej drodze, która zaczęła się od zera, a która dzisiaj znaczona jest nazwiskami gwiazd polskiego show-biznesu, zdradzają też dlaczego spędzają ze sobą 24 godziny na dobę i jak to możliwe, że jest im z tym dobrze.
Jak to się stało, że w dziedzinie w której rządzi warszawocentryzm, trójmiejskie A12 Team nie odstaje w przetargach o produkcje kampanii reklamowych dla dużych marek?
Monika Biedroń: Steve Jobs mówił, że życiem i rozwojem biznesu kierują kropki. Takie jak z kolorowanek dla dzieci, w których łączysz ze sobą kolejno odpowiednie punkty i tworzą cały obrazek. U nas nie istniał taki jeden przełomowy moment. Na sukces składały się te właśnie kropki, które w naszym przypadku były korzystnymi i rozwijającymi współpracami. Suma wydarzeń oraz spotkań odpowiednich ludzi w odpowiednim czasie.
Marcin Biedroń: Tymi kropkami były także kolejne inwestycje, kredyty, otwieranie biura i studia, które było wtedy największe w Trójmieście, mimo że byliśmy pod kreską. Kiedy na rynku pojawiał się nowy Canon od razu musiałem go mieć. Inwestowałem w komputery, laptopy, wszystko musiało być najlepszej jakości, żeby dać klientom najwyższy standard. Szliśmy trochę po bandzie ryzykując, ale odważnie stawiając wszystko na jedną kartę. Oczywiście dużo pracowaliśmy, kolejni ludzie nas polecali. To wynik wielu czynników. Mój księgowy śmiał się kiedy zaczynałem ten biznes. Dziś podziwia mnie za upór i konsekwencję.
Marki, dla których pracowaliście robią wrażenie: 4F, RMF FM, Black Energy Drink, Frugo, 4Move, Outhorn, Patrizia Aryton, Stena Line, Caprice, Gellwe..
Monika: …deweloperzy i centra handlowe i jeszcze kilku innych. Niestety, nie o wszystkich możemy mówić, z niektórymi jesteśmy związani rygorystycznymi klauzulami o poufności i nie możemy ich pokazać w portfolio. Na naszych planach pojawiały takie osobistości jak Magda Gessler, Roma Gąsiorowska, Natasza Urbańska, Marcin Gortat, Jarek Bieniuk i sporo innych inspirujących postaci.
Marcin: Od początku, kiedy założyłem firmę w 2004 roku, moim celem była kompleksowa obsługa wiodących marek w Polsce. Dziś jesteśmy agencją, która od A do Z tym się zajmuje. Opracowujemy koncepty, scenariusze sesji i filmów reklamowych, budżetujemy, kontraktujemy bohaterów, wyszukujemy lokacje i organizujemy plany zdjęciowe, także za granicą, zatrudniamy całą ekipę, bierzemy na siebie też logistykę jak wizy, bilety lotnicze, hotele, zezwolenia, itp.
To chyba duża odpowiedzialność...
Marcin: Duża, ponieważ jestem fotografem we własnej agencji produkcyjnej, więc odpowiadam nie tylko za efekt końcowy, czyli zdjęcia które widzisz na billboardach, opakowaniach, czy w magazynach, ale też jako właściciel za spore budżety, zatrudnionych ludzi, koncepty i obsługę klienta. Mało kto zdaje też sobie sprawę, jak dużo pracy i energii wielu osób potrzeba na zorganizowanie takiej produkcji.
Monika: Tą odpowiedzialność dzielimy na pół i absolutnie nie narzekamy. Robimy to co kochamy, do czego przez wiele lat dążyliśmy. Do miejsca, w którym jesteśmy dzisiaj dochodziliśmy krok po kroku i jest to konsekwencja ciężkiej pracy, może odrobiny talentu i oczywiście też trochę szczęścia.
Największa produkcja, przy której pracowaliście?
Monika: Chyba z racji złożoności projektu, pracy nad trzema kampaniami marki jednocześnie i tego, że było to aż 10 dni zdjęciowych powiem, że to kampania dla marki 4F. Chociaż realizacje zagraniczne i angażujące produkcje nie są dla nas niczym nowym.
Marcin: Bardzo duży klient, firma która wyrosła na potęgę i odważnie zdobywa rynki zagraniczne. To łakomy kąsek dla każdej dużej agencji. Tymczasem to my, A12 Team z Gdyni dostaliśmy to zlecenie. Zdjęcia odbyły się w Walencji, w słynnym Ciudad de las Artes y las Ciencias (Miasteczko Sztuki i Nauki). Załatwienie zezwolenia na zdjęcia nie było łatwe, pochłonęło też sporą część budżetu. Dodatkowo modela ściągaliśmy z Niemiec, modelka leciała Meksyku, a dzieci transportowaliśmy z Barcelony. Ciekawostką jest to, że była to pierwsza produkcja, przy której nie zostałem zatrudniony jako fotograf.
To chyba nie było komfortowe? Nie miałeś z tym problemu?
Marcin: Absolutnie nie, świetnie się czuję także jako organizator. Oczywiście wolałbym stać za obiektywem, ale z drugiej strony byłem zadowolony, że taki klient spojrzał na nas przez pryzmat całości produkcji i zaufał, że „dźwigniemy temat”.
Ciekawostki zza kulis Waszych produkcji?
Monika: Za kulisami często dzieją się ciekawe rzeczy. W 2013 roku robiliśmy dwie sesje w Maroko. Pierwsza dla firmy odzieżowej wyszła fantastycznie, więc postanowiliśmy zrobić tam kampanię również dla producenta okularów. Niestety, po wylądowaniu w Marakeszu zarekwirowano nam walizki z setką okularów. Celnicy byli przekonani, że chcemy nimi handlować.
Marcin: Starałem się im wytłumaczyć, że jestem fotografem reklamowym i nie są to przedmioty na handel, tylko akcesoria do sesji. Uwierzyli, ale zażądali stosownych pozwoleń na przeprowadzenie takiej produkcji w ich kraju, których nie mieliśmy. Musieliśmy oddać cały sprzęt i wszystkie okulary do depozytu, do czasu uzyskania pozwolenia.
Monika: Mieliśmy dobrego rezydenta, który stanął na głowie, aby załatwić nam brakujące pozwolenia. Niesamowite, że udało się to zorganizować w 2 dni, jeśli wziąć pod uwagę ile trwają sprawy urzędowe np. w Polsce i jeśli ktoś wie co dzieje się w czasie ramadanu, który właśnie miał miejsce. Teraz się z tego śmiejemy, ale była to spora lekcja na przyszłość, żeby zdobywać takie pozwolenia przed wyjazdem.
Marcin: Inną ciekawostką może być to, że celebryci czy osoby znane, często nie mogą być na sesji przez wiele godzin. Produkowaliśmy dużą ogólnopolską kampanię napojów izotonicznych z Adamem Nawałką. Pan Adam miał dla nas tylko 2h. Żeby zdążyć w tak krótkim czasie, musiało być wszystko dopięte na ostatni guzik przed pojawieniem się bohatera. Mieliśmy modela testowego, na którym ustawiliśmy światło i przećwiczyliśmy zamierzone pozy i kadry pod szatę graficzną klienta. Zdjęcia z tej kampanii obiegły cały kraj, do dziś są na butelkach, a praca z trenerem to była sama przyjemność.
Monika: Z kolei Marcin Gortat, zanim przyjechał zapowiedział, że będzie miał tylko 30 minut, ale tak mu się spodobało na planie, że został 3 godziny i zrobiliśmy całkiem sporo fajnego materiału.
Czy wracacie jeszcze wspomnieniami do Waszych początków? Jesteście sentymentalni?
Monika: Oczywiście, często chociażby wracamy do starych zdjęć i uśmiechamy się widząc od czego zaczynaliśmy a gdzie dzisiaj jesteśmy.
Marcin: Pomyśl, że zanim zacząłem fotografować pracowałem na morzu. W kabinie na ścianach wieszałem rozkładówki Playboy'a i marzyłem o tym, żeby mieć taką publikację jako fotograf.
Marzenie się spełniło?
Marcin: Życie potoczyło się tak, że rzuciłem w końcu pracę na morzu i przez jakiś czas miotając się i nie wiedząc co ze sobą zrobić, wróciłem do tego marzenia i zacząłem próbować robić zdjęcia. Zgłosiłem niektóre z nich na konkurs organizowany przez Playboy'a, zająłem w nim drugie miejsce. Na pewno było to dla mnie spełnieniem marzeń, moje zdjęcia pojawiły się w Playboy'u.
Z perspektywy czasu, jak oceniasz swoją fotografię z początków kariery?
Marcin: Jeszcze wtedy nie byłem świadomym fotografem. Wszystko było dla mnie nowe, ciekawe, piękne, a to co robiłem podobało mi się (śmiech). Nie uczęszczałem do żadnej szkoły fotograficznej, zdjęcia były dla mnie zabawą i zdobywaniem doświadczenia. Do dziś niektóre z tych zdjęć bardzo lubię. Przez cały czas wiedziałem, że chcę pracować dla dużych firm, realizować ambitne, komercyjne projekty i że w końcu to mi się uda. To był kolejny cel i marzenie. Udało mi się wiele z nich spełnić. Wyobraź sobie, że kiedyś siedząc w kabinie, kiedy jeszcze byłem marynarzem (a spędziłem na morzu 10 lat), oglądałem plakaty Playboy'a na zmianę z filmami w Fashion TV. Po czasie moje zdjęcia ukazały się i w Playboyu i nasze filmy z sesji do dziś pokazuje właśnie Fashion TV. Siła marzeń jest ogromna, jednak nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że aż tak się to rozwinie. Chyba sam przerosłem swoje oczekiwania.
Co było pierwsze, uczucie czy praca?
Monika: Praca, jeżeli można to tak nazwać. Spotkaliśmy się na sesji zdjęciowej i zrobiliśmy razem kilka projektów, ale początkowo nic między nami nie było. Marcin zaproponował mi pracę. Potrzebował osoby, która ogarniać będzie sprawy biurowe i organizacyjne. Sprawnie podzieliliśmy się obowiązkami.
Kiedy wasza relacja nabrała tempa?
Marcin: Na początku naszej znajomości, spotykając się na sesji zdjęciowej łatwo było zauważyć że mamy wspólną pasję - fotografię, pracę na planie, wszystko co jest związane z tą branżą. Naturalną koleją rzeczy było wspólne spędzanie czasu. Po jakimś czasie zaczęliśmy się spotykać i chciałem przedstawić Monikę swojej rodzinie, do której leciałem. Niestety, Monika zgubiła dokumenty. Poleciałem sam i obiecałem, że po powrocie zamieszka ze mną na tyle dni, ile mnie nie było. Wprowadziła się w sumie na tydzień i została do dzisiaj.
Monika: Ślub wzięliśmy po 6 latach, bez większego planu, bardzo spontanicznie. Byłoby jeszcze bardziej gdyby Pani w urzędzie nie ostudziła nas miesięcznym terminem oczekiwania. Tym samym ślub wypadł nam w Sylwestra.
Co się dzieje w sytuacjach kiedy Twoja żona jest na tak, a Ty na nie? Jak radzicie sobie z takimi problemami?
Marcin: Kierowałem się zasadą, że w orkiestrze dyrygent jest tylko jeden. Jedna osoba musi podejmować decyzje. Muszę jednak przyznać, że od pewnego czasu spore pole zostawiam Monice. Jest najlepszym dowodem na słuszność tezy, że za każdym sukcesem mężczyzny stoi kobieta.
Monika: Najważniejsze decyzje, czy to inwestycyjne, czy prywatne podejmujemy razem. Jeśli jedno chce jechać w góry, a drugie na słoneczną plażę, to nie jedziemy nigdzie dopóki w jakimś kierunku nie zgodzimy się oboje. Koniec końców, jedziemy tu i tu, ale w różnych odstępach czasowych. Jeśli wybieramy auto - męska rzecz - musi spodobać się także mi, chociaż wiadomo, że parametry dobiera Marcin. Przy wyborze nowego mieszkania nie było kompromisów – musiało się spodobać nam obojgu w 100%.
Plusy i minusy pracy i życia razem?
Monika: Możesz nakrzyczeć na szefa i Cię nie zwolni (śmiech) Wszystko wspólne. Nie ma podziałów na moje, twoje, jest nasze. Wspólne częste podróże, połączenie pracy z wypoczynkiem. W minionym roku praktycznie co miesiąc byliśmy gdzieś w podróży. Pamiętam, że zadzwonił do nas klient z propozycją realizacji zdjęć w Stanach Zjednoczonych, ale wyjazd był za tydzień. Poprzesuwaliśmy wszystko, aby było to możliwe i spędziliśmy świetny czas pracując, ale i dobrze się bawiąc. To zdecydowanie duży plus wspólnej pracy. Łatwiej też zaplanować urlop, kiedy jedzie się z „szefem”. Jedynym minusem jest przenoszenie atmosfery z pracy do domu. Póki co radzimy sobie z tym bardzo dobrze, ale przy trudnych produkcjach, wspólnie odczuwamy stres.
Marcin: Porównując to do życia na morzu to cieszę się, że całe życie intensywnie przeżywamy razem, nie tracąc czasu na rozłąki. Jest nam z tym bardzo dobrze, a naszą relację najlepiej określają zdjęcia oznaczone na Instagramie hasztagiem #biedroniowelove. Jesteśmy bardzo ciekawi naszych reakcji jak sobie ten hasztag odpalimy za jakiś czas.
Co oprócz pracy?
Marcin: Kolejną kropką w naszym życiu jest pojawienie się sportowych zajawek, które okazały się także niezłym kopem do przodu, dały nam endorfiny, spokojną, zresetowaną głowę i dyscyplinę do działania. Pojawiały się kolejne cele, nie tylko biznesowe ale właśnie i sportowe.
Monika: Mamy na koncie swoje małe sukcesy w zawodach biegowych (udało nam się przebiec kilka maratonów), szosowych, zdobywaniu szczytów, np. wejście na Kilimandżaro parę miesięcy temu. To jeszcze bardziej nam pokazało jak silni jesteśmy razem. W każdej z tych dyscyplin wspieramy się nawzajem i dopingujemy, chociaż nie zawsze startujemy ramię w ramię.
Jakie plany na przyszłość?
Monika: Zawodowo robimy kolejny krok naprzód. W naszym teamie fotograficznym pojawiły się z końcem roku dwa nowe nazwiska. Chcemy urozmaicić styl agencji i dać klientom więcej możliwości. No i marzą nam się duże kampanie dla globalnych marek, ale póki co o tym ciii... Prywatnie, chcemy dalej realizować się w naszych sportowych zajawkach, a że jesteśmy jak to mówimy „multi kulti”, to dzielimy czas między góry, szosę i bieganie. W tym roku planujemy oprócz paru wypadów w Tatry, odwiedzić Gruzję i zdobyć Elbrus, a może nawet Kazbek, jeśli kondycja pozwoli, mamy zaplanowany start w Berlin Marathon i kilka zawodów kolarskich na szosie, w które obfituje Trójmiasto. Nową zajawką są narty, ale chyba musimy się trochę uspokoić i zostawić czas też na pracę (śmiech).
Marcin: Ja z kolei realizuję swój autorski projekt „10 minutes with” , który w pewnym sensie jest powrotem do moich korzeni. Narodził się spontanicznie. Po jednej z sesji zdjęciowych, poprosiłem modelkę o jeszcze kilka zdjęć. Zrobiłem jej parę czarno białych ujęć, bardzo klimatycznych, zmysłowych. Chcę w tym projekcie uwiecznić sensualne piękno, naturalną kobiecość, utrzymać zdjęcia w konwencji czarno-białej i bez retuszu. To zupełnie inna nagość niż to, co fotografowałem na początku. Wybrane prace planuję wydać w formie albumu o tym samym tytule - 10 minutes with - a na 50-tkę zaplanowałem wernisaż prac, połączony z licytacją zdjęć. Zebrane środki przekażę na szczytny cel.