Jedni lubią motocykle, szybkie samochody, inni jazdę konną. Niektórzy kolekcjonują buty, zbierają kapsle albo autografy. Ludzie mają przeróżne pasje. Moją są żaglowce. To pasja na tyle silna, że zaprowadziła mnie na drugi koniec świata. Korzystając z zaproszenia kolumbijskiej marynarki wojennej, popłynąłem w rejs na trzymasztowym barku Gloria. Przy okazji postanowiłem sprawdzić, jak wyglądają zloty żaglowców w Ameryce Południowej.

W Trójmieście przyzwyczajeni jesteśmy do widoku wysokich masztów. Stałym rezydentem gdyńskiego portu jest statek-muzeum Dar Pomorza. Każdego roku na Motławie odbywa się Baltic Sail, a co kilka lat Gdynia jest gospodarzem The Tall Ships Races. W imprezach tych bierze udział sporo jednostek, jednak rzadko są to żaglowce spoza Europy. W tym wieku wyjątkiem był tylko amerykański Bounty (w 2011 r. w Gdańsku) i meksykański Cuauthemoc. 

18 PORTÓW, 12 KRAJÓW

Żeby w jednym miejscu zobaczyć wielkie żaglowce z krajów takich jak Brazylia, Argentyna, Chile czy Wenezuela, trzeba wybrać się na Valas Latinoamérica. Ta ogromna impreza odbywa się raz na 4 lata. Biorą w niej udział jednostki szkolne marynarek wojennych państw Ameryki Południowej i zaproszone żaglowce z innych części świata. Flota Velas Latinoamérica żegluje dookoła kontynentu - po drodze zawijając na kilka dni do najważniejszych miast. W tegorocznej edycji, która trwa od marca do września, żaglowce odwiedzają łącznie 18 portów w 12 krajach po obu stronach Ameryki Południowej i na Karaibach. 

Nie mogło mnie tam zabraknąć. Z oczywistych względów musiałem jednak ograniczyć swój pobyt do 3 miejsc. Wybór padł na Punta del Este i Montevideo w Urugwaju oraz Buenos Aires w Argentynie. Podróż z Trójmiasta na urugwajskie wybrzeże zajęła mi ponad 40 godzin. Ostatni odcinek trasy pokonałem siedząc w wygodnym fotelu międzymiastowego autokaru, mknącego spowitą w ciemnościach autostradą do Punta del Este. I dobrze, że siedziałem, bo widok, który po dwóch godzinach jazdy znienacka ukazał się za oknem, mógł zwalić z nóg. Zatoka pełna żaglowców, których maszty rozświetlały setki maleńkich świateł - białych, żółtych, beżowych - odbijających się w spokojnej tafli ciemnej wody. Latynoskie żaglowce znane są z imponujących iluminacji. 

PUNTA DEL ESTE

Punta del Este to najbardziej znany, a co za tym idzie, najdroższy kurort w Ameryce Południowej. Miasto upodobali sobie zwłaszcza bogaci Argentyńczycy. Letnią rezydencję ma tam sam Leo Messi, a miejscowa marina pełna jest luksusowych jachtów i motorówek. Port w Punta del Este okazał się jednak za mały i zbyt płytki na przyjęcie floty Velas Latinoamérica, dlatego żaglowce zakotwiczyły na redzie. Coś takiego nie zdarza się nigdzie indziej. 

Zlot w kurorcie nad zatoką Maldonado trwał trzy dni. Uczestniczyły w nim niemal wszystkie okręty szkolne Ameryki Łacińskiej: reprezentujący gospodarzy szkuner Capitan Miranda, doskonale znane w Polsce – meksykański bark Cuauthemoc i brazylijska fregata Cisne Branco, ponadto Simon Bolivar z Wenezueli, Gloria z Kolumbii oraz argentyńskie Libertad i Dr Bernardo Houssay. Największymi jednostkami były bliźniacze, mierzące 113 metrów czteromasztowce: chilijska Esmeralda i hiszpański Juan Sebastian de Elcano. W świecie żaglowców to prawdziwa ekstraklasa.

Ustawienie jednostek na zatoce stanowiło dla organizatorów ogromne wyzwanie logistyczne. Cały transport między żaglowcami a lądem musiał odbywać się na motorówkach, które kursowały praktycznie przez całą dobę. Ruch na zatoce powodowały też jachty wożące turystów, pragnących  z bliska podziwiać okręty. Choć trzeba przyznać, że także z brzegu były doskonale widoczne. Najwięcej ludzi przychodziło oglądać żaglowce wieczorami. Gdy upał odpuszczał, promenady wzdłuż plaż zapełniały się piknikowymi kocami, a podziwianiu rozświetlonej floty towarzyszyło grillowanie i sączenie wszechobecnej
w Urugwaju yerba mate.

Z MONTEVIDEO DO BUENOS AIRES

12 kwietnia nad ranem żaglowce opuściły Punta del Este, by jeszcze tego samego dnia zawinąć do oddalonego o kilkadziesiąt mil morskich Montevideo. Zlot w stolicy Urugwaju odbywał się w sercu portu handlowego, między terminalem kontenerowym i promowym. Przestrzeń była na tyle ograniczona, że wszystkie jednostki musiały cumować parami. Urugwajski etap Velas Latinoamérica zakończyła morska parada. W niedzielne południe spacerowicze na ciągnącym się kilometrami bulwarze Rambla mieli okazję obserwować wszystkie jednostki idące w jednej linii.

Ja byłem już wówczas na pokładzie kolumbijskiego barku „Gloria”. Na zaproszenie dowódcy tamtejszej floty wojennej, towarzyszyłem załodze jako reporter. Przejście do kolejnego portu na trasie - Buenos Aires - trwało niemal 3 dni. Początkowo żeglowaliśmy po Atlantyku, natomiast samo podejście do stolicy Argentyny odbywało się brunatnymi wodami rzeki Rio de la Plata, która w najszerszym punkcie ma ponad 200 km szerokości. 

PARADA REJOWA

Popisowy numer załogi „Glorii” to parady rejowe prezentowane podczas każdego wejścia i wyjścia z portu. Kadeci wspinają się na dwa pierwsze maszty i rozchodzą po rejach. Barwy ich koszulek dobrane są w taki sposób, by stworzyć wielką, żywą banderę Kolumbii. Na najwyższych rejach stają kadeci w żółtych, w środku niebieskich, a na dole w czerwonych strojach. Trzymając się stalowej linki rozciągniętej wzdłuż rei, załoga czeka na komendę, by rozpocząć hymn „Glorii”. Utwór „Ah ah joy Capitan”, wyśpiewany przez kilkadziesiąt gardeł, robi ogromne wrażenie. Gęsia skórka u słuchaczy gwarantowana.

Kolejnym wyróżnikiem kolumbijskiego żaglowca jest wyśmienita kawa podawana na pokładzie. Kolumbijczycy są przekonani, że jest najlepsza na świecie. Jako smakosz małej czarnej musiałem przyznać im rację. Fenomen kolumbijskiej kawy wyjaśnił mi jeden z oficerów: - Brazylia produkuje więcej, ale to my bardziej dbamy o jakość. Nasze uprawy są mniejsze, stosujemy tradycyjne metody, nie dodajemy nawozów sztucznych. Dzięki temu osiągamy kawę, którą sami ze smakiem pijemy - opowiadał, gdy raczyliśmy się w mesie kolejną filiżanką aromatycznego napoju. Wiedział, o czym mówi. Jego rodzina prowadzi plantację kawy w niewielkiej miejscowości niedaleko Cali.

GORĄCA FIESTA

Ostatnie żaglowce dotarły do Buenos Aires 18 kwietnia. Wysokie maszty wspaniale prezentowały się na tle nowoczesnych drapaczy chmur stojących wzdłuż basenu Darsena Norte. W przeciwieństwie do zlotu w Montevideo, organizatorzy rozlokowali jednostki tak, by każda stała bezpośrednio przy nabrzeżu. W weekend port w Buenos Aires przeżył prawdziwe oblężenie. Największą popularnością cieszyła się „Gloria”, na której pokładzie trwała gorąca fiesta przy głośnej muzyce, którą osobiście dobierał komendant okrętu. Dominowała rytmiczna, tradycyjna w Kolumbii cumbia.  

Odwiedzając pokład chilijskiej „Esmeraldy” podarowałem komendantowi zdjęcie z jedynego jak dotąd pobytu żaglowca w Polsce - wizyty w Gdyni w 1973 r. Wzruszony kapitan zadeklarował, że czarno-biała fotografia autorstwa Zbigniewa Kosycarza znajdzie się w reprezentacyjnym miejscu w jego salonie. Nie był to jedyny prezent, jaki podarowałem południowoamerykańskim żeglarzom. Komendantom wszystkich uczestniczących w Velas Latinoamérica jednostek przekazałem miniaturowe żagle, uszyte w gdańskiej żaglowni Sail Service, na których wcześniej zebrałem podpisy kapitanów i armatorów polskich żaglowców. 

Zlot żaglowców w stolicy Argentyny zakończył się w poniedziałek, 23 kwietnia. Tym razem nie było uroczystej parady, choć wyjściu jednostek akompaniowała orkiestra. Z Buenos Aires flota Velas Latinoamérica ruszyła do portu Ushuaia – najdalej na południe wysuniętego miasta świata. Potem patagońskimi kanałami przeszła na Pacyfik i skierowała się na północ. Po drodze zaplanowano postoje w portach Chile, Peru, Ekwadoru, Panamy, Kolumbii, Wenezueli i Curacao. Finał tej ogromnej imprezy odbędzie się 2 września w Veracruz w Meksyku.