Gospodarka w literaturze pięknej
Giełdowe Pułapki
(Deborah Moggach „Tulipanowa gorączka”)
Gospodarka w literaturze pięknej
Giełdowe Pułapki
(Deborah Moggach „Tulipanowa gorączka”)
W swej powieści Deborah Moggach zabiera czytelnika do siedemnastowiecznego Amsterdamu. W początkowej części utworu jeden z jego zasadniczych wątków, w gruncie rzeczy sprężyna napędzająca całą akcję, pozostaje przed czytelnikiem ukryty. Przedstawieni zostają natomiast bohaterowie przyszłych wydarzeń: bogaty kupiec Cornelis, starzec na patykowatych nóżkach i ze zwiotczałą skórą oraz wielkim bębnem w miejscu brzucha, jego piękna żona Sophie, dwudziestoczterolatka, która oddała mu rękę przymuszona przez ubóstwo nękające jej rodzinę, malarz Jan, mężczyzna młody, urodziwy i namiętny, a jednocześnie obdarzony talentem i dlatego zatrudniony przez Cornelisa do stworzenia portretu małżonków, a wreszcie służąca Maria i handlarz rybami Willem, para połączona gorącym uczuciem, a rozdzielona przez brak pieniędzy na zawarcie ślubu i założenie wspólnego gospodarstwa domowego. Taki zestaw postaci każe oczekiwać wyłącznie opowieści o miłosnych perypetiach, dla których wybrano historyczne entourage, a nie wnikliwych rozważań o istotnym mechanizmie gospodarki. Dopiero w siódmym rozdziale pojawia się niedługi akapit o godzinach otwarcia i zamknięcia amsterdamskiej giełdy, a także wygłoszona z ekscytacją uwaga Cornelisa: „Można zarobić tysiące florenów, jeśli się wie, kiedy kupić i kiedy sprzedać”.
Giełdę towarową w Amsterdamie otwarto w 1611 roku. Notowano na niej kursy kilkuset towarów – przede wszystkim zbóż, ale także drewna, skór, bel sukna i bawełny, kości słoniowej i metali szlachetnych, jak również pieprzu, goździków, cynamonu i gałki muszkatołowej. Z początkiem lat trzydziestych XVII w. towarem budzącym wzmożony popyt stały się cebulki tulipanów. Sprowadzone z Imperium Osmańskiego kwiaty zajęły miejsce prestiżowej ozdoby ogrodów, a każda nowa i rzadka odmiana rozbudzała mocniejsze pożądanie w potencjalnych nabywcach. Cebulki osiągały coraz wyższe ceny i nadszedł moment, w którym przestano w nich widzieć punkt wyjścia do upiększania rabatek, lecz zaczęto je traktować wyłącznie jako instrument spekulacyjnej gry. Deborah Moggach w „Tulipanowej gorączce” tak odmalowuje ówczesne zachowania mieszkańców Amsterdamu: „Od dawna nie oglądaliśmy cebulek; stały się dla nas pewną abstrakcją. Kupujemy cebulki, których wcale nie widzieliśmy i za które nie mamy jeszcze czym zapłacić; obracamy na giełdzie nowymi odmianami, których ceny prawdopodobnie pójdą gwałtownie w górę, skupujemy je i zaraz odsprzedajemy”. Cenowy szczyt osiągnięty został w styczniu 1637 roku, a w lutym bańka nagle pękła. Posiadacze cebulek masowo rzucili się do ich sprzedaży i ceny poszybowały w dół. Ci, którzy w porę nie wycofali się z ryzykownej inwestycji, musieli pogodzić się ze stratami.
Dlaczego ludzie wdają się w takie gry? Odpowiedź na to pytanie zawarta jest w rozmyślaniach, jakie w powieści snuje prostoduszny Willem: „Pieniądze można pomnażać bez najmniejszego kłopotu. Naprawdę w magiczny sposób!”. A Willem musi pomnożyć swój mizerny kapitalik, by poślubić Marię. I akurat jemu się to udaje – floren czy dwa, jakie posiadał, szybko przeobrażają się w 78 florenów, a to było więcej niż jego półroczne zarobki. Wycofuje się z giełdy we właściwym momencie, a o tym, że jego zyski jednak przepadną, złośliwy los rozstrzyga w zupełnie inny sposób. Powiększyć swoje pieniężne zasoby muszą także Sophie i Jan, bo ona planuje ucieczkę od starego męża do kochanka, a ten jest przecież niezamożnym malarzem. Gdy Janowi nie udaje się ukraść cebulek, postanawiają z Sophią upłynnić poniżej wartości jego najlepsze dzieła i zastawić jej biżuterię, a za to dokonać tulipanowej inwestycji. Szczęście im sprzyja – trwa jeszcze lato 1636 roku, ceny cebulek wciąż idą w górę i wyłożona na nie kwota szybko ulega potrojeniu. Wtedy sprzedają wszystkie cebulki, jakie zgromadzili, a uzyskane pieniądze lokują w jedną jedyną cebulkę szczególnie cenionej odmiany Semper Augustus. I to także wydaje się trafnym posunięciem – po trzech miesiącach cena wzrasta czterokrotnie i zrównuje się z ceną kamienicy nad amsterdamskim kanałem. Pragnienie wzbogacenia się rośnie. Ostatecznie bezcenną cebulkę, po pijanemu wziąwszy ją za zwykłe warzywo, zjada służący Jana. To symboliczna zapowiedź tego, że już wkrótce, w dniach giełdowego krachu, i tak okazałaby się bezwartościowa.
Czy siedemnastowieczny Amsterdam bardzo się różni od dwudziestowiecznego Nowego Jorku? W latach 1995-2000 przez elektroniczny rynek giełdowy NASDAQ przetoczyły się wydarzenia pod wieloma względami podobne do tulipanowego szaleństwa sprzed wieków. Indeks tego rynku, Nasdaq Composite, w okresie wskazanych pięciu lat wspiął się z około 1000 punktów na szczyt, który w marcu 2000 roku przewyższył poziom 5000 punktów. A zatem 1 dolar zainwestowany w akcje w 1995 roku przeobraził się w 5 dolarów. Jednak już w miesiąc później, w kwietniu 2000 roku, wartość indeksu zjechała do 3000 punktów, a po kolejnych dwóch i pół roku powróciła w pobliże wyjściowego 1000 punktów. Krociowe zyski wyparowały! Mało tego – jeśli większość notowanych firm, nawet tych znanych (na przykład Cisco Systems), straciła trzy czwarte swojej rynkowej wartości, to bardzo liczne spośród mniej znanych po prostu upadły.
To, co przed dwudziestu laty rozegrało się na rynku NASDAQ, przeszło do historii jako dot-com bubble (polski odpowiednik to „bańka internetowa”), bo przedmiotem intensywnych obrotów były akcje spółek z branży informatycznej, które rozwijały działalność w sieci. Przytoczone wcześniej zdania, jakimi Deborah Moggach odmalowała handel cebulkami tulipanów w Amsterdamie, wystarczy lekko sparafrazować, by zobrazowały handel akcjami spółek informatycznych w Nowym Jorku: „Od dawna nie analizujemy, czym naprawdę zajmują się firmy deklarujące działalność w sieci; stały się dla nas pewną abstrakcją. Kupujemy akcje firm, których nie znamy i dokonujemy zakupów za pożyczone pieniądze; obracamy na giełdzie firmami, które dopiero co powstały i jeszcze nie wykazały zysków, ale których akcje prawdopodobnie gwałtownie zdrożeją, skupujemy je i zaraz odsprzedajemy”. Cóż, w dwudziestowiecznym Nowym Jorku, tak samo, jak w siedemnastowiecznym Amsterdamie, z pewnością nie brakło ludzi, którzy poddali się iluzji szybkiego i łatwego zwielokrotnienia majątku.