Dzikie, różnorodne, oszałamiające krajobrazy wyglądają jak surrealistyczne dzieło sztuki stworzone ręką natury. Przelotne złudzenie spokoju zburzyć może helikopter, którym leci James Bond, niczym w "Jutro nie umiera nigdy". Ale to tylko początek, bowiem Ha Long Bay do sprzedania ma dużo więcej smaczków.

Wysokie, wapienne filary i maleńkie wysepki zwieńczone gęstymi lasami wyrastają nad szmaragdowe wody Zatoki Tonkińskiej. Rozpadająca się na horyzoncie w nieregularne przestrzenie wietnamska zatoka Ha Long Bay to prawdziwa łowczyni tytułów mająca już na koncie koronę jednego z siedmiu naturalnych cudów świata. Poza tym blisko 25 lat temu na swoją listę światowego dziedzictwa wpisało ją UNESCO. Trudno się dziwić, rzadko spotyka się miejsca będące tak niezwykłą wizją eterycznego piękna, czymś nierealnym. 

MUST SEE

I w tym miejscu chciałoby się powiedzieć, że nie docierają tu żadne odgłosy cywilizacji i słychać jedynie przyrodę, ale to nieprawda. Ha Long Bay jest nie tylko wizytówką Wietnamu, tutejszym must see, miejscem odwiedzanym przez tłumy turystów. To jedno z najpopularniejszych turystycznych przestrzeni w Azji południowo-wschodniej, które od lat wygrywa w rankingach na najbardziej romantyczne miejsca świata. 

Każdego roku zalewa je ponad 6 milionów zwiedzających. Wszyscy przyjeżdżają, by kolekcjonować wrażenia. Wystrzępione, z tysiącami wapiennych grot skały natura rozsiała po całej zatoce. Około dwóch tysięcy wapiennych iglic tworzy magiczny labirynt o powierzchni trzy razy większej od Warszawy. Turystyka kwitnie tu od lat. Te cuda chce zobaczyć każdy odwiedzający Wietnam. 

PAMIĘĆ O WOJNIE

Jednak nie zawsze miejsce to kojarzyło się z relaksem i odpoczynkiem. Na początku sierpnia 1964 roku, na wodach Zatoki Tonkińskiej, dojść miało do incydentu (m.in. wymiany ognia USS Maddox z trzema wietnamskimi kutrami torpedowymi), który stał się oficjalną przyczyną przystąpienia USA do wojny w Wietnamie. Autentyczność wydarzenia na wodach zatoki podważana jest do dziś, choć o wojnie się tu nie zapomina. 

Ów klejnot w koronie Wietnamu leży w jego północnej części, w miejscu, gdzie rzeka Bach Dang uchodzi do Morza Południowochińskiego. Główną bramą zatoki jest rozciągające się nad nią miasto Ha Long. Marna to wizytówka tego, na co w emocjach czekają chyba wszyscy. Rozsypane jakby niedbale wieżowce są rozczarowującym progiem bajkowej zatoki. 

Z ULICY NA WODĘ

Jedyne co widać na ulicach, to skutery. Tysiące skuterów. Wietnamczycy udowadniają, że można na nich przewieźć szafę, nie mówiąc już o 15 gęsiach, czy skrzyni ze świniami. Fakt, to najlepszy sposób na poruszanie się po lądzie. Jednak aby się z niego wyrwać, trzeba wskoczyć na bambusową łódź lub statek, bowiem najbardziej popularnym sposobem na poznanie zatoki jest właśnie rejs. 

Wybór to wspaniała rzecz, ale mnogość oferowanych wycieczek może być przytłaczająca. Ponad 200 różnych łodzi, każda z własną trasą, urządzeniami, zajęciami i cenami. Do tego ogromna gama stylów łodzi, rozmiarów i standardów jakości. To sprawia, że można się pogubić. Planując zwiedzanie Ha Long Bay, warto postawić na klasyczną opcję rejsów, głównie dla wygody. W tym przypadku wykupienie rejsu nie oznacza bowiem samej wycieczki łodzią. To też zapewnienie dobrego planu podróży, dodatkowych zajęć, zakwaterowania i wyżywienia. 

NIEZIEMSKIE WIDOKI

Tylko od pojemności naszej karty kredytowej zależy, czy wybierzemy się na dwudniowy lub dłuższy rejs na luksusowym statku sunącym po szmaragdowej wodzie, czy będzie to bambusowa łódź z kolorowym zadaszeniem. Obie wersje mają w ofercie nieziemskie widoki na skalistą dżunglę oraz wschody i zachody słońca, które na Ha Long nigdy się nie nudzą. Jednak pierwsza zapewnia ofertę zbliżoną do tej, z jakiej korzystać możemy w pięciogwiazdkowym hotelu. Jest duża kajuta z jeszcze większym łóżkiem, łazienka z wygodami, są też płatki róż rozsypane na śnieżnobiałej pościeli. Romantyczne otoczenie. 

Na tarasie wycieczkowca czekają na gości ciastka, herbata i kawa. Kawy spróbujcie koniecznie. Jej bajeczny smak uzależnia. Niewiele przybywających tu osób ma świadomość, że Wietnam jest drugim po Brazylii największym jej producentem na świecie. Sunąc leniwie po wodzie można czytać, uczyć się tai-chi albo robienia sajgonek. Ci, którzy zostają na dłużej, mogą pływać, opalać się, nurkować z rurką, łowić ryby lub pływać kajakiem po okolicy. 

ZAGUBIENI W CZASOPRZESTRZENI 

Wiele firm ma w ofercie jednodniowe rejsy. I one pozwalają rozkoszować się nieziemskimi widokami, poczuć smak żeglugi między lasami wysp. Trzeba mieć jednak na uwadze, że im dłużej przebywamy na statku, tym większa szansa, że uciekniemy od tłumów, a tutejsza natura odsłoni niemal wszystkie swoje karty. 

Cudownie jest bowiem zagubić się wśród tych wszystkich wysp, które po pewnym czasie wydają się niemal identyczne, stracić poczucie czasu, zerwać kontakt z cywilizacją. Tour po Ha Long Bay nie jest nudną wyprawą, której uczestnicy skazani są na podziwianie widoków wyłącznie w poziomu statku. Wręcz przeciwnie. Podczas rejsu zaskoczeń jest wiele. Kto chce, może odwiedzić wyspę małp, nawet spędzić na niej noc. 

ŻYCIE NA WODZIE 

Rejs będzie niepełny, jeśli nie zajrzycie do pływających wiosek. Na Ha Long żyje bowiem blisko 2 tys. osób. Mieszkają w domach zbudowanych na tratwach, utrzymują się głównie z rybołówstwa i turystyki – gotują posiłki, służą za przewodników, wypożyczają kajaki, hodują morskie stworzenia w klatkach umieszczonych pod pokładami, prowadzą normalne życie.  Pływające domy miejscowym rybakom służą od pokoleń. Kontakt z tymi ludźmi i zagłębienie się w ich codzienność to jedna z ciekawszych rzeczy, jaką można zrobić podczas rejsu. 

Można też wybrać się na spływ kajakowy. Szmaragdowa woda zatoki jest tak spokojna, że nawet ktoś niedoświadczony bez problemu radzi sobie z wiosłowaniem. To też sposób na ucieczkę przed tłumem. No i jaskinie. Jest ich tu bez liku. Wyspy skrywają setki miejsc, które przez miliony lat cierpliwie rzeźbiła kropla po kropli. Wiele z nich wciąż czeka na odkrycie, a w niektórych podobno piraci ukryli skarby. 

Jaskinie można zwiedzać, albo zjeść w nich romantyczną kolację. Jeśli zdecydujecie się na tę opcję, idę o zakład, że na waszym talerzu wylądują owoce morza. Ha Long Bay jest przecież miejscem, w którym są one najlepsze na świecie. Tak przynajmniej mówią wszelkiej maści przewodniki. Wypada im wierzyć.  

JAMES BOND, KTÓREGO NIE BYŁO 

Zatoka Ha Long od wieków jest muzą dla wszelkiej maści artystów: pisarzy, poetów, malarzy i filmowców, którzy szukają tu natchnienia. Ha Long Bay była tłem dla wielu filmów. Obrazki z tego miejsca oglądać możemy w "The Quiet American", "Indochine" i "The Lover". Między skałami zatoki przechadzał się King Kong w "Kong: Skull Island". Przewodnicy podczas rejsu pokazują swym pasażerom sławną skałę a'la maczuga Herkulesa, nad którą przeleciał Agent 007 w filmie "Jutro nie umiera nigdy". 

Ale... przecież film z Jamesem Bondem z 1997 roku nigdy nie został był kręcony w Wietnamie. Powodem były utrudnienia ze strony rządu. W związku z tym ekipa filmowa zdecydowała, że zdjęcia przeniesione zostaną do Bangkoku i Zatoki Phang Nga w Tajlandii. Krążą jednak pogłoski, że część filmu została faktycznie nakręcona w zatoce Ha Long, jednak bez pozwolenia rządu. Trudno powiedzieć, czy było tak w rzeczywistości.