Chude lata samorządów

Nowe Muzeum Sztuki Nomus formalnie jest częścią Muzeum Narodowego w Gdańsku, ale sporo zawdzięcza miastu - dostało budynek i sporą część kolekcji. Na zimę muzeum zapadło w stan „hibernacji”.

Nomus

Gasnące lampy, rzadziej opróżniane śmietniki, nieczynne pływalnie i odwołane imprezy. Nie tylko trwająca zima, ale też cały 2023 rok upłynie w pomorskich samorządach pod znakiem wielkiego zaciskania pasa. Powodów jest bez liku: inflacja, zmiany podatkowe i ostry wzrost cen ciepła, energii elektrycznej czy paliwa. Oto na jakich dziedzinach życia oszczędzają miasta i gminy na Pomorzu.

Od zapowiedzi gaszenia niektórych latarni ulicznych zaczęła się całą rozmowa o samorządowych oszczędnościach w Polsce. I to jeszcze na długo przed inwazją Rosji na Ukrainę. Pod hasłem „Pozostaje nam tylko ciemność” samorządy – również te z Pomorza – protestowały już w grudniu 2020 roku. Wtedy chodziło o symboliczne zgaszenie świateł na godzinę, mające zwrócić uwagę na problem pozbawienia gmin części dochodów z podatków PIT i CIT. Dziś mamy początek 2023 roku i gaszenie świateł nie jest już formą protestu, a po prostu zwykłych oszczędności.

W Sopocie jest 4250 latarni ulicznych. Programem oszczędnościowym władze miasta objęły 550 z nich. To właśnie one tej zimy są wygaszane na godziny nocne między 22:00 a 5:00 rano. Chodzi o oświetlenie takich miejsc jak okolice Ergo Areny, teren rekreacyjny wzdłuż stawu Reja, Park imienia Lecha i Marii Kaczyńskich czy ulica Zacisze. Ta decyzja ma zbilansować wydatki i sprawić, że koszt utrzymania miejskiego oświetlenia nie będzie drastycznie wyższy od tego z ubiegłych lat. Większych wydatków jednak nie da się uniknąć, bo ustalona przez rządzących maksymalna stawka za prąd dla samorządów wynosi 785 złotych za megawatogodzinę, co i tak oznacza wzrost o blisko sto procent w porównaniu do stawki, jaką na 2022 rok wynegocjowała gdańska grupa zakupowa (do której należy Sopot).

Oszczędności na oświetleniu widać było też na ulicach pomorskich miast w okresie poprzedzającym święta Bożego Narodzenia. Gdynia zdecydowała się co prawda na umieszczenie iluminacji, ale na zdecydowanie krótszy okres niż w poprzednich latach. Zwykle kolorowe oświetlenie można było podziwiać między 4 grudnia a 2 lutego. Na czas kryzysu gdyński ratusz zarządził skrócenie tego czasu. Świąteczny nastrój na ulicach Gdyni, decyzją prezydenta Wojciecha Szczurka i jego współpracowników, w kryzysowym roku obowiązywał między 18 grudnia a 2 stycznia. Czyli przez dwa tygodnie, a nie dwa miesiące.

Kosztowne zimowe utrzymanie dróg

Burmistrz Chojnic Arseniusz Finster złapał się za głowę, kiedy zobaczył rachunek wystawiony za pierwszy weekend zimowego utrzymania dróg („inauguracja” zimy na Pomorzu, czyli pierwszy mocny śnieg, miała miejsce już w 18 listopada). Firma, która wygrała przetarg na odśnieżanie i posypywanie ulic oszacowała, że trzy dni pracy kosztowały ją blisko 70 tysięcy złotych. A to oznaczało wydanie praktycznie jednej dziesiątej budżetu zaplanowanego na całą „Akcję Zima”! Finster wyliczył, że zimowe utrzymanie jednego kilometra drogi w Chojnicach to koszt 1300 złotych. Włodarz miasta nie wyklucza, że po zimie trzeba będzie dokonać budżetowych przesunięć, zabrać pieniądze przeznaczone na inne cele i wyrzucić je w błoto… pośniegowe.

Problem, jaki mają Chojnice, bierze się również z tego że miasto nie ma swojego sprzętu, za pomocą którego dba o zimowe utrzymanie dróg. Jeśli dodać do tego tylko jedną działającą w okolicy firmę, korzystającą z monopolu i mogącą windować stawki jak tylko dusza zapragnie, to mamy gotowy przepis na finansowe kłopoty. Dlatego z ulgą oddychają w takiej sytuacji samorządy, które zdążyły zainwestować we własną flotę pługopiaskarek i solarek (tak mają Gdynia i Sopot). Gdańsk z kolei, z racji dużej konkurencji na rynku, na razie niespecjalnie narzeka na wysokie koszty zimowego utrzymania (choć sama kwota za pierwszy weekend zimy robi wrażenie – to blisko 1 300 000 złotych!).

Żeby było taniej, będzie… brudniej

Specyficzny pomysł na cięcia w budżecie na 2023 rok mają władze Gdańska. Postanowiły one bowiem… rzadziej czyścić miasto. O co chodzi? Na przykład o ograniczenie częstotliwości opróżniania ulicznych koszy na śmieci. Zawsze było to robione codziennie, teraz miasto odpowiedzialnym za to firmom zleci taką czynność jedynie trzy razy w tygodniu. W praktyce efekt może być kiepski i wizualnie, i zapachowo, dlatego prezydent Aleksandra Dulkiewicz zwróciła się z nietypowym apelem do mieszkańców. O to, by choć niektórych śmieci nie wyrzucali oni do ulicznych koszy, tylko… brali do domu i tam wyrzucali do specjalnych pojemników. Trudno się jednak spodziewać, by ten dość kuriozalny apel odniósł wymierne skutki.

Rzadsze sprzątanie miasta oznacza też redukcję częstotliwości czyszczenia gdańskich ulic (o połowę) i ograniczenie koszenia trawników. Zwykle działo się to cztery razy do roku, w 2023 roku wydarzy się to tylko dwa razy. I akurat ta decyzja zapewne będzie najmniej kontrowersyjna, bo nie koszenie miejskiej zieleni jest także elementem walki z suszą i dbania o klimat. Co nie zmienia faktu, że będą na pewno takie miejsca w Gdańsku, które na skutek tej decyzji będą po prostu wyglądały mniej estetycznie. Cała operacja oszczędzania na sprzątaniu ma w skali roku przynieść Gdańskowi około 15 milionów złotych oszczędności.

Cięcia w zakupach i inwestycjach

Gdańsk rezygnuje w 2023 roku z zakupu pięciu autobusów elektrycznych i modernizacji dziesięciu tramwajów. Robi to, zapowiadając jednocześnie, że nie będzie cięć w komunikacji miejskiej i że nie planuje podwyżki cen biletów (choć tu stuprocentowej pewności zachowania obecnych stawek przez cały rok nie ma). Na bok odkładanych jest też kilka inwestycji, między innymi Wielka Aleja Lipowa wzdłuż alei Zwycięstwa czy remont szklarni w Parku Oliwskim. Na tej liście są też pomniejsze projekty dzielnicowe, głównie modernizacje oświetlenia, remonty ulic i chodników. Wiele z nich będzie musiało poczekać na lepsze czasy.

Analizując samorządowe budżety można zwrócić uwagę, że w planach ostały się głównie te inwestycje, które mają gwarancje przynajmniej częściowego finansowania zewnętrznego. Tak się składa, że przy aktualnych problemach ze środkami unijnymi, lwią ich część stanowią te finansowane z pieniędzy z puli rządowej. I tak gmina Pruszcz Gdański będzie mogła sobie dzięki temu pozwolić na przebudowę obiektów sportowych, Tczew rozbuduje kompleks basenów, a gmina Bobowo zamontuje za blisko 3 miliony złotych fotowoltaikę na budynkach użyteczności publicznej. Można się spodziewać, że przy okazji wchodzenia każdej z tych inwestycji w kolejny etap, pojawi się na okolicznościowych fotografiach cały wianuszek polityków partii rządzącej. Pokazujących w ten sposób: „patrzcie, to my załatwiliśmy, to my daliśmy, to dzięki nam to jest!”. Nie dodając rzecz jasna, że pieniądze te są jedynie częściową rekompensatą za utracone wpływy z podatków (efekt Polskiego Ładu).

Kłopoty z pływalniami

Często na samej górze listy tych rzeczy, na których można oszczędzić, lądują pływalnie. Nie ma wątpliwości, że są to obiekty drogie w utrzymaniu i zapewne można się zgodzić ze stwierdzeniem, że nie są one całkowicie niezbędne w czasie kryzysu. Tak uznało starostwo powiatowe w Człuchowie, które sprawuje opiekę nad miejską pływalnią. I… przeliczyło się. Bo decyzja o zamknięciu pływalni od 1 listopada na okres całej zimy spotkała się z jednoznacznym sprzeciwem tej grupy mieszkańców, która regularnie korzystała z basenu. To zarówno dorośli amatorzy pływania, jak i uczące się pływać dzieci oraz ich rodzice. Zorganizowali oni pokojowy protest, w ramach którego najmłodsi powiesili na płocie okalającym obiekt kolorowe wstążki, a obok pojawiły się rysunki z pływaniem w roli głównej.

Starostwo ugięło się i zmieniło swoją decyzję. Jednocześnie zaapelowało do samorządów gminnych z okolic Człuchowa o to, by te zrzuciły się na bieżące utrzymanie pływalni, skoro ich mieszkańcy chcą z obiektu korzystać. Jeszcze inny problem z pływalnią mają władze Tczewa. Tu akurat miejski basen trzeba było zamknąć, bo… w listopadzie większość pracowników poszła na zwolnienia lekarskie. Powód oczywisty: zbyt niskie pensje. Pracownicy pływalni uznali, że nie ma innej możliwości walki o podwyżki, dlatego uciekli się do tej formy protestu. Jak zwykle więc ostatecznie w całej sprawie chodziło o pieniądze, które każdego dnia, niczym z dziurawej kieszeni, samorządom po prostu uciekają.

Kultura zamknięta?

W połowie listopada pojawiła się lakoniczna informacja o tym, że położone w kaszubskim Będominie Muzeum Hymnu Narodowego zamyka się na „przerwę zimową”. Okazało się, że podobna decyzja zapadła w przypadku kilku innych oddziałów Muzeum Narodowego w Gdańsku. W stan zimowej hibernacji zapadło między innymi otwarte zaledwie rok temu Nowe Muzeum Sztuki NOMUS (zajmujące budynek po dawnym klubie Buffet na terenach postoczniowych) czy Muzeum Tradycji Szlacheckiej w Waplewie Wielkim (tu zamknięcie uzasadnianie jest „przerwą techniczną”). Ale to wokół zamknięcia będomińskiej placówki upamiętniającej twórcę „Mazurka Dąbrowskiego” zrobiło się najgłośniej. Po serii publikacji różnych mediów decyzja po kilku dniach została zmieniona, bo nagle odnalazło się mnóstwo osób, które chciało odwiedzić zimą Muzeum Hymnu Narodowego.

Decyzja uderzy muzeum po kieszeni, bo w XVIII-wiecznym dworze ogrzewanie kosztowne było zawsze, a olej opałowy zdrożał o 100 procent. Jednak perspektywa powrotu do kolejnego „lockdownu” instytucji kultury wzbudziła społeczną niechęć. Z tego też powodu samorządy na Pomorzu na kulturze oszczędzać specjalnie nie chcą. Choć są wyjątki: Gdańsk zrezygnował na przykład z organizacji koncertów sylwestrowych. Miasto od jakiegoś czasu miało na nie oryginalny pomysł – było to kilka równoległych imprez w różnych częściach Gdańska (między innymi w Parku Oruńskim czy Jarze Wilanowskim). Ale przy opracowywaniu budżetu zapadła decyzja, by powitanie 2023 gdańszczanie spędzili raczej w domach albo na typowo komercyjnych imprezach. Z kolei w przypadku Europejskiego Centrum Solidarności przymusowe tygodniowe (22-29.12) zamknięcie obiektu wywołał ustawowy obowiązek wprowadzenia co najmniej 10% oszczędności na prądzie. Okazało się bowiem, że ogrzewany za pomocą zasilanych prądem pomp ciepła budynek ECS-u, żeby wygenerować takie oszczędności, musi zostać po prostu na parę dni… schłodzony. Inaczej centrum musiałoby zapłacić wielotysięczne kary.

5 przyczyn trudnej sytuacji samorządów

1. Inflacja – w listopadzie wyniosła ona 17,5% rok do roku. Jednak w przypadku bardzo wielu towarów i usług można śmiało mówić o wzroście cen o nawet kilkadziesiąt procent. Dla samorządów oznacza to między innymi problemy w rozstrzyganiu przetargów – wzrost cen materiałów budowlanych, coraz trudniejsza ich dostępność czy rosnące wymagania płacowe nie mogą nie mieć wpływu na wysokość składanych ofert. Założone jeszcze kilka miesięcy temu kwoty mogą (i na pewno będą) okazywać się zdecydowanie za niskie patrząc na możliwości potencjalnych oferentów. Chociażby z tego powodu budżety na 2023 rok można śmiało uznać za niedoszacowane. Bo w przypadku wielu kluczowych inwestycji po prostu trzeba będzie zwiększać pulę przeznaczonych na nie pieniędzy.

2. Droższe surowce – jeszcze jesienią sytuacja wydawała się dramatyczna. Samorządy z grupy zakupowej Norda (Gdynia i okolice) dostały z Energi ofertę pięć razy droższego prądu niż ten otrzymywany w 2022 roku. Gdańska grupa zakupowa nie dostała żadnej oferty, co skazywało ją na korzystanie z tak zwanego dostawcy rezerwowego (a ten kasowałby nawet… 10 razy więcej). Ostatecznie rząd ustalił ceny maksymalne dla samorządów, co jednak wciąż oznacza dwukrotny ich wzrost. Więcej trzeba będzie też wydać na dostarczenie ciepła. I niewiele pomoże obniżanie temperatury w pomieszczeniach do 19 stopni. Do tego dochodzi cena paliwa – nie jest ona obecnie aż tak wysoka jak jeszcze wiosną, ale to wciąż kilkanaście procent więcej niż rok temu (co wpływa chociażby na koszty organizacji komunikacji miejskiej).

3. Polski Ład – promowano go jako gwarant „stabilnych finansów samorządów”, ale one same twierdzą, że ten program po prostu odbiera im tlen. Jeszcze w lipcu 2021 roku Unia Metropolii Polskich wyliczyła, że w ciągu dekady sektor jednostek samorządu terytorialnego straci około 145 miliardów złotych. A to dlatego, że obniżenie podatków dla obywateli oznacza jednocześnie spadek wpływów z PIT w części obejmującej samorządy. Rząd co prawda twierdzi, że ten ubytek jest rekompensowany przez pieniądze na projekty inwestycyjne z programu Polski Ład. Ale po pierwsze są one wybierane arbitralnie przez Warszawę, a po drugie otrzymane pieniądze oznaczają „zwrot” raptem ułamka straty. Prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz przy okazji jednego z rozdań powiedziała: „otrzymujemy 80 milionów złotych, podczas gdy zabrano nam 300 milionów”.

4. Wcześniejsze zmiany podatkowe – warto pamiętać, że problemy z finansami samorządów związane ze zmianami systemu podatkowego zaczęły się dużo wcześniej niż Polski Ład. Przykładem może być zerowy PIT dla młodych. Zmiany, które z całą pewnością przydały się osobom wchodzącym dopiero na rynek pracy, nie mogły nie dotknąć beneficjentów podatku dochodowego, czyli właśnie samorządów. Tylko w 2020 roku w skali kraju oznaczało to utratę blisko miliarda złotych przez sektor JST. Do tego dochodzi wiele nowych zadań, jakie państwo nałożyło na samorządy – chociażby w kwestii obsługi wniosków o świadczenia, takie jak 500+ czy dodatki energetyczne.

5. Brak środków z Unii Europejskiej – samorządowcy muszą planować szalenie konserwatywne budżety również dlatego, że nie ma na razie perspektyw otrzymania zewnętrznego finansowania na duże unijne projekty. Środki z Krajowego Planu Odbudowy cały czas możemy traktować jak wirtualne pieniądze, do tego dochodzą coraz częstsze głosy o tym, że Polska może mieć również problem z uzyskaniem pieniędzy z dużego unijnego budżetu. W szerszej perspektywie taka sytuacja odstrasza od naszego kraju wielu zagranicznych inwestorów. Zatem tak jak, zdaniem samorządowców, Polski Ład odebrał im tlen, tak środki unijne mogłyby ten tlen zapewnić.

Budżety na 2023 rok w Trójmieście

Gdańsk

768 milionów złotych - tyle wyniesie w 2023 roku historycznie rekordowy deficyt budżetowy w Gdańsku. Prezydent Aleksandra Dulkiewicz nazywa go budżetem "na ciężkie czasy", bo powstał on w czasach kulminacji wielu czynników uderzających w finanse samorządów. Dość powiedzieć, że wpływy z PIT mają być mniejsze niż... w 2019 roku (wyniosą około 900 milionów złotych). Urzędnicy sami używają stwierdzenia, że miasto de facto "cofa się w rozwoju". – Bardzo proszę wszystkich mieszkańców Gdańska o to, żebyśmy ten ciężar wspólnie unieśli. Wierzę, że przyjdzie taki czas, że z tego kryzysu wyjdziemy. I jeszcze jedno: jak kania dżdżu każdy samorząd potrzebuje funduszy unijnych – mówiła prezentując budżet Gdańska na 2023 rok prezydent Aleksandra Dulkiewicz.

Oszczędności w Gdańsku są przeróżne - odkładanie zakupów taboru komunikacji miejskiej na przyszłe lata, rezygnacja z najmniej palących inwestycji czy wspomniane już ograniczenia w sprzątaniu miasta. Gdańsk uzasadnia to wszystko konkretnymi liczbami. Na przykład koszt funkcjonowaniu tylko jednej linii tramwajowej, numer 6, wzrośnie rok do roku o 2 miliony złotych. Dodatkowe pół miliona trzeba znaleźć na utrzymanie pływalni na Chełmie. A roczny koszt opieki nad osobą starszą z niepełnosprawnością intelektualną będzie wyższy o około 12 tysięcy złotych. Żadnych oszczędności ma z kolei nie być w edukacji, polityce społecznej i opiece nad rodziną. Nie ma też póki co planów kolejnych podwyżek cen biletów komunikacji miejskiej. O oszczędnościach w gęsto krytykowanych wydatkach na promocję miasta Gdańsk już nie mówi.

Sopot

Sopocki ratusz wyliczył, że jego dochody w 2023 roku osiągną poziom nieco ponad 443 milionów złotych. Jeśli chodzi o wydatki, to miasto chce na nie przeznaczyć blisko 540 milionów. W porównaniu do 2022 roku oznacza to wzrost aż o 22% (czyli więcej niż wynosi inflacja). Oznacza to deficyt budżetowy w wysokości 96 milionów złotych. – Obstawiam, że nasz budżet jest niedoszacowany o około 6%. W dzisiejszych czasach jego tworzenie przypomina wróżenie z fusów. Jestem pewien, że w ciągu roku będziemy musieli go zmieniać w zależności od tego, co się wydarzy w kraju i na świecie – mówi prezydent Sopotu Jacek Karnowski.

Najwięcej pieniędzy pochłoną w Sopocie w 2023 roku remonty ulic. Będą one kosztowały łącznie 30 milionów złotych. Inwestycją najbardziej kosztowną będzie wyceniana na 14 milionów przebudowa ulicy Kolejowej, która ma zmienić się w woonerf (w 2022 roku stała się nim już ulica Parkowa - woonerf to znane z zachodu rozwiązanie, ograniczające ruch samochodowy, otwierające więcej przestrzeni dla pieszych i dające przestrzeń na zieleń i meble miejskie). Sopot chce też cały czas inwestować w budowę miejskich lokali komunalnych (pójdą na to 24 miliony złotych, budowa ma ruszyć między innymi na 3 Maja 61). Z innych inwestycji Sopot planuje zmodernizować schronisko dla bezdomnych zwierząt, rozbudować cmentarz i rozpocząć budowę Muzeum Opery Leśnej. Pieniędzy na bardziej spektakularne projekty na razie nie ma.

Gdynia

W Gdyni widać inne podejście do planowania wydatków na 2023 rok. W porównaniu do 2022 miasto chce przeznaczyć na wydatki 5,4% mniej pieniędzy. A to dlatego, że wpływy do budżetu mają zmaleć aż o 126 milionów złotych. W dużej mierze to kolejny wyniszczający efekt zmian podatkowych, które wprowadził Polski Ład. - Najbardziej znaczącą wyrwę w dochodach Gdyni powoduje mniejszy wpływ z podatku dochodowego. W przyszłym roku pieniędzy z samego PIT odprowadzanego przez gdynian wpłynie do miejskiej kasy o 57,7 mln złotych mniej. I to pomimo tego, że wskutek inflacji wynagrodzenia regularnie rosną – zaznacza Aleksandra Mendryk, skarbniczka miasta Gdyni.

Gdynia nie chce jednak oszczędzać na inwestycjach infrastrukturalnych. Przeznacza na nie w 2022 roku ponad 217 milionów złotych. Ekipa Wojciecha Szczurka ma bowiem do dokończenia niezwykle skomplikowany projekt budowy węzła Karwiny (przez który mieszkańcy tej części Gdyni od miesięcy mają spore problemy komunikacyjne). Do tego dochodzi kontynuacja budowy Parku Centralnego, inwestycji budzącej spore kontrowersje właśnie z uwagi na jej koszt. Sam parking podziemny na 270 aut przy urzędzie miasta ma kosztować około 60 milionów złotych. Gdynia musi też dorzucić dodatkowe 18 milionów złotych na funkcjonowanie komunikacji miejskiej. A wciąż tli się konflikt z niezadowolonymi ze swoich wynagrodzeń pracownikami MZK.

Rozmowa z dr Pawłem Galińskim, ekonomistą z Uniwersytetu Gdańskiego

Samorząd nie może zbankrutować