Taras z widokiem na morze, zachodzące słońce, blask świec, migotanie dobrego wina w kieliszku, aromat wykwintnej kolacji unoszący się w powietrzu, w tle dyskretna muzyka podkreślająca romantyczny nastrój - tak mogłaby wyglądać kolacja z ukochaną osobą. A teraz wyobraź sobie, że zamykasz oczy i... pogrążasz się w absolutnej ciemności. Nie widzisz niczego. Ale randka trwa dalej, tylko że zamiast kolacji z widokiem na zachodzące słońce, jesteś na kolacji w ciemności. 

Tak właśnie było w restauracji Brasserie D'or mieszczącej się w sopockim hotelu Villa Antonina. Ten ciekawy eksperyment kulinarny przyciągnął około 30 gości.

– Kolacja w ciemnościach to bardzo ciekawe przeżycie i szansa na odkrycie nowego wymiaru smaku. Kompletne ciemności panujące w restauracji wyostrzają zmysły, sprawiają, że potrawy smakują wyraziściej, a co więcej, nawet rozmowa przy stole nabiera zupełnie innego wymiaru. Człowiek, który nic nie widzi, intuicyjnie zastępuje oczy rękami. Poszukiwanie dania na talerzu, choć najpierw sprawia wiele trudności, po jakimś czasie, staje się dobrą zabawą. Odgadywanie smaków i badanie konsystencji poszczególnych elementów potraw staje się coraz przyjemniejsze z każdym kolejnym daniem – przekonywała Katarzyna Dowgiałło – Edel, właścicielka restauracji Brasserie D'or. 

Brzmi intrygująco, zatem postanowiliśmy przekonać się, czy tak faktycznie jest. Pierwsze zaskoczenie – nie znamy dokładnego menu, możemy wybrać menu drobiowe, mięsne lub rybne. Głośno zastanawiamy się, co nam gospodarze zaserwują. Ja wybrałam menu rybne, mój partner menu mięsne. Drugie zaskoczenie – prośba o wyłączenie absolutne telefonów komórkowych, zdjęcie podświetlanych zegarków i nie używanie żadnych urządzeń dających źródło światła. Po to, by nie rozpraszać zmysłów. 

Pogrążoną w mroku windą zjeżdżamy na poziom minus 1. Tam, w sali konferencyjnej odbędzie się kolacja. Drzwi od windy się otwierają i zaskoczenie kolejne. Kompletna ciemność, widać tylko dwa czerwone i zielone światełka wielkości główki od szpilki. To noktowizory na oczach kelnerów, którym pani Kasia oddaje gości pod opiekę. 

Trzymając się za ręce podążamy za kelnerem do naszego stolika. Poruszanie się bez asysty, w gąszczu stolików, byłoby niemożliwe. Organoleptycznie badamy co jest na stoliku – tylko sztućce i serwetka. Przy stole mamy już towarzystwo, zaczynamy rozmawiać, wymieniamy wrażenia. Na początek na stole lądują przystawki. Próbuję wytężyć wzrok, by zobaczyć choć zarys tego, co jest na talerzu. Na nic mój wysiłek. Uruchamiam węch, wyraźnie czuję ocet, cebulę i znajomy zapach ryby. Następnie badam palcami, natrafiam na coś gąbczastego. 

Biorę sztućce i od razu przekonuję się, że jedzenie widelcem nie będzie łatwe. Do ust wędruje pierwszy kęs – gryzę ostrożnie, pozwalam moim kubkom smakowym na dłuższe obcowanie z pokarmem, chcąc rozpoznać, co jem. Śledź w occie z jakąś galaretką – zawyrokowałam. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że zjadłam ceviche z tuńczyka z marynowaną cebulą, płatkami rukoli o jadalną gąbką o smaku krewetki! Danie główne, czyli dorsza smażonego rozpoznałam bez trudu.

Mój partner był bardziej zdeterminowany ode mnie i swoje dania konsumował za pomocą sztućców. Miał przy tym niezłą zabawę. Jemu też do końca nie udało się zgadnąć, co je. Na przystawkę typował żeberka, a były to grillowane kotleciki jagnięce. Za to danie główne zostało rozszyfrowane niemal natychmiast – smak polędwicy wieprzowej sous – vide jest nie do zapomnienia. Mięso podane z gotowanym bobem, glazurowaną marchewką i emulsją z topinamburu, smakowało wybornie. Podobnie jak deser, czyli francuskie macaronsy z malinowym sosem. 

Po kolacji, szef kuchni Paweł Komosa zaprezentował swoje imponujące umiejętności w dziedzinie kuchni molekularnej, a my mogliśmy degustować wyborne whisky i wina. Kolacja w ciemności okazała się bardzo przyjemną formą spędzenia czasu i kulinarnym eksperymentem, który polecamy każdemu.