ADRIANNA ZAWADZIŃSKA  

WICEMISS ŚWIATA NA WÓZKU

O DUCHOWOŚCI, KOBIECOŚCI, SEKSIE I MIŁOŚCI

Piękna, wiecznie uśmiechnięta, mądra, z dystansem do świata i do siebie. Kilka tygodni temu zdobyła tytuł wicemiss świata na wózkach. Niepoprawna optymistka, która smakuje życie, mimo że te rzuciło jej prawdziwe wyzwanie w postaci rdzeniowego zaniku mięśni. Ale Adrianna Zawadzińska, 27-letnia mieszkanka Malborka, mówi, że choroba dała jej wolność i szansę na poznanie tej lepszej strony życia i samej siebie. 

Zdobyłaś tytuł miss Polski oraz wicemiss świata na wózku. Traktujesz te wyróżnienia w kategoriach misyjnych, walki ze stereotypami mówiącymi, że kobieta niepełnosprawna nie może być piękna, nie może emanować seksapilem?

Te stereotypy są krzywdzące i jeśli moje sukcesy mogą je zmienić, to bardzo się cieszę. Start w wyborach to kolejna przygoda w moim życiu. Staram się je przeżyć najlepiej jak potrafię po to by pod koniec życia móc powiedzieć, że byłam szczęśliwym człowiekiem. 

 

Dziwnie się czuję, gdy widzę młodą, uśmiechniętą, piękną kobietę, która mówi o końcu życia. 

Choroba sprawiła, że żyję tu i teraz i czerpię z życia garściami, bo nie wiem ile mi go zostało. Nikt z nas tego nie wie, a śmierć jest nieodłączną częścią życia, więc po co robić z tego temat tabu? Jestem jak podróżnik życia, który każdego dnia odkrywa coś fantastycznego na nowo. Choruję na rdzeniowy zanik mięśni, ale z chorobą jestem w pełni pogodzona, można powiedzieć, że ją oswoiłam. Urodziłam się taka, mam coś takiego, więc, co ja mogę z tym zrobić? Żyję dalej. Co ma być, to będzie i jestem za to wdzięczna, chcę przeżyć swoje życie najlepiej, jak mogę, niezależnie od tego czy będę jeździć na wózku, pełzać, czy leżeć w łóżku. Żyję, jestem i to jest fajne. 

Czym jest dla ciebie niepełnosprawność, na poziomie nie tylko fizycznym, ale też metafizycznym?

Patrząc przez pryzmat moich doświadczeń, niepełnosprawność jest dla mnie wolnością. Jestem jaka jestem, staram się być dobrym człowiekiem, w pełni siebie akceptuję, kocham życie. Ale mogę tak powiedzieć dlatego, że przełamałam po drodze wiele barier, przede wszystkim mentalnych. Z pewnością, jako osoba pełnosprawna nie wiedziałabym, że mam tyle siły w sobie. Dzięki pracy nad sobą, rozwojem świadomości, rozwojem duchowości, łatwiej pogodzić mi się z niepełnosprawnością mojego ciała, ponieważ nie jestem już tak do niego przywiązana. 

Choroba uczyniła cię wolną. Od czego? 

Od wszelkich stereotypów, od wszelkich barier, które sama bym sobie postawiła. Od nieprawdziwego życia. Od nieszczerych relacji. Dzisiaj żyję w stu procentach, zupełnie inaczej postrzegam świat, ważne jest tu i teraz, ta chwila. I te chwile bardzo doceniam. Bycie sobą to największa wolność jaką mamy.

Czy choroba może motywować? W twoim przypadku na pewno, tak. Ale czy nie myślisz czasami, co by było gdybyś była pełnosprawna? Czy czasami zadajesz sobie takie pytania, co by było gdyby? 

Już od dawna nie zadaję sobie takich pytań. Nie zastanawiam się co by było gdyby, bo jestem tu i teraz i kocham swoje życie.  Wydaje mi się, że każdy człowiek musi pewnych rzeczy doświadczyć, aby otworzyły się przed nim nowe, często lepsze horyzonty. Puścić przeszłość z wdzięcznością i być otwartym na przyszłość bez oczekiwań, ona i tak da nam to czego potrzebujemy. Brzmi to, abstrakcyjnie, ale w moim przypadku była to niepełnosprawność, komuś innemu może się przydarzyć np. utrata pracy, bo z pozoru trudne doświadczenia mają swoją przyczynę i skutek, ale są niezłymi lekcjami życia pchającymi nas w inny wymiar przeżywania życia i poznawania samych siebie. Poza tym ja już w codziennym życiu nie kategoryzuje ludzi na chorych i zdrowych, nie ma dla mnie podziału na świat pełnosprawnych i niepełnosprawnych. Dla mnie wszystko jest równe. 

Musiałaś jakoś mentalnie nad sobą pracować, żeby tak postrzegać swoją niepełnosprawność, czy to był jakiś taki naturalny proces, może wpływ otoczenia, które nie dało ci odczuć, że jesteś osobą niepełnosprawną? 

Jedno i drugie. Pomogło mi też to, że od urodzenia jestem optymistką, osobą bardzo radosną. Od zawsze też otaczały mnie osoby pełnosprawne, ale nigdy nie było tak, że Ada jest chora, słabsza, czy inna. Zawsze starałam się dotrzymywać kroku, miałam i mam nadal ogromne wsparcie od moich najbliższych przyjaciół. Dopiero mniej więcej 2 lata temu, gdy usiadłam na wózek, weszłam w świat ludzi niepełnosprawnych, z którymi też wcześniej nie miałam zbyt dużej styczności. Ludzi absolutnie fantastycznych, wewnętrznie pięknych, dających mi niesamowitą siłę, motywację i mądrość. 

Jak pracujesz nad swoją duchowością?

Praca z umysłem jest chyba najcięższą pracą jaką człowiek ma do wykonania, bo nikt jej za nas nie zrobi i mamy najcięższego przeciwnika - samego siebie. U mnie kluczem do sukcesu jest medytacja. Dzięki niej osiągam spokój, zupełnie inaczej postrzegam świat, problemy. Wiem, że tak naprawdę wszystko zależy ode mnie, a to czego nie możemy lub co możemy to jest przede wszystkim stan umysłu. Doświadczyłam tego na własnej skórze. Medytacja to ciężka praca, która jednak procentuje. Pracujemy z samym sobą, ze swoimi wadami, ograniczeniami, słabościami, z tym wszystkim czego się boimy, ale również z pożądaniem, pragnieniem, ego... ale nagrodą jest ta wolność, o której wspominałam wcześniej i radość.

Cały czas się w tym zakresie duchowym rozwijasz? 

Tak. Mam kontakt z lamą Ole Nydahl, jeżdżę na jego wykłady. To Duńczyk, który pod koniec lat 60. pojechał do Nepalu w podróż poślubną z żoną Hannah i tam zetknęli się z buddyzmem, co odmieniło ich życie. W 1972, XVI Karmapa Rangdziung Rigpe Dordże poprosił ich, jako pierwszych ludzi z Zachodu, żeby oboje powrócili do Europy i założyli tam w jego imieniu ośrodki Karma Kagyu. Do dziś powstało ponad 600 takich ośrodków na całym świecie, a lama Ole prowadzi tryb życia podróżującego nauczyciela, prowadząc wykłady i kursy medytacyjne. Jako nauczyciel jest zwolennikiem przekazywania Dharmy, czyli nauki Buddy, w sposób dostosowany do stylu życia na Zachodzie. Dla mnie  jest wzorem do naśladowania. Jeżeli jeden człowiek, pracując z własnym umysłem, dostając nauki od Karmapy, potrafił rozsiać tę wspaniałą filozofię na  całym świecie z pożytkiem dla wszystkich istot, to jak ja nie mogę sobie dać rady z krawężnikiem, czy schodami?

Mówisz filozofia, a nie religia...

To właśnie jest wspaniałe w buddyzmie, że Cię nie ogranicza. Jeśli ktoś chce, może być dla niego religią, może być filozofią, światopoglądem, a dla mnie jest przede wszystkim życiową mądrością. Mądrością, którą mogę przyjąć i sprawdzić na własnym przykładzie. Działa czy nie działa? Nie działa, to po prostu odrzucam, nie wchodzę w to. Działa – próbuję dalej. U mnie zadziałało i odmieniło całe moje życie.

Zejdźmy trochę…

Na ziemię… (śmiech)

Z tego co mówisz do tej pory, wyłania się obraz pięknej, zadowolonej z życia, optymistycznie nastawionej do świata kobiety. Ale są pewnie takie chwile, kiedy chcesz się zamknąć sama w sobie, iść popłakać w poduszkę i po prostu przeżyć jakieś tam niepowodzenia…

I teraz cię zaskoczę. Jeżeli medytujesz, nie masz tych chwil, naprawdę. Brzmi abstrakcyjnie, ale jeżeli wydarzają się w naszym życiu nieszczęścia, to dzięki medytacji zmienia się całkowicie ich postrzeganie. Porażki stają się dla nas naukami i jesteśmy za nie wdzięczni. Kiedy medytujesz, to masz takie uczucia do ludzi, do świata, do życia, że te wszystkie negatywne emocje przeradzają się w miłość. Nauki Buddy dają nam sposób na wyzwolenie z cierpienia.

Właśnie, skoro wywołałaś temat miłości. Dużo o niej piszesz na swoim blogu, wręcz twierdzisz, że miłość, to najważniejsza rzecz na świecie.

Dla mnie to jest budulec wszystkiego i początek wszystkiego. Bez miłości nie ma życia. Ja kocham życie, kocham świat wokół mnie. Miłość musi być jednak dojrzała. Jako istoty ludzkie ciągle czegoś pragniemy i nasze relacje z innymi nie zawsze są sprawą bezinteresownego dawania, ale i oczekiwań. Mamy ogromne ego i instynkty, niczym zwierzęta, pragnienia i szukamy powierzchownych podniet. Cały czas uczę się poskramiania swojego ego, żeby być coraz lepszym człowiekiem i mieć coraz czystszą miłość.

Jesteś zakochana?

Byłam niedawno… a może inaczej. Jakbym powiedziała byłam, to ta miłość w sumie byłaby iluzją. Uważam, że jeżeli kogoś kochamy, to kochamy go nawet jeżeli się rozstajemy. I po prostu tej osobie życzymy jak najlepiej. Ja jestem wdzięczna za piękne chwile, za to, że mogłam z kimś przeżyć wspaniały moment. Bo mogło się to nigdy nie wydarzyć. Na dzień dzisiejszy nie jestem jednak w żadnym związku.

Jeszcze niedawno panował taki stereotyp, że osoby niepełnosprawne zazwyczaj są skazywane na samotność. Ciężko było sobie wyobrazić osobę niepełnosprawną zakochaną, z partnerem, bądź z partnerką. To był temat tabu.

Mam koleżanki które są pełnosprawne i jeszcze nie znalazły swojej drugiej połówki. Mam koleżanki niepełnosprawne, które mają dzieci, rodzinę, świetnych mężów lub partnerów. To nie są mężczyźni, którzy wzięli sobie niepełnosprawną kobietę, bo są zakompleksieni i uważają, że jak niepełnosprawna, to z pewnością weźmie każdego faceta. To są naprawdę zajebiści faceci, którzy po prostu stanęli na wysokości zadania. Razem z tymi super babkami tworzą super związki, super rodziny, świetnie się uzupełniają. Nie można miłości kategoryzować w ten sposób... ona się przydarza bez względu na nasze wyobrażenie o niej, stereotypy. Miłość nie jest ograniczona i nie dosięga tylko pięknych, młodych, zdrowych i bogatych. Również moi przyjaciele na wózkach tworzą związki z przepięknymi pełnosprawnymi kobietami.

Twoi partnerzy byli pełnosprawni czy niepełnosprawni?

Zawsze byli to pełnosprawni faceci, fajne chłopaki.

Ada, w związkach już tak jest, że przychodzi fascynacja pewną osobą, miłość, przychodzi też potrzeba miłości fizycznej. Jak to wygląda w kontekście osób niepełnosprawnych?

Mogę mówić tylko na moim przykładzie. Przy rdzeniowym zaniku mięśni nie mogę chodzić, ale wszystko funkcjonuje u mnie normalnie. Seks nigdy nie był dla mnie tematem tabu, czy czymś nieosiągalnym (śmiech). Mało tego, w moim otoczeniu nie znam osoby niepełnosprawnej nieaktywnej seksualnie. 

Czym jest dla ciebie kobiecość? Jak ją definiujesz?

Przede wszystkim trzeba lubić siebie, aby czuć się prawdziwą kobietą. Kobiecość to także uzupełnienie męskiej energii, męskości. Ja uwielbiam być kobietą. Kobiecość to nie fizyczność, to subtelna energia, którą emanujemy. Kobietą byłam i jestem, więc sposób poruszania się nie ma żadnego wpływu na moją osobowość, psychikę i wnętrze. Dbam o swój rozwój, bo wiem, że ubóstwo wewnętrzne jest dużo gorsze niż kompleksy wynikające z naszej cielesności, czy mankamentów urody. Bo rozwój osobisty jest naszym fundamentem na przyszłość, gdy uroda i młodość przeminą.