Seul - życie w stylu gangnam

Gangnam, najbogatsza dzielnica Seulu

Dziesięciomilionowy Seul nie bez powodu nazywany jest "bramą Azji". To miasto nowoczesne, bogate, bardzo "zachodnie", które niczym Nowy Jork, nigdy nie zasypia. Aby się o tym przekonać wystarczy wsiąść do samolotu i po 10 godzinach lotu postawić nogę w zupełnie innym świecie. 

Po wylądowaniu mam pierwszą możliwość zetknięcia się z koreańskim językiem i kulturą. Zaczynam od obserwacji kultury… jazdy. Przyjechałam tu z myślą, iż Koreańczycy są grzeczni, ułożeni, wychowywani w szczelnym gorsecie pewnych norm. Jednak na pierwszy rzut oka na ulicach tego nie zauważam. W drodze z lotniska Incheon do centrum miasta widzę za to wielu zdenerwowanych kierowców, którzy jeżdżą na granicy bezpieczeństwa. 

Być może tak nerwowo jest tu na drogach przez wszechobecne korki? Przemieszczanie się autem zajmuje sporo czasu. W godzinach szczytu zdecydowanie lepiej wybrać metro, a ruch samochodowy obserwować jak swoisty spektakl. Na koreańskich drogach dominują samochody marki Hyundai i KIA. Koreańczycy przywiązani są do swoich marek.

TARGOWISKO PRÓŻNOŚCI

Gdyby nie azjatycka gwiazda PSY i jego teledysk z zadziwiającą choreografią, który jako pierwszy przekroczył 1 miliard wyświetleń w serwisie YouTube, pewnie niewielu mieszkańców Polski usłyszałoby o Gangnam. Nie jest to jednak, jak się mogłoby wydawać, koreańska lambada czy macarena, tańczona do rytmicznie powtarzanego "Heeeyyyy, sexy laaaaady!". "Gangnam Style" to sformułowanie odnoszące się do stylu życia mieszkańców seulskiej dzielnicy Gangnam, porównywanej do Beverly Hills w Kalifornii. Rządzi tu luksus, moda i snobizm, ale też lekarze z setek klinik chirurgii plastycznej. 

Zakupy robi się u Prady, Gucciego, Louisa Vuitton. Ulice to typowe targowiska próżności. Tu wszystko musi być "naj" – najwyższe w kraju są więc drapacze chmur, najbardziej luksusowe sklepy, po ulicach jeżdżą najbardziej wypasione samochody. Największe koreańskie korporacje właśnie tu mają swoje siedziby. To tu powstaje 7 proc. koreańskiego PKB i mieszka 5 proc. mieszkańców stolicy, choć na kupienie apartamentu w zajmującej powierzchnię ok. 40 km kw. dzielnicy, pozwolić sobie może wyłącznie finansowa elita kraju. Nie każdego stać nawet na imprezowanie w tutejszych klubach. Cena butelki alkoholu w modnych nocnych lokalach zaczyna się od 250 dolarów. 

KULINARNY HIT

Gangnam rozwinęła się w latach 60. i 70. na południowym brzegu rzeki Han, dzielącej Seul na połowy. Jest dziś stałym punktem programu wielu wycieczek do Korei. Oszałamia, dlatego wyciszenia lepiej szukać w bardziej kameralnych dzielnicach, pozwalających zgubić się w labiryncie uliczek albo zauroczyć małymi sklepikami, w których za równowartość 35 dolarów można kupić koszulę szytą na miarę. Albo przepaść bez reszty w ciekawych galeriach czy kameralnych restauracjach. Jedzenie wydaje się wszechobecne. Stragany z krewetkami, pierożkami z wołowiną, smażonymi kurczakami czy jedwabnikami są niemal wszędzie. 

W niemal każdej restauracji, do której trafiam, na stole pojawia się osławione kimchi. Podobno istnieje ponad 250 rodzajów kimchi. W podstawowej wersji jest to kapusta pekińska kiszona przez rok w marynacie z czosnkiem, papryczką chilli i różnymi warzywami. Koreański kulinarny hit nie w każdej postaci odpowiada europejskiemu podniebieniu. Tradycyjne potrawy popija się koreańskim piwem albo soju, rodzajem wódki ryżowej, by po zmroku, seulskim zwyczajem, w towarzystwie przyjaciół, wyskoczyć do noraebang, czyli lokalu z karaoke.

W LABIRYNCIE ZAKAZÓW

Seul to udana mieszanka czegoś, co wydaje się nam swojskie, z azjatycką egzotyką w najwyższym wydaniu. Z jednej strony poczuć się tu można jak w każdej światowej metropolii, z drugiej zaś miasto prawdziwie zaskakuje pielęgnowanymi od dawna zwyczajami, przyzwyczajeniami, nakazami i zakazami. Przede wszystkim jest na wskroś czyste. Śmieci na ulicach nie uświadczysz i co dziwne, nie ma też śmietników. Miejscowa dziewczynę opowiada mi, że tu każdy swoje śmieci nosi przy sobie, choćby cały dzień, by na koniec zanieść je do domu. Innej możliwości nie ma. 

Kłopot w Seulu mają też palacze. Palić na ulicach nie wolno, a jeśli kogoś mocno przyciśnie i zaryzykuje, może spodziewać się mandatu w wysokości ok. 100 dolarów. Lepiej więc "wypalić się" w specjalnych kioskach, które ustawiane są przy niektórych dużych skrzyżowaniach. Przypominają te, które znamy z lotnisk. Zamknięte budki pełne palaczy i tytoniowego dymu niepalących odstraszają z daleka, uzależnieni od tytoniu nie mają wyboru.

PECHOWA CZWÓRKA

Przyjeżdżając tu warto też mieć świadomość, iż w Korei unika się "czwórki", tak jak u nas "trzynastki". Wszystko dlatego, że po koreański wymowa słowa 4, jest wyrazem identycznie brzmiącym jak słowo "śmierć". Dlatego w hotelu może nie być pokoju z numerem 4. Może też nie być czwartego piętra, albo w windzie zamiast nr 4 znajdziemy literę "F". Szczególnie kobiety niezadowolone mogą być też z faktu, iż przybywając do Korei automatyczne stają się o rok starsze. System liczenia wieku znacznie się bowiem różni od tego, jaki jest nam znany. 

W Korei każdy noworodek tuż po urodzeniu ma jeden rok. Natomiast wiek każdej osobie nalicza się każdego 1-go stycznia. Prawdziwy dzień i miesiąc urodzin nie ma tu znaczenia. Samo pytanie o wiek jest tu jednym z częściej zadawanych. Nie ma w tym nic niezwykłego. Robi się to po to, by umiejscowić osobę na odpowiednim szczeblu społecznej hierarchii. Dla osoby starszej zarezerwowany jest określony kanon słów i zwrotów grzecznościowych.

PODRÓŻ W PRZESZŁOŚĆ

Seul to nie tylko strzelające w niebo wieżowce, ale też pieczołowicie pielęgnowana tradycja. Po ogromnej dawce wrażeń wybieram się w podróż w przeszłość, uciekam do jednego z pięciu królewskich pałaców. Drewniane budynki otoczone wielkimi placami i długimi murami to dziś jedne z największych atrakcji Seulu. Wybieram Changdeokgung. Wzniesiony na początku XV wieku, w czasach dynastii Joseon, nie bez powodu uznawany jest za serce Seulu. Jedna z najpiękniejszych koreańskich siedzib królewskich urzeka misternie wyciętymi w drewnie kolorowymi zdobieniami, precyzyjnie malowanymi ornamentami i rzeźbionymi smokami. 

Każdy budynek kusi, żeby podejść i przyjrzeć się mu z bliska. Na jego tyłach rozciąga się tajemniczy ogród, pełen wody i zieleni. Kiedyś wstęp do niego miała wyłącznie królewska rodzina. Dziś mogę wejść tu również ja. Kiedy przysiadam na chwilę, widzę dookoła wiele osób w hanbokach - tradycyjnych, koreańskich strojach. O dziwo, całkiem dużo tu ubranej w ten sposób młodzieży. Dziewczynom i dojrzałym kobietom ów strój dodaje uroku. W rozkloszowanych spódnicach sięgających ziemi czują się trochę jak księżniczki. 

BEZ KOMPLEKSÓW

Jeszcze w połowie XX wieku Korea Południowa zaliczana była do najbiedniejszych krajów świata. W ciągu ostatnich 50 lat wszystko się zmieniło. Z peryferii Azji przeniosła się do centrum globu. Na każdym kroku widać, że Seul wyrósł na prawdziwą światową stolicę, bez kompleksów w stosunku do Nowego Jorku, Londynu czy Tokio. Pod osłoną nocy wyjeżdżam z miasta, które nigdy nie zasypia. Mam świadomość, że nie zobaczyłam wszystkiego. Jednak wrócę, przecież wystarczy mi zaledwie dziesięć godzin, żeby prosto z Polski pojawić się tu ponownie.