JAKUB URBAŃSKI
NA WIELKIEJ GÓRZE MIESZKA BÓG I JEST KOBIETĄ

Przełamał oblicze Instagrama. Zaproponował horyzont, który jest w zasięgu wzroku każdego, kto choć na chwilę skłoni się do refleksji. Pasją do podróży zobrazował swój świat, który mocno i dosadnie przedstawia w social mediach. Także w obiektywie aparatu, gdy wraz z grupą podnosi wzrok stojąc u podnóża Kilimandżaro. Dziennikarz, podróżnik, coach. Jakub Urbański – opiniotwórczy człowiek renesansu, któremu dystans i dojrzałość pozwalają zawsze iść swoją drogą. Nawet pod prąd.

Jest coś, czego nie robisz?

To wyłącznie pozory. Nie jestem osobą mocno wyróżniającą się z tłumu. Myślę, że działa to tak, że przychodzi czas, gdy masz ochotę posmakować życia bardziej. Oto cała tajemnica (śmiech).

Jaki jest Twój sposób na smakowanie życia bardziej?

Świadome podróżowanie. Podróże uzależniają, są rodzajem narkotyku. Stąd się bierze uzależnienie. Paradoks podróżowania polega też na tym, że podczas nawet ekstremalnych wypraw, człowiek czuje się bezpieczniej, niż tu w cywilizacji. Kiedyś miałem okazję samotnego żeglowania po Bałtyku, w czasach, gdy nie każdemu było wolno. Zrobiłem dwa rejsy i przekonałem się, że na morzu jestem dużo bezpieczniejszy niż wtedy, gdy jadę „siódemką” z Gdańska do Warszawy. Bezmiar wody dookoła mnie był jak mur oddzielający od wszelkich niebezpieczeństw. 

Gdzie suma wszystkich strachów?

Wyłącznie w głowie.

Tylko? Raczej aż!

Inaczej. Narkotyk podróży tłumi lęki. Robimy rzeczy, o jakie byśmy siebie nie podejrzewali, ryzykując dużo więcej. Przesuwamy granicę bezpieczeństwa i idziemy w miejsca, w których często nie powinniśmy być. Wyprawy podbijają nam też trochę bębenek ego – czujemy się bardziej odważni i tym samym lepsi. Po powrocie z Kilimandżaro ludzie mówią: „Byłem, zdobyłem, wygrałem”. Jakby uczestniczyli w czymś wyjątkowym, co nie każdemu jest dane. Czują coś, czego może nie doznają w codziennym życiu. 

Komercja mocno przeszkadza w świadomym podróżowaniu?

Zauważyłem, że obecnie osoby, które zabieram np. na Mont Blanc są zupełnie inne, niż parę lat temu. Kiedyś góry były dla tych, którzy je kochali i chcieli przeżyć. Teraz idą wszyscy. Bez pojęcia, gdzie się wybierają, bez wglądu w siebie. W tym roku, we Francji na wysokości 4 tys. metrów, zostawiliśmy namioty i gdy wróciliśmy, rzeczy nie było. Dawniej nie miałoby to miejsca. Niestety, w tym tłumie, który dotarł w góry jest dużo niefajnych ludzi. Dlatego teraz szukam innych miejsc, do których trudniej się dostać. Mongolia, góry w Iranie, jakieś odległe zakątki Azji. 

Dla pieniędzy lud się podli?

Pieniądze tylko przeszkadzają, albo raczej chęć ich posiadania. Życie udowodniło mi to nie raz. I choć często jestem w sytuacji, kiedy okazuje się, że pieniądze są niezbędne, to przypominam sobie te swoje podróże, które odbyły się bez wydawania jednej złotówki. Gościłem u obcych, ale wspaniałych ludzi w domach, jedząc niezwyczajne dla mnie – Europejczyka - potrawy, których nigdy bym pewnie nie przełknął w swoim domu. I żyłem. Nie planowałem i nie zabiegałem o to, po prostu ktoś się zainteresował, co tu robię tak daleko od swojego domu i zaprosił mnie do siebie. Wyobraź sobie, że na Grunwaldzkiej we Wrzeszczu, ktoś podchodzi i pyta, czy zjadłabyś obiad z jego rodziną? Trochę teraz ironizuję, ale jest w tym jakieś wspólne dla nas uniwersum. To jest jedno z tych doznań, które mnie tak wciąga w podróż – spotkanie z ludźmi, którzy mi udowadniają, że takie wartości jak przyjaźń i pewien rodzaj dobroci istnieje i jest niezależny od narodowości, koloru skóry, czy religii.  

Dziennikarstwo przestało już dostarczać Ci emocji?

Przeszedłem przez wszystkie mainstreamowe media. Od reportera po zarządzającego programem, pracowałem w tych najbardziej liczących się w Trójmieście. Wyborcza, Dziennik Bałtycki, Gazeta Gdańska, Radio Gdańsk i Trefl, byłem też publicystą we Wprost i dziennikarzem Polskiego Radia.

Rzuciłeś dla pieniędzy?

Rzuciłem, bo temat się wyczerpał. Dziennikarstwo, które uprawiałem polegało na wychodzeniu z redakcji i penetrowaniu przestrzeni. Teraz jest inaczej, jest internet. Jeśli czegoś tam nie ma, nie ma sensu o tym pisać. To wyłącznie dostarczanie contentu, a nie kreowanie świata. Dodatkowo, w tym zawodzie, nastąpiła płynna zmiana ról z dziennikarzy w polityków. To nie dla mnie.

Sex, pieniądze, władza?

Trochę tak, szczególnie u facetów. Jest nowy rodzaj informacji w przestrzeni publicznej. Sieć, która stworzyła zupełnie inny rodzaj społeczeństwa. Ludzie siedzą w komórkach, przestali rozmawiać. Młodzi nie patrzą nawet w telewizor, po prostu nie czują takiej potrzeby. Widzę tu sporą analogię do czasów młodości, gdy starsi oburzali się widząc długowłosych.

Człowiek subkultury?

Z tych dobrych punków. Jeździłem do Jarocina, do Żarnowca, do Kołobrzegu na „Rock nad Bałtykiem”. Sporo też hipisowałem i pozostało mi to do dzisiaj. Oczywiście robię wszystko bardziej świadomie i dojrzale. To kim jesteśmy w dorosłości, jest tym, z czym wychodzimy z dzieciństwa. Rodzaj bagażu, do późniejszej podróży. Uważam, że w tej pokoleniowej potyczce trzeba więcej tolerancji i wyrozumiałości. Nie być skostniałym staruchem pouczającym rozbrykaną młodzież. Social media to nie przeszkoda do życia, ale jego część, tak jak dla mojego pokolenia był to trzepak. Dlatego to, co dzieje się z dzieciakami i młodzieżą przyjmuję spokojnie. Nie będę ich ganiał za nos w telefonie. Taki ten ich świat po prostu jest, trzeba go zaakceptować, nawet dla własnego wewnętrznego spokoju. Dlatego też sam w niego
wręcz wsiąkłem.

Twarz w social mediach kalkulujesz?

Zdecydowałem, że to nie będą kotki, pieski, selfie i zdjęcia z hotelowego basenu. W pewnym momencie, kiedy zaczynałem przygodę z siecią, zorientowałem się, że większą wagę przykładamy do wyglądu, niż tego co chcemy powiedzieć. Padłem ofiarą tego, co jest teraz powszechne, czyli fałszywej autoprezentacji, pokazując więcej, niż zrobiłem, czy faktycznie potrafię. Jeśli człowiek był kilka razy w Alpach, to nie powinien od razu nazywać się alpinistą. Jeśli zjeżdżasz w Livorno na nartach, to nie jesteś już skitourowcem. Widzę często taki kierunek u niektórych instagramerów, którzy śpiąc kilka nocy w hotelu w Egipcie, czy na Zanzibarze, prezentują się jak autorytety podróżnicze, a tymczasem są mistrzami banału. Teraz sprawia mi przyjemność, to, że mogę się dzielić z innymi tym, kim naprawdę jestem i zarazem poddawać się publicznej krytyce, traktując dyskusje w sieci jak rodzaj zwierciadła, w którym możemy konfrontować to, kim jesteśmy. Fantastyczne doświadczenie. Ostatnio nurtuje mnie taka myśl, czy to nie jest czasem rodzaj jakiejś ekspiacji?

Co na to psycholog?

Mówi, że jeśli jesteś z tym szczęśliwy, rób to dalej. Inaczej, jeśli jesteś narcyzem?

Jesteś?

Każdy facet jest. Narcyzm nie jest wyłącznie mitologicznym odbiciem w lustrze, to również rodzaj metafory, mężczyzna bowiem zakochuje się w jestestwie, jakie stworzył. Większość facetów widzi siebie w bardzo dobrym świetle. Jako kogoś wielkiego, wspaniałego, cudownego. Często obraz jest wyolbrzymiony. Ja też publikując na Instagramie, zastanawiam się, czy nie przekraczam jakieś granicy, za którą jest promocja i narcyzm. 

Twój Instagram jest nie tylko do oglądania. Jest również, a może przede wszystkim do czytania? Po co?

Sieć jest wtedy fajna, gdy jest prawdziwa, czyli szczera. Marketingowa gra, która ma prowadzić tylko do zwiększenia popularności jest ścieżką donikąd. Ludzie przedstawiając się w nadmiarze prezentacji zapominają, że do świata trzeba wyjść z czymś inteligentnym i szczerym. To paradoks, od którego swego czasu zdołałem uciec. Mało publikuję spontanicznie. W sieci są moje przemyślenia, każdy wpis jest sumiennie przygotowany przed publikacją. Spontanem jest jedynie myśl, która się pojawia. Ona ze mną zostaje i rozwija się. Wstawiam, gdy czuję, że wszystko jest w pełni gotowe. Wiem, że to jest bardzo niszowe, ale moim celem nie jest ilość.

Co najbardziej cenisz?

Rodzinę. Jest ponad wszystko. Dla bliskich zrezygnowałbym z tego, co mam, poświęciłbym wszystko, co dla mnie najważniejsze. Nawet podróże, jeśli musiałbym ratować rodzinę. Na szczęście, nie muszę. Prowadzę takie życie, jakie chcę. Nie mam kredytu, ale mam mądrą żonę. Kiedyś ktoś ją zapytał, dlaczego „pozwala mi tak sobie jeździć?”. W końcu znikam niekiedy na kilka tygodni z domu. Wiem, że odpowiedziała, iż człowiekowi nie można „tak sobie” zabraniać czegokolwiek. Szanuje moje pragnienia. 

Jak to wygląda w skali roku?

Różnie. Najbardziej gorący okres był gdy, w styczniu byłem w Afryce, w Maroko w kwietniu, w czerwcu na Islandii, lipiec sierpień na Mont Blanc i Elbrusie, jesienią trekking wokół Annapurny, znowu Afryka pod koniec roku. To jednak była przesada. Wiem już, że trzeba „trochę” pomieszkać i popracować…

Jaki jest coaching?

Nie jest fałszywy. Pozostaje w sferze pewnych wartości, takich jak uczciwość. Jest fascynujący, bo jest trudny. Trzeba wyjść ze świata własnych przekonań i ograniczeń. Coaching jest po prostu podróżą. Coach pytaniami daje możliwość decydowania o wielu sprawach, otwiera pewne klapki. Nie daje jednak sposobu na życie, choć wielu klientów tego oczekuje. Chcą, aby ktoś im powiedział jak żyć, a tymczasem coach ich pyta: „Co teraz zrobisz?” Tacy trafiają później do wróżki, do kościoła, do miejsca, w którym ktoś poprowadzi ich za rękę. Da receptę na wszystkie kłopoty.

Drwina?

Nie, raczej próba umiejscowienia wszystkiego we właściwym kontekście. Religia jest fantastyczna. Jeśli ktoś jej potrzebuje i chce z nią żyć i jest mu tak lepiej, to niech z niej nie rezygnuje. Mam bliskiego przyjaciela, który jest bardzo wierzący. Często od niego słyszę, gdy pytam: „I co teraz?”, odpowiada: „Bóg zdecyduje”. Takie czyste zaufanie. To niesamowite. 

Wierzysz?

Nie wierzę. Zauważam pewne ważne pozaziemskie sprawy. Trudno czasami wyjaśnić zdarzenia albo spotkania, przychodzące do nas w momencie, w którym bardzo ich potrzebujemy. Intuicja mi podpowiada, że to nie jest przypadkowe. Wierzę, że istnieje jakiś rodzaj wszechświata, którego nie jesteśmy w stanie zbadać. Albo wielowymiarowość, tak liczna, że funkcjonuje poza możliwością ogarnięcia tego rozumem. Nie wierzę w religię, taką jaką stworzyli ludzie. Dla mnie, to co prezentuje chrześcijaństwo czy islam jest tożsame z tym, co stworzyli członkowie plemion spod Kilimandżaro. Oni uważają, że na tej wielkiej górze mieszka Bóg i jest kobietą. Dlaczego ich religia ma być gorsza? Moją religią jest spotkanie z własnymi słabościami, lękami, niekiedy ze strachem i rozprawienie się z nimi. Tylko człowiek, który jest w stanie oko w oko stanąć naprawdę z własnym demonem, jest w stanie poczuć życie tak naprawdę.

Od demonów uciekłeś w podróże?

Pytanie, czy podróż jest ucieczką, czy w ogóle można rozpatrywać ją w takim kontekście? Mnie gnała ciekawość i prestiż podróżowania. Podróżnik, to był zawsze taki ktoś nieodgadniony, awanturnik, uwielbiany przez kobiety, taki Indiana Jones. Trzeba było trochę doświadczeń, iluś tam przeczytanych książek, spotkań i przede wszystkim dojrzałości, aby zrozumieć, że to w ogóle nie o to chodzi. Gdy czytałem o „Przygodach Tomka na Czarnym Lądzie”, to zastanawiałem się, czy istnieją faktycznie jeszcze handlarze niewolników w XX wieku. Dlaczego nie przekonać się o tym osobiście? Podróże traktuję jak metaforę życia, drogę do przemiany, o ile spełniasz pewne warunki w podróży. Przede wszystkim jeśli posiadasz dar patrzenia i autorefleksji, jeśli masz w sobie pokorę i dużo empatii potrzebnej do zrozumienia, że na świecie żyją ludzie, którzy wyznają inne wartości i mają inne zapatrywanie na swoje miejsce na ziemi.

Przemiana all inclusive w hotelu?

Oddzielmy podróżowanie od turystyki. Ja mówię o sztuce podróżowania, a nie praktyce odnajdywania tanich lotów w internecie. W księgarni większość książek mówi nam, gdzie podróżować, ale nie mówi jak. Co można z tych podróży wziąć. Opowiadają, jak dojechać, co zobaczyć. Tylko co z tego? Podróż możesz przeżyć, jeśli ją poczujesz. 

Komu pisane jest Kilimandżaro?

Kilimandżaro jest mitem. Pięknym i rozbudzonym między innymi przez literaturę. I za to kocham Hemingwaya, który napisał „Śniegi Kilimandżaro” nigdy nie będąc na tej górze. Kiedy pierwszy raz wszedłem na szczyt zrozumiałem, dlaczego ona jest owiana taką legendą. Wyobraź sobie, że przyjeżdżasz do Afryki. Jest potworne gorąco, trzydzieści parę stopni, dookoła płaski świat, ze śniętymi z powodu wysokiej temperatury ludźmi i zwierzętami. W środku tego wszystkiego wyrasta wielka góra pokryta śniegiem, którą, przy dobrej pogodzie widać z kilku państw ją okalających. Piękna i przede wszystkim ogromna! Wielki czynny, choć przygasły wulkan. Idąc na jego szczyt przechodzisz przez wszystkie strefy klimatyczne. Widzisz roślinność, która nie rośnie nigdzie indziej na świecie. Jakbyś była na obcej planecie. Wchodzisz na krawędź powyżej 5 tys. metrów i jesteś nagle w przestrzeni zimna, mrozu i śniegu, a pamiętajmy, że jesteśmy w tej części globu, prawie przy równiku, w obszarze, który jest uważany za najcieplejszy na świecie. Ta góra jest jak jakiś rodzaj królowej Afryki. 

Ile zajęło ci wejście?

Z pierwszego razu mało pamiętam. Niewiele kojarzyłem, emocjonując się każdą chwilą, i tym, że za chwilę będę na szczycie. Gdy dotarłem oczywiście się poryczałem. Jak wiele osób, które tam wprowadzam. Potem, wchodząc kolejny raz zrozumiałem, że ta góra jest dla każdego, kto ma w sobie pokorę. Przede wszystkim. Uważam, że wejście na szczyt to nie jest zdobywanie góry. Ona do siebie zaprasza, ale nie wszystkich. Potrafi być bardzo surowa. Odrzucić tych, którzy są zbyt pewni siebie. Takich, których ona po prostu nie polubi. To trochę brzmi jak filozofia, ale może tak właśnie powinno się podchodzić do podróży w ogóle. 

Gdzie jeszcze nie dotarłeś?

Nie byłem jeszcze tam gdzie jest naprawdę zimno i pusto. Myślę o tym intensywnie. Bardzo sobie cenię samotność podróżnika. To rodzaj wyprawy, tylko ze sprawdzonymi przyjaciółmi, w miejsca, gdzie nie ma innych ludzi. Taki fragment świata, w którym jesteś zdany tylko na siebie. Trudno znaleźć takie miejsca. Ostatnio byłem w górach Pamiru w Iranie. Spotkałem tam więcej osób z Europy niż samych Irańczyków. Miało być tam pusto…