para_opinia_teaser
śp. ANNA PRZYBYLSKA – PRESTIŻ 09/2010
Nie jestem uosobieniem wielkiej gwiazdy, nie mam potrzeby kreowania siebie. Myślę, że zarówno w życiu prywatnym, zawodowym i okołozawodowym jestem bardzo autentyczna. Raczej Anka niż Pani Anna Przybylska. Popularność jest takim skutkiem ubocznym naszego zawodu. Widzę to po moich znajomych z dawnych lat, po moich kolegach, koleżankach z podwórka. Ja już nie jestem dla nich tą Anką, którą ciągnęli za włosy, tylko znaną aktorką, postacią z piachu i mgły. To niewiarygodne, że to szkiełko winduje nas do pozycji bogów.
Boję się samotności, starości, śmierci. Trudno mi się pogodzić z upływającym czasem i nie wiem co będzie za kilka lat, jak już będę miała widoczne zmarszczki na twarzy. Boję się też choroby, tego, że wcześnie umrę. Może dlatego, że straciłam wcześnie ojca. O tym, że samotność jest straszna już się przekonałam, gdy przez 10 miesięcy mieszkałam w Gdyni bez Jarka.
Moja klasa to było prawdziwe „girls power”. Byłyśmy naprawdę zajebistymi laskami. Ale każda chciała być najbardziej zajebista, więc w Walentynki pisałyśmy same do siebie mnóstwo kartek walentynkowych, a potem w szkole chodziłyśmy z głowami w chmurach, bo wychodziło na to, że mamy największe powodzenie. Kujonom okulary spadały z zazdrości (śmiech). A my takie bzdury w tych kartkach pisałyśmy, że dzisiaj sama w to nie wierzę. To były teksty w stylu „Pan pierdołka spadł ze stołka” - wtedy boki z tego zrywałyśmy. Takie rzeczy nas wtedy rajcowały. Wiesz, my nie nosiłyśmy wtedy kolczyków w pępku, czy w języku, nie współżyłyśmy w wieku 14 lat. Prowadziłyśmy pamiętniki, w których pisałyśmy śmieszne i zazwyczaj głupie rzeczy, porównywałyśmy się do Spice Girls. Byłyśmy wtedy jeszcze bardzo infantylne.
para_opinia_img