PIOTR SUCHENIA. SPEŁNIENIE  NA BIEGUNIE 

Wiara czyni cuda. Nawet jeśli kwota wpisowego wydaje się być poza zasięgiem a wszystkie znaki na niebie i ziemi pokazują, że to nie może się udać. Piotr Suchenia, zwycięzca North Pole Marathon na Biegunie Północnym opowiada, jak bardzo bieg zmienił jego życie. Pierwszy Polak, który mimo przeciwności losu stanął na starcie najbardziej ekstremalnego maratonu na świecie. Metę przebiegł jako pierwszy wygrywając sławę i siebie, ponieważ patrząc w lustro widzi teraz całkowicie spełnionego sportowca.

Piotr, ciężko było?

Ciężko przede wszystkim fizycznie ze względu na podłoże, które bardzo mocno utrudniało bieganie. Zamrożony śnieg powodował, że zapadałem się na każdym kroku. Najpierw po kostki, a im więcej okrążeń zaliczałem było do połowy łydki.

Potworne obciążenie dla nóg!

Tak, to było zdecydowanie mocne, siłowe bieganie. Oberwały wszystkie mięśnie kończyn dolnych. Identycznie jak po plaży! Do pokonania było 12 okrążeń, 54 osoby na trasie. Poszczególna pętla wynosiła około 3,5 kilometra.

Kiedy przyszło zmęczenie? 

Około 30 kilometra czułem, że mięśniowo jest ciężko. Nogi były już ubite, czworogłowe, przywodziciele i pośladkowe mocno pracują i to było głównie to. 

Porównując North Pole Marathon z maratonami, które wcześniej przebiegłeś - masz poczucie, że to był najbardziej ekstremalny bieg?

Tak, ze względu na temperaturę i podłoże. Gdy stanęliśmy na starcie termometr wskazywał minus 32, które szybko zmieniły się w minus 35 kresek. Jak do tego doliczyć wiatr z prędkością 5 metrów na sekundę, to odczuwalna temperatura wynosiła około minus 50.

Jak trudna była adaptacja? W naszej geolokalizacji nie uświadczysz aż takiego ekstremum.

Bardzo trudna. Znalezienie podobnych warunków do treningu jest niemożliwe. Do maratonu nie da się więc normalnie przygotować. Jest wielka loteria, nie wiadomo co nas tam czeka. Biegun to wielka zagadka.

Ktoś nie ukończył?

Wszyscy ukończyli. Najgorszy czas to ponad 11 godzin pokonywany marszobiegiem. Psychika musiała tam odegrać największą rolę – by w ogóle ukończyć i dotrzeć do mety. To był mój najtrudniejszy maraton i końcówka była tak ciężka, że trzeba się było dodatkowo motywować. Każdy krok to była walka z samym sobą. Nie chodziło o dotarcie do mety tylko proces poskracania sobie pewnych rzeczy w głowie, tak aby odwrócić uwagę od podłoża, zmęczenia, zaprzątając myśli przyjemnymi tematami.

O czym myślał mistrz?

Przypominałem sobie fajne chwile z mojego życia. Miłe akcenty, między innymi jak poznałem moją żonę!

Ty po prostu biegłeś na skrzydłach miłości!

Tak, dokładnie to na oparach miłości! Zwycięstwo dedykuję przede wszystkim mojej żonie Iwonie i rodzicom. Byli największym wsparciem i motywacją.

Kiedy zorientowałeś się, że jesteś faworytem?

Organizatorzy upatrywali, że zwycięzca jest w mocnej trójce - dwóch Nepalczyków i ja. Biegliśmy razem do około połowy dystansu. Potem jeden z nich uciekł mi i postanowiłem nie gonić, tylko robić swoje. Dogoniłem go na 7 kilometrów przed metą, chociaż nie byłem do końca pewny czy to on. Wszyscy wyglądali podobnie – gogle, ciężkie buty do biegania, śnieżne kule na puchowo. W tym maratonie była przede wszystkim ważna głowa. Wydaje mi się, że Nepalczyk przeszarżował i przecenił możliwości. Wyprzedziłem go o 12 minut.

Sprzęt jaki miałeś na sobie utrudniał swoim ciężarem?

Nie ubrałem się za grubo, postawiłem bardziej na techniczne, oddychające rzeczy więc płyn w kolanach nie zamarzał. Zamarzały kąciki oczu.

Biegłeś z efektem jak za mgłą?

Momentami tak. Najbardziej obawiałem się jak będę oddychał, czy nosem, przez maskę a może wentylowanie przez usta. Na początku naciągnąłem kominiarkę na nos ale niestety nie dało się w ten sposób. Przez nos spokojnie, przez usta tak samo nie czułem żadnego bólu w oskrzelach i płucach. Zdziwiło mnie to!

Jakie to uczucie zerwać szarfę na mecie?

Niebywała euforia! Nie da się tego opisać! W sekundę wszystko z człowieka schodzi i czuje się wniebowzięty.

Da się porównać ten maraton z klasycznym po betonie? Wiedzieliście z czym faktycznie za chwilę się zmierzycie?

Wydawało mi się, że wiem co tam na mnie czeka. Po wyjściu z samolotu uderzyła mnie temperatura, było strasznie zimno, niewyobrażalnie wręcz. Wtedy się przestraszyłem nie mając pojęcia jak na taki mróz zareaguje mój organizm. Od lądowania mieliśmy 2,5 godziny do startu. Nie było rozgrzewki. Siedząc nad talerzem z rybą, ziemniakami i kapustą kiszoną dowiedzieliśmy się, że czas ubierać buty. Teoria o biegu na „ pusto” w tej sytuacji upada (śmiech)!

Niezbędnik maratończyka był?

Był jeden żel, który zjadłem na 16 kilometrze. Przez całą trasę nic nie piłem i nie jadłem. Zaryzykowałem.

Starty, które poprzedzały maraton były mocno poniżej Twoich możliwości. Były wątpliwości, że porywasz się z motyką na słońce?

Wiedziałem, że jestem przygotowany w 70 procentach. To był mój 26 maraton, pierwszy ekstremalny. Fizycznie mam w nogach tysiące kilometrów i głowę silną na królewskim dystansie. Jak wmówię sobie, że coś zrobię, gdy mocno do tego dążę to mocno mnie nakręca. Kluczem do sukcesu była głowa.

Przebiegając metę z flagą człowiek czuje się jeszcze mocniej patriotą?

To historyczny wyczyn. Podobnie jak Marek Kamiński jako pierwszy Polak przemierzył Północ i Południe, to ja byłem takim malutkim wobec Marka Polaczkiem, pchełką, która jednak dla tej Polski coś zrobiła. Pokazałem, że w takich biegach możemy się liczyć. 

Historia za młodu i legenda za życia. Mówili o Tobie wszyscy!

Nie czuję się legendą czy kimś wielkim. Przebiegłem po prostu kolejny maraton, który różnił się od innych tym, że był ekstremalny i zlokalizowany w miejscu gdzie ostatnią rzeczą, o której myśli człowiek jest jakikolwiek wysiłek fizyczny. Uważam, że ludzie robią większe rzeczy i bardziej zasługują na szał, glorię i chwałę.

Co zrobiłeś gdy emocje opadły a stacje telewizyjne wyłączyły kamery?

Poszedłem w końcu napić się ciepłej herbaty!

Jak smakowała?

Wyśmienicie! Dużo cukru i jest super! W niedzielę o 4.00 skończyliśmy bieg, po południu mieliśmy trwający 20 minut lot na Biegun geograficzny i tam zaczęła się celebracja. Grzane wino, kiełbaski i party! Na wyspę dotarłem dopiero w poniedziałek nad ranem.

Nagroda porównywalna do wpisowego?

Jak to powiedziała moja żona talerz na ciastka i kryształ. Statuetka biegacza wraz z chwałą bez czeku w euro. Gratyfikacji finansowej nie było. Wyjazd  kosztował mnie ponad 60 tysięcy. Nie żałuję ani jednej złotówki i mam nadzieję, że sponsorzy podobnie.

Co teraz?

Marzy mi się druga strona. 2018 rok Antarctica Ice Marathon na 80 stopniu szerokości geograficznej. Chciałbym postawić tam nogę i powalczyć o zwycięstwo. Byłbym znów pierwszym Polakiem, który pokonałby Północ i Południe. Cel maratonu na każdym kontynencie powoli realizuję.

Zmieniłeś pojęcie sportowego szczęścia i spełnienia po tym maratonie?

4 godziny i 6 minut, które spowodowały, że dojrzałem do pewnych rzeczy. North Pole Marathon to najważniejsze zwycięstwo w karierze. Bardziej spektakularnie się nie da. To dla mnie było coś. Teraz czuję się wreszcie spełnionym sportowcem!