Gospodarka w literaturze pięknej
Bez centyma i bez pensa
(George Orwell, „Na dnie w Paryżu i Londynie”)
Gospodarka w literaturze pięknej
Bez centyma i bez pensa
(George Orwell, „Na dnie w Paryżu i Londynie”)
Bogactwo stanowiące efekt działalności gospodarczej nigdy nie było dzielone po równo. Wielkim fortunom zawsze towarzyszyły obszary głębokiej nędzy, a całą skalę, na której zaznaczane są stany posiadania pojedynczych osób, z jednej strony wyznaczają multimiliarderzy, a z drugiej – żebracy . I właśnie te sytuacje skrajne zdają się zaciekawiać twórców literatury pięknej w stopniu bez porównania większym niż stany średnie; zarówno ci, którzy wznieśli się na majątkowe szczyty, jak i ci, którzy stoczyli się na dno, kryją w sobie więcej zadatków na literackich bohaterów od tych, którzy cieszą się spokojnym i nieco nudnawym dobrobytem o przeciętnym charakterze. Zaryzykowałbym nawet przy tym twierdzenie, że nędzarze trafiają na karty utworów literackich częściej niż krezusi.
W 1928 roku liczący sobie dwadzieścia pięć lat Eric Arthur Blair kończy służbę w policji Imperium Brytyjskiego w Burmie i osiedla się w hrabstwie Suffolk na wschodzie Anglii. Przepływa tamtędy rzeka Orwell, która przez szerokie, lejkowate ujście wpada do Morza Północnego. To jej nazwa w połączeniu z imieniem George wkrótce ma dać byłemu policjantowi literacki pseudonim. Na razie jednak jego dwie najsłynniejsze książki - „Folwark zwierzęcy” z 1945 roku i wydana trzy lata później „1984” – są sprawą dosyć odległej przyszłości, a on sam zanurza się w najbiedniejsze kręgi społeczności Paryża i Londynu. Zgromadzone obserwacje posłużą mu do stworzenia książkowego debiutu – „Na dnie w Paryżu i Londynie” – który ukazuje się drukiem w 1933 roku.
Nędza „po parysku” i „po londyńsku”, które odmalował Orwell, dosyć mocno różniły się między sobą. W bogatym Paryżu nędzarze mieli szansę na znalezienie pracy – kiepsko opłacanej, nudnej i wyczerpującej siły, ale przecież pracy. Mogli też gnieździć się w najtańszych hotelikach, gdzie roiło się od pluskiew i karaluchów, ale które dawały namiastkę stałego dachu nad głową. Praca plongeurs, restauracyjnych i hotelowych pomywaczy, którym w książce Orwella poświęcone zostało najwięcej uwagi, „nie daje żadnych perspektyw, jest wykańczająca i jednocześnie nie wymaga ani odrobiny talentu czy inteligencji; i nie ma żadnej możliwości ucieczki od takiego życia, gdyż z zarobków nie można odłożyć żadnych oszczędności, a gdy pracuje się sześćdziesiąt do stu godzin tygodniowo, nie ma czasu na wyuczenie się jakiegokolwiek innego zawodu. Można mieć tylko nadzieję, że kiedyś uda się znaleźć spokojniejsze zajęcie w charakterze nocnego stróża lub klozetowego”. Mimo marnego bytu paryscy plongeurs wydają się ludźmi pogodnymi – piją dużo wina, mają swoje cotygodniowe rozrywki i przede wszystkim czują się wolni, bo w każdej chwili mogą porzucić jedno miejsce zatrudnienia, by poszukać sobie nowego. Trzeba też zauważyć, że pisarz – chyba nie bez złośliwej uciechy – epatuje czytelników takimi opisami funkcjonowania paryskich restauracji i hoteli, które przed ich klientami raczej wolano by ukryć. Zaplecze kuchenne eleganckiej restauracji przedstawia tak : „Zabawnie było rozejrzeć się po brudnej kuchni i pomyśleć, że jedynie podwójne drzwi oddzielają nas od sali restauracyjnej. Po tamtej stronie drzwi siedzieli klienci w całej swej elegancji i splendorze – przy stołach nakrytych śnieżnobiałymi obrusami, w otoczeniu luster, złoconych gzymsów oraz malowanych cherubinów; po tej stronie natomiast, zaledwie kilka stóp dalej, byliśmy my, pracujący w otoczeniu ohydnego brudu. Przed wieczorem nie było czasu zamieść podłogi, przez cały dzień brodziliśmy w mazi składającej się z mydlin, liści sałaty, skrawków papieru i rozdeptanych resztek jedzenia. Tuzin kelnerów bez marynarek i z odsłoniętymi spoconymi pachami siedział przy stole, unosił się smród potu i przypalonego tłuszczu. Mieliśmy do dyspozycji jedynie dwa zlewy i ani jednej umywalki, więc często widziało się kelnera myjącego twarz wodą, w której właśnie płukano czyste naczynia”. Uzupełnia to wizja przygotowywania hotelowego śniadania: „Gość zamawia na przykład tosty. Ktoś mający na głowie mnóstwo pracy w podziemiach hotelu, musi je przygotować. Pracownik taki wie tylko, że tost musi być gotowy za trzy minuty i że musi wyglądać przyzwoicie. Kilka kropli potu kapie mu z czoła na tost. Dlaczego miałby się tym przejmować? Tost spada mu na podłogę pomiędzy trociny. Dlaczegóż miałby robić nowy? O wiele szybciej jest otrzepać go z trocin. Po drodze na górę tost spada znowu, tym razem masłem na podłogę. Wystarczy go tylko trochę otrzeć”. Opisu tego, jak używaną pościel przerobić bez prania na świeżą, możemy sobie tutaj oszczędzić.
Przystępując do opisu nędzy „po londyńsku”, Orwell zmienia ton na poważniejszy. Jego bohaterowie znad Tamizy nie mieszkają w hotelikach, lecz skazani są na schroniska, przytułki i noclegownie prowadzone przez najróżniejsze instytucje (od lokalnych władz, poprzez parafie i organizacje dobroczynne, po Armię Zbawienia). Przy tym złożoność angielskiego prawa dotyczącego żebractwa i włóczęgostwa sprawia, że sprawne poruszanie się w ramach systemu wcale nie jest łatwe. Stałym doświadczeniem użytkowników takich miejsc jest głód, a zdobycie choćby niewielkich pieniędzy jest trudne: „Udawało nam się wieczorami zarabiać kilka szylingów poprzez glimming. Była to jednak praca niebezpieczna, bo nielegalna”. (Wyjaśnijmy, że w londyńskiej gwarze glimmer to ktoś, kto za napiwek łapie taksówkę dla innych ludzi). Konkluzję londyńskiej części książki stanowi stwierdzenie, że wobec żebraka i włóczęgi „koniecznością jest wyciągnięcie go z biedy, a to można zrobić jedynie poprzez zapewnienie mu pracy – nie tyle zajęcia, które zabijałoby jego czas, ile takiego, z którego benefitów mógłby on czerpać”. Nie jest to może rozwiązanie porażające odkrywczością i oryginalnością, ale oddaje ono właściwą Orwellowi wizję społecznej sprawiedliwości.
Prawie osiemdziesiąt lat po książce Orwella ukazała się praca Guya Standinga zatytułowana The Precariat: The New Dangerous Class („Prekariat: Nowa niebezpieczna klasa”). Neologizm użyty w tytule łączy angielskie słówka precarious (chwiejny, niepewny, niestabilny) oraz proletariat (ludzie pracy, przede wszystkim fizycznej). Zatem precariat (prekariat) to część współczesnego społeczeństwa, którą cechuje najsłabsza pozycja na rynku pracy – utrzymywanie się z prac dorywczych i nisko wynagradzanych, brak zaplanowanych długookresowych ścieżek kariery, niewielkie szanse na korzystanie z urlopów i innych świadczeń socjalnych, niemożność poprawy statusu majątkowego. Pisarska wyobraźnia i wrażliwość Orwella pozwoliły mu na dostrzeżenie pewnych zjawisk gospodarczych z wyraźnym wyprzedzeniem.