Tuż przed lądowaniem narasta ekscytacja. Samolot otacza zgrabnym łukiem portugalską stolicę. Jak na dłoni widać najpierw rysującą się białą kreską oceaniczną pianę, a zaraz potem pamiętającą największych odkrywców tego świata wieżę Belem, wody Tagu i nowoczesny most Vasco da Gamy, należący do grona najdłuższych tego typu konstrukcji Europy. Historia miasta na krańcu Starego Świata onieśmiela, a lista bezcennych zabytków przyprawia o zawrót głowy. Na szczęście mając dobry plan, da się ugryźć Lizbonę nawet w kilka dni.

Lizbona jest kolorowa, bywa różowa, jak samolot, do którego wsiadam na gdańskim lotnisku. Wystarczyły trzy godziny, by Wizzair przeniósł mnie tam, gdzie przez długie wieki dla ludzi świat się kończył, i gdzie żywy był duch wiary i przygody. Niewiele się zmieniło - Lizbona pozostaje wciąż miastem niespokojnych dusz, które pragną wyrwać się gdzieś daleko za horyzont. Ale też tych, którzy chcą tu być, wracać tak często, jak tylko to możliwe. 

 PULS MIASTA 

Stolica Portugalii pełna jest graffiti. Kolorowych obrazów oddających ducha tego miasta. Malowidła na każdym kroku widać na ścianach i tramwajach. Życie uliczne i sztuka ulicy są tu spójne. Pod wieczornym niebem, pośród wesoło bawiących się ludzi, można poczuć się jak w rodzinnym gronie. Świętująca Lizbona przygarnia każdego. Latem puls miasta przyspiesza. 

W przedwojennych, słynnych żółtych tramwajach Remodelado bywa naprawdę tłoczno. Zgrabne wagoniki pochodzą z lat 30. ubiegłego wieku i wciąż świetnie sobie radzą ze wspinaczką po stromych torach miasta. Startują z Praca do Comercio, rozległego placu nad brzegiem Tagu, odbudowanym po wielkim trzęsieniu ziemi w 1755 r., które zmiotło niemal całą Lizbonę z powierzchni ziemi. To miejsce najlepiej podziwiać z Arco da Rua Augusta. Najwyższa budowla lizbońskiej dzielnicy Baixa jest idealnym punktem widokowym na miasto. Czerwone dachy domów dzielnicy Alfama, ikony stolicy, wydają się być na wyciągnięcie ręki.  

WINDĄ PO WIDOKI

Przy Praca do Comercio widać nowoczesne muzeum Lisbon Stories, przybliżające chwałę dawnych lat. Stąd już tylko kilka kroków do przystani, przy której dawniej cumowały królewskie i kupieckie okręty, a dziś stada mew przynoszą opowieści znad wielkiej wody. Wieczorami wody Tagu obmywają tu stopy turystom. Jedni przychodzą podziwiać bajkowe zachody słońca, inni zaczynają stąd spacer po centrum miasta. 

W kilka chwil można stąd przenieść się pod wciśniętą między zabytkowe kamienice, ażurową windę Santa Justa, którą zaprojektował Raul Mesnier de Ponsard, uczeń Gustawa Eiffle’a. Winda działa bez zarzutu, a przed nią zawsze kłębi się tłum turystów i miejscowych. Ci pierwsi chcą wjechać na punkt widokowy, dla drugich zabytkowa winda jest zwykłym środkiem transportu, dzięki któremu dostają się do swoich domów ulokowanych wysoko na lizbońskich wzgórzach.  

 TAJEMNICE ALFAMY 

Żółtym wagonikiem Remodelado zjechać można całą Alfamę. Najlepiej wybrać oznaczony numerem 28, okrzyknięty jednym z symboli miasta. Przeciska się ciasnymi uliczkami i zaledwie centymetry dzielą go od zarysowania zaparkowanych przy torowisku samochodów. Właśnie na jego trasie znajduje się najbardziej stromy podjazd tramwajowy na świecie, a każdy przystanek wydaje się miejscem wyjątkowym. 

Od czego zacząć? Może od górującej nad centrum miasta, potężnej, blisko 900-letniej katedry Se? Jej masywne wieże statecznie spoglądają na skąpany w słońcu ruch uliczny. Bywa tłoczno, podobnie jak na pobliskim Miradouro de Santa Luzia Lizbona - ozdobionym błękitnymi kafelkami azulejos punkcie widokowym, serwującym bajkową panoramę na leniwie płynącą rzekę i stare miasto. Równie piękny widok roztacza się z Zamku św. Jerzego w Lizbonie, dumnie górującym nad Lizboną. To jeden z najważniejszych tutejszych zabytków. 

 Alfamę chłonie się powoli, bez pośpiechu. Tu potrzebny jest czas na wypicie kawy, lampki wina i na przyjrzenie się leniwie płynącej, złotej od promieni zachodzącego słońca rzece. Miradouro das Portas do Sol jest do tego miejscem idealnym. Jest tu gwarno. Wokół roznosi się zapach grillowanych sardynek. To jeden z miejscowych symboli, o czym przekonują się ci, dla których Portugalia to wyłącznie słynne trzy "f": Fatima, futbol, fado. 

PRZY DŹWIĘKACH FADO

Wiatr od oceanu niesie opowieści o dalekich stronach. Z nagrzanych letnim słońcem uliczek Alfamy wkracza się w chłód krainy kameralnych piwnic, wypełnionych bo brzegi fado. Lizbona rozciąga się na siedmiu wzgórzach. To one, obok przepływającego w dole Tagu, kształtują panoramę miasta i są częstymi bohaterami pieśni fado. Stolica Portugalii wręcz pulsuje magicznie rozmarzonymi dźwiękami. 

Muzyka grana na dwóch gitarach (w tym jednej dwunastostrunowej) jest tu stałym elementem życia. Zrodzona w biednych portowych dzielnicach w XIX wieku, rozbrzmiewa najlepiej w maleńkich knajpkach lizbońskiej Alfamy lub Mourari. Poznanie tych dźwięków dla wielu osób jest celem wyprawy, podobnie jak zobaczenie Big Bena, wieży Eiffla czy Koloseum.  

 SMAK SARDYNEK 

W Lizbonie sardynka jest królową. Jej podobizny ozdabiają fasady domów. Wiele tu specjalistycznych, eleganckich sklepów, w których jedynym produktem są ubrane w kolorowe opakowania sardynki w puszkach. Z takich miejscach dostać można oczopląsu, totalnie się zagubić i stracić nieco grosza. Jednak jeśli chcecie zapamiętać prawdziwy smak Lizbony, sięgnijcie po sardynki z grilla. 

Latem miasto tonie w dymie grillowanych sardynek, przyprószonych mąką i obsypanych grudkami morskiej soli. Mięsiste ryby trafiają nad rozpalone węgle w całości, wraz z głową i ogonem, by za moment wylądować na talerzu lub pomiędzy połówkami bułki. Tak smakują najlepiej. Oprócz sardynek na ruszty trafiają też miejscowe kiełbasy i plastry wieprzowiny. To już ciężki kaliber. 

SIĘGNIJ PO KIELISZEK 

Ustawione tuż przy ulicach kameralne restauracje oferują muzykę i piękne widoki - bywa, że za możliwość siedzenia na zewnątrz płaci się więcej. Spotkania przy prostych, treściwych daniach trwają godzinami, szczególnie, kiedy serwowane jest do nich miejscowe wino. Wystarczy kieliszek, by przekonać się, że Portugalia to prawdziwa winiarska potęga. 

Jest też inny, równie ważny trunek, bez którego nie można opuścić miasta. Najlepsza swojska Ginjinha podawana jest tu niedaleko placu Rossio - niewielki kiosk, do którego zaglądają miejscowi i turyści stał się jednym z symboli Lizbony. Po słodki, lepki trunek przychodzą tu biznesmeni w garniturach i przyjezdni z plecakami. Przechylają kieliszek nalanego do pękatego kieliszka napoju, by ruszyć dalej, po koleje dobre smaki. 

Po najlepsze ryby, owoce, sery i oliwę najlepiej wybrać się na targ. W Lizbonie jedno z takich miejsc urosło już do miana kultowego. Mercado da Ribeira, hala targowa działająca od 1892 r., jest miejscem modnym, w którym warto bywać. To też jedna z atrakcji turystycznych na mapie miasta. Odnowiona kilka lat temu, zyskała nowe życie. Panuje tu swobodna atmosfera, jest gwarno i pysznie. 

Dookoła punkty gastronomiczne serwujące wszystko, na co można mieć ochotę - marynowane ośmiornice w kolendrze, krewetki na maśle, kuleczki z dorsza i rozpływające się w ustach kozie i owcze sery. Jest też bacalhau – suszony dorsz, który ma w Portugalii setki twarzy, a każdy smak jest inny. Pośrodku dziesiątki ustawionych ław i stołów, pozwalających na integrację miejscowych z przyjezdnymi. Mercado da Ribeira jest niczym Lizbona w pigułce -  przyjazna i pyszna.