MAŁGORZATA JARMUŁOWICZ
W PODRÓŻY PO INDONEZJI

 

Od ponad dekady Małgorzata Jarmułowicz wraz z mężem Zygmuntem Leśniakiem podróżują po mało znanych rejonach Indonezji. Zamiast luksusowych hoteli i wypoczynku na plaży, preferują samotne wyprawy oraz poznawanie cudów Indonezji „od środka”, dokumentując przy tym zapomniane już zwyczaje indonezyjskich plemion. Na co dzień moja rozmówczyni jest wykładowcą na Uniwersytecie Gdańskim. Jednak nawet tutaj można zauważyć skutki jej pasji. 

Na początku muszę koniecznie zapytać o wystrój gabinetu. Znacząco różni się od innych na wydziale. Co tutaj się znajduje? 

To jest bardzo skromna część zbiorów. Pochodzą z różnych rejonów świata, w których byłam wraz z mężem. Na suficie wiszą parasolki z krajów azjatyckich. Maska na ścianie jest afrykańska, ale jak się nietrudno domyślić to przedmiot wyłącznie dekoracyjny. Są tu również dwa batikowe obrazy przywiezione z Jawy oraz obraz z wizerunkami Rangdy i Baronga, dwóch najważniejszych postaci w mitologii balijskiej. Na przeciwległej ścianie wisi wyhaftowana cekinami balijska tancerka, w tradycyjnej pozie. To są przejawy nałogu kolekcjonerskiego, na który cierpimy z mężem podczas naszych podróży.

W tym roku zdobyli Państwo główną nagrodę podczas Kolosów w kategorii podróże. Co w tej nagrodzonej podróży było tak fascynującego?

Na tegorocznych Kolosach pokazaliśmy między innymi scenę odczytywania wyroku przodków przez uczestników uroczystości pogrzebowej. To jest bardzo skomplikowana i długotrwała procedura, następująca bezpośrednio po rytualnym zabiciu maczetą kilkunastu bawołów. Ich wątroby są gromadzone w jednym miejscu i nad tą hałdą mięsa pochyla się kilkunastu mężczyzn, którzy mają status rato, animistycznych kapłanów. Oglądają z niezwykłym pietyzmem każdy detal wnętrzności, obmacują je i rozkrawają, odczytując z nich, jak z księgi, czy przodkowie są zadowoleni, czy jest jakiś problem i jak go rozwiązać. 

Takich obrzędów jest wśród indonezyjskich plemion znacznie więcej...

Kolejną sumbańską uroczystością jest święto zwane Pasola. To rodzaj turnieju – bitwy dwóch drużyn konnych wojowników, bosych, jeżdżących na małych wierzchowcach. Konie są hodowane na tej wyspie od wieków – są to tak zwane koniki sandałowe, małe i zgrabne. Podczas Pasoli jeźdźcy walczą ze sobą włóczniami ciskanymi w przeciwnika w pełnym galopie. Nie ma broni defensywnej, czyli tarczy. Niegdyś wojownicy musieli robić uniki przed ostrymi włóczniami i wtedy trup siał się gęsto. W latach 30. XX wieku zastąpiono te ostre włócznie stępionymi kijami, ale to nie zmienia faktu, że Pasola to nadal popis sprawności bojowej i zarazem powrót do starych tradycji łowców głów. Podczas tego święta można w sposób zastępczy wyładować odwieczne animozje, które dzielą poszczególne klany. Te same klany, które niegdyś polowały na głowy swoich wrogów.

Czytając Pani relacje z podróży zadziwiło mnie to, że w Indonezji starym obrzędom towarzyszą często wynalazki nowoczesnej, zachodniej kultury. Na przykład telefony komórkowe… 

Tak, Indonezyjczycy uwielbiają selfie i zdjęcia z cudzoziemcami. Za każdym razem zostawiamy swoje twarze na setkach zdjęć przypadkowych ludzi (śmieje się). 

Czy te swojskie i obce elementy kultury mogą się łączyć?

Łączą się w sposób nieuchronny. Już prawie wszędzie dotarła zachodnia cywilizacja z takimi wynalazkami jak tablety, smartfony, itd. Ten temat jest szalenie ciekawy, bo sprzyja zjawiskom synkretycznym. W podobny sposób stare wierzenia łączą się w Indonezji z napływowymi religiami i jedno z drugim bardzo dobrze się dogaduje. Nowoczesność nieuchronnie wkracza w ten stary porządek. Tak jak podczas rytuału ma’nene, który obecnie nie może się obyć bez zdjęć robionych smartfonami.

Na czym polega ten rytuał?

Wzbudza on dużą ekscytację u Europejczyków, bo w ich oczach może uchodzić niemal za profanację zwłok. W rzeczywistości wyrasta z kultu zmarłych i ma na celu odnawianie relacji ze zmarłymi. Lud Torajów z wyspy Sulawesi odwiedza w czasie rytuału wydrążone w skale groby bliskich, żeby je – o zgrozo… otworzyć. Przyjeżdżają, aby spędzić czas przy grobach swoich zmarłych i wykonać obrządek polegający na oczyszczeniu ich szczątków. Jeśli to możliwe, ciało zostaje przebrane w nowy strój, czesze się mu włosy, czy oczyszcza twarz z pleśni. To cały szereg czynności, które u nas wywołują dreszcz zgrozy. Miejscowi robią to jednak z ciepłem, miłością i szacunkiem dla ekshumowanych ciał. Ostatecznie szczątki wracają do grobowca wyposażone w różne dary, np. papierosy, drobne pieniądze, cukierki, itp. To skutecznie oswaja grozę śmierci. Budząca strach tajemnica zamienia się w element normalnego życia społecznego, choćby podczas rodzinnych biesiad organizowanych tuż przy otwartej trumnie. W ten sposób znikają u Torajów lęki i opory, które wciąż istnieją w naszej kulturze.

W relacjach z podróży pojawia się wątek tajemniczych bębnów, które mają wielkie znaczenie dla mieszkańców pewnej wyspy…

Alor to niewielka wyspa, na której mówi się aż 55 różnymi językami. Przy olbrzymiej różnorodności etnicznej oraz kulturowej tej wyspy istnieje pewien wspólny element, który łączy jej mieszkańców. Jest to mianowicie obsesyjna fascynacja bębnem moko. Instrument zrobiony jest z brązu, czyli materiału, który na Alor nigdy nie był wytwarzany. Bębny musiały trafić na wyspę przed wiekami, przywiezione z innych, odległych rejonów Azji. Stąd też ich wysoka wartość. Miejscowi traktują je jako coś unikalnego, przechowują pieczołowicie w domu i wydobywają na specjalne okazje bądź przekazują w posagu dzieciom. Co ciekawe, można również za nie nabyć ziemię. Są bardzo cenną lokatą kapitału. Alorczycy pielęgnują wiele mitów i wierzeń dotyczących tych bębnów. Uważają na przykład, że są darem bogów, albo że po prostu rosną w ziemi. 

A jaką funkcję w społeczeństwie pełnią czarownicy?

Czarownik czyli dukun, to osoba obdarzona niezwykłym autorytetem, to strażnik lokalnej tradycji, który odpowiada za wszystkie sprawy nadnaturalne, czyli za wróżby, komunikowanie się ze zmarłymi bądź odprawianie rytuałów. Potrafi na przykład odczytać wolę przodków z wnętrzności zwierząt. Oglądaliśmy takie obrzędy na Sumbie, a w tym roku również na Flores. Mieszkańcy tych wysp wierzą w świat nadprzyrodzony, zamieszkiwany przez bóstwa i dusze zmarłych, który oddziałuje na życie na tym realnym świecie.

 

Kto może zostać czarownikiem?

Czarownikiem zostaje przede wszystkim ten, kto ma do tego powołanie, kto został uznany za osobę, która ma specjalne zdolności, np. potrafi przewidzieć przyszłość. Cała sztuka polega na tym, żeby zyskać sobie autorytet wśród lokalnej społeczności. Wielu umiejętności nie można sprawdzić, trudno jest choćby zweryfikować niektóre wróżby. Czasami te talenty są dziedziczone po ojcu czy dziadku, bywa też tak, że czarownikiem zostaje osoba, która miała prorocze sny bądź wskutek choroby otarła się o „tamten” świat i ogłasza, że wie w jaki sposób porozumiewać się ze zmarłymi. 

Dlaczego właśnie Indonezja?

Bo jest z wielu powodów szalenie fascynująca i nie ma szans się znudzić, nawet przy wielokrotnych wizytach. Przede wszystkim jest dużym krajem, bardzo urozmaiconym, trudnym komunikacyjnie, który oferuje bogactwo doznań, przeżyć i obserwacji. Indonezja jest zlokalizowana na wyspach, które łączą cechy przyrody australijskiej oraz azjatyckiej. Każda wyspa jest jakby osobnym światem. O tym kraju panuje powszechna opinia, że jest on kwintesencją tego, co Daleki Wschód ma do zaoferowania. Rzeczywiście, kraj kusi urodą krajobrazu, kulturą, a także gościnnością gospodarzy.