Jeden z najwybitniejszych polskich malarzy i jeden z niewielu artystów współczesnych odnoszących sukcesy komercyjne, zarówno w kraju, jak i na świecie. O jego obrazy zabiegają renomowane galerie prezentując je obok płócien takich mistrzów, jak Salvador Dali, Michael Parkes, czy Leonor Fini. Tomek Sętowski, przedstawiciel realizmu magicznego, mieszka i tworzy w Sopocie. W jego futurystycznych obrazach budynki przenikają się z ludźmi, ludzie z naturą, natura z cywilizacją, detal z kolorem... Interpretacja jego dzieł jest niczym pełna przygód podróż wgłąb siebie. Tej podróży towarzyszą niepokój, refleksja, ciekawość i próba zrozumienia świata. To podróż, która nikogo nie pozostawia obojętnym.  

Ile muszę mieć pieniędzy by powiesić sobie na ścianie Sętowskiego?

Podobne pytanie zadał mi właściciel galerii w Nowym Jorku, z którym miałem rozpocząć współpracę. Drugie pytanie jakie mi zadał, to ile obrazów zdołam namalować miesięcznie dla niego. Wtedy, a był to rok 1999 te pytania mnie gorszyły. Jak mozna zaczynać rozmowę o sztuce w ten sposób? Teraz przywykłem, że sztuka jest towarem, który ma swoją cenę i traktowana jest czasem jak akcje na giełdzie. Ale nadal mam problem z wyceną swoich płócien. Górna granica, którą udało mi się osiągnąć za obraz to 100 tys. zł.

Mówią o Tobie – polski Salvador Dali. Krępuje Cię to? Schlebia? Motywuje?

Nie przywiązuję do tego wielkiej wagi. Jestem Sętowski. Sam zapracowałem na swoje nazwisko i takie porównania nie są mi potrzebne do budowania poczucia własnej wartości, czy do karmienia swojego ego. Salvador Dali to malarz, którego cenię, ten gatunek malarstwa jest mi bliski, to jednak w swojej artystycznej drodze poszedłem w nieco innym kierunku, zostawiając klasyczny surrealizm w okresie szkolnym. Wskazałbym jednak wielu innych malarzy, którzy są dla mnie ważniejsi niż Salvador Dali. 

Proszę wskazać.

Moim ulubionym malarzem jest Caravaggio. Miał wspaniały zyciorys i przede wszystkim był genialnym artystą. Dokonał przełomu, tworzył na pograniczu renesansu i baroku. Jako pierwszy posługiwał się genialnie światłocieniem. To miało wpływ na malarzy późniejszych epok, chociażby na Rembrandta. Żył krótko, zaledwie 39 lat, wcześniej był ściagany za morderstwo, co prawda w pojedynku, który był w tamtych czasach zakazany. Mimo tego stworzył szereg genialnych i monumetalnych obrazów. Także to Caravaggio jest dla mnie na pierwszym miejscu, aczkolwiek wielu malarzy jest dla mnie ważnych, choćby Van Gogh, czy Picasso. 

Skoro jesteśmy przy Van Goghu. Van Gogh malował także portrety i autoportrety. Malujesz siebie?

Bardzo często. Myślę, że w tej dziedzinie mogę rywalizować z Jackiem Malczewskim (śmiech). Przemycam swój wizerunek w wielu obrazach. Na przykład w tym obrazie – Senti City. To moja wizja miasta w stu procentach zaprojektowanego przeze mnie. Występuję tutaj jako mędrzec, tajemnicza postać, pan i władca Casino Senti, miejsca hedonistycznych rozrywek (śmiech). 

Van Gogh był uosobieniem nieszczęśliwego malarza, w jego pracach widać było cierpienie. Stąd pytanie, czy Ty patrząc na swoja sztukę, swoje obrazy, czy jesteś szczęśliwy?

Na pewno z Van Goghiem nie mogę się utożsamiać, choćby z jednego, podstawowego powodu. On zrewolucjonizował malartwo. Żeby zachwycić sie Van Goghiem, trzeba zobaczyć go na żywo. Faktura, którą stosował to coś absolutnie nowatorskiego w jego czasach. Ja taki odkrywczy nie jestem i uprawiam zupełnie inną dyscyplinę malarską. O tyle jestem szczęśliwy, że natrafiłem na rodzaj malarstwa, który sprawia mi radość i łatwość malowania. Wydaje mi się, że każdy malarz do tego dąży i chce się spełnić w tym, co daje mu autentyczną radość i emocje.

Tobie radość daje realizm magiczny, bo tak określa się Twoje malarstwo. Jaka jest Twoja definicja realizmu magicznego?

Równoznacznym określeniem jest realizm fantastyczny, i to określenie lepiej mi pasuje. W moim malarstwie jest zarówno fantazja, jak i pewne odniesienia do malartwa klasycznego, i tu jest ta dwoistość. Wycieczki w krainę fantazji są dla mnie poszukiwaniem skarbów, którymi chciałbym się podzielić. Na pozór normalny świat miesza się z metafizyką, zwykła codzienność przeobraża się w opowieść, przesuwając granice wyobraźni każdego widza. Wymyślanie monumentalnych kompozycji jest próbą zaistnienia w świecie wyobraźni, z dala od codzienności. Bo malarstwo jest dla mnie ucieczką od rzeczywistości. Moim celem jest, żeby obraz niósł ze sobą jak najwięcej poziomów odbioru. Dbam o formę, kompozycję, ale też każdy obraz jest wielowątkową opowieścią, często zawiera jakieś przesłanie i kryje wiele sekretów, tajemnic. 

Inspiruje Cię sztuka wszelaka, a Twój obraz „Księżycowe miasto“ zainspirował ponoć arabskiego szejka do budowy spektakularnego hotelu Moon Tower o kształcie półksiężyca w Dubaju. To prawda, czy jedna z legend jakimi każdy artysta przecież obrasta...

Tak, to prawda. Projekt hotelu mocno przypomina to, co jest na obrazie. Spotkałem się z tym szejkiem i z jego żoną, obraz został im zaprezentowany, wywarł na nich duże wrażenie. Potem obraz był często publikowany w różnych tamtejszych czasopismach, był też prezentowany na róznych wystawach, które miałem w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. 

Jak w ogóle trafiłeś do Dubaju, kosmpolitycznego świata wielkich pieniędzy i możliwości często wykraczających poza ludzką wyobraźnię?

Faktycznie, miejsce idealne dla malarza realizmu fantastycznego. Zanim trafiłem do Dubaju, miałem już wiele wystaw zagranicznych, ale w tym przypadku bardzo dobrą pracę wykonała agentka. Prezentowałem swoje obrazy m.in. w Burij Al Arab, Abu Dhabi Cultural Fundation, w hotelu Atlantis i Emirat Towers. Moja wystawa była też imprezą towarzyszącą wyścigom Formuły 1 na Yas Island w Abu Dhabi. Pracowałem też w Dubaju dla Rolls-Royce’a, namalowałem nawet dla nich specjalnie obraz – wersję nowego modelu auta w ujęciu fantastycznym. 

Jak Arabowie odbierają sztukę? Czy jest jakaś różnica między nimi a np. Europejczykami w tym co im się podoba, czy na coś szczególnego zwracają uwagę?

Testowałem ich pod tym względem i najbardziej podobały im się obrazy z motywami wodnymi, zatopione światy, monumantalna architektura. Tego typu obrazy były przez nich kupowane najczęściej. Mniejszym zainteresowaniem cieszyły się płótna przedstawiające jakieś opowieści, historie. Co ciekawe, w Emiratach nie mogłem pokazać mojego najsłynniejszego obrazu „Komnata Rozkoszy Ziemskich“. Nie przeszedł selekcji. Gołe baby i wylewający się z obrazu hedonizm to jest profanowanie ich kultury i stąd taka reakcja. Zawarłem w tym obrazie 7 grzechów głównych, czyli chciwość, nieumiarkowanie w jedeniu i piciu, pychę, itd. Ktoś w tym obrazie mógłby dostrzec związek z obrazami słynnego niderlandzkiego malarza Hieronima Boscha – „Ogród rozkoszy ziemskich“ i „Siedem grzechów głównych“. Mój obraz jest jednak projektem moich wizji, a grzechy główne interpretuję po swojemu. Można w nim doszukać się także odniesień do moich fascynacji, bo jako ósmy grzech umieściłem ruletkę.

Nadal grasz?

Rzadko, tylko wtedy kiedy jestem za granicą. Wróciłem do fazy towarzyskiej, dzięki czemu obecność w kasynie jest przyjemnością, na którą czekam czasem pół roku. Ale przez wiele lat ruletka była nieodłącznym towarzyszem mojego życia. Nie nazwałbym tego nałogiem, ale bardziej rozrywką. Rozrywką, która mnie mocno wciągnęła, która znalazła odzwierciedlenie w wielu moich obrazach. W ogóle często umieszczam na nich różnego rodzaju gry, nie tylko ruletkę. Również kości, karty, czy konstrukcje dziwnych machanizmów do gry lub pomiarów. 

Mieszkasz w Sopocie, blisko masz do słynnego kasyna w Grand Hotelu. Drapieżna ręka hazardu nie ma już siły przyciągania?

Kiedyś z pewnością by tak było, teraz już nie. W kasynie Grand Hotelu bywałem jeszcze w czasach, gdy było na górze. Jak przenieśli je na dół, z wejściem z boku, to straciło swój urok. Pewnie, że czasami kusi, aby wejść, ale nie chcę się rozpraszać. I nie chodzi wcale o pieniądze, które mógłbym przegrać, ale o czas, który mógłbym tam stracić. Czas, który zabrałbym rodzinie i malowaniu. Dzielę swoje życie mniej więcej po połowie na Sopot i rodzinną Częstochowę. W Sopocie jednak najczęściej szukam wyciszenia, mocno skupiam się na pracy. 

Dzisiaj jesteś jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich malarzy. Odniosłeś sukces komercyjny. W rodzinnej Częstochowie masz swoje Muzeum Wyobraźni. W Sopocie masz pracownię. Wracasz czasami pamięcią do początków Twojej przygody z malarstwem?

Oczywiście. Droga, którą przebyłem jest fascynująca, tym bardziej, że nie pochodzę z artystycznej rodziny. Rodzice jednak nauczyli mnie otwartości na sztukę, czytałem dużo książek, w tym te o sztuce. To mnie naprowadziło na trop sztuki. Jako dziecko lubiłem też bawić się farbami, akwarelami, sprawnie posługiwałem się pędzelkiem. 

Gdzieś wyczytałem, że pierwszy obraz namalowałeś w wieku 3 lat.

Ktoś kiedyś dokonał małej nadinterpretacji moich słów i fakt ten urósł do rangi legendy miejskiej (śmiech). Obraz to za dużo słowo. Powiedzmy, że było to abstrakcyjne malowidło. 

Pierwszy obraz sprzedałeś ponoć w liceum, pamiętasz go?

To była inspiracja obrazem Fransa Halsa, portret szlachcica. Chciałem nauczyć się malować portrety i to była kopia obrazu, tylko z innym tłem. 

Portrety malowałeś też na sopockim Monciaku...

To było na ostatnim roku studiów. Rok 1988. Zapakowałem z kolegą Malucha po dach obrazami i pojechaliśmy na Jarmark Dominikański. Szybko nas jednak przegonili, bo nie mieliśmy zezwolenia na handel. Postanowiliśmy spróbować szczęścia w Sopocie. Rozstawiliśmy się na górze Monciaka, przy kościele. Szybko sprzedałem wszystko co miałem i zacząłem malować nowe obrazy. Skończyło się tak, że zarobiłem spory grosz, zostałem jeszcze na pół roku w Sopocie. To był z pewnością moment przełomowy w mojej karierze i pierwsza poważna konfrontacja mojej sztuki z szerszym odbiorcą. Miałem poczucie absolutnej wolności, takiej jakiej nie czułem już nigdy później. 

To był kamień milowy na Twojej artystycznej drodze?

Tak, zdecydowanie. Sopot mną zawładnął, pochłonął mnie całkowicie i tak naprawdę zapoczątkował moją historię, katapultował mnie do polskich galerii, a stamtąd w świat. Drugi kamień milowy to Nowy Jork. Konsul pochodzący z Częstochowy pomógł mi się dostać na targi sztuki w Nowym Jorku. Pojechałem tam z walizką wypakowaną po brzegi obrazami w małym formacie, aby jak najwięcej ich zmieścić. Sprzedałem tam wszystko. Po targach dostałem propozycje współpracy z trzema galeriami i dzięki temu zacząłem sprzedawać obrazy na tamtym rynku. Trzeci etap to Dubaj, o którym wspominałem.  

Wspominałeś, że Sopot Cię pochłonął. Do tego stopnia, że wracałeś do Sopotu dość często. A teraz wróciłeś na dobre?

Tak, wroćiłem. Sopot jest dla mnie miejscem bardzo specyficznym. Pracuję tutaj więcej niż w Częstochowie, ale mimo to czuję się jak na wczasach. Wychodzę na spacery i przywołuję wspomnienia. Ale też nie chcę zatracić poczucia świeżości tego miejsca, dlatego jeden miesiąc jestem w Sopocie, a drugi w Częstochowie. Obrazy, które powstają tutaj podpisuję datą i miejscem Sopot. Chcę, aby ten cykl sopocki był rejestrowany, dlatego że jest to dla mnie bardzo ważny etap w artystycznym życiu. Tutaj znowu nabrałem wiatru w żagle i poczułem nową możliwość tworzenia. Myślałem nawet o tym, by w Sopocie otworzyć filię mojego częstochowskiego Muzeum Wyobraźni. Koszty lokali są jednak odstraszające. 

Z sentymentem wspominasz malowanie na sopockim Monciaku. Nie korci Cię, aby teraz, gdy masz tak uznane nazwisko, wyjść na ulicę i malować?

Bardzo. I chciałbym to zrobić. Miałem nawet pomysł, aby zrobić tu happening, wystawić swoje obrazy na ulicy i pierwszy obraz wycenić na przykład na maksymalnie 500 zł. Kto kupi pierwszy, jest wygrany. Podobną akcję zrobił kiedyś Banksy. W Londynie na straganie postawił gościa, który sprzedawał jego prace po 20 funtów. Przez pół dnia nikt nie chciał nic kupić, wszyscy byli przekonani, że to falsy. 

Polacy są w stanie dobrze zapłacić za sztukę?

W Polsce mamy bardzo dobry rynek, mamy wrażliwych odbiorców sztuki, koneserów, kolekcjonerów, którzy kupują i doceniają różnorodne malarstwo. Statystycznie 5 procent społeczeństwa interesuje się sztuką. To są osoby, które choć raz w życiu były na wystawie lub w galerii, które raz w życiu kupiły obraz lub jakiekolwiek malowidło i powiesiły je na ścianie. Przewiduję, że niedługo czas wieszania obrazów na ścianiach przeminie. Tak jak powoli przemija era książek, telewizorów. 

Przecież malarstwo to jest sztuka tak namacalna, że aż się nie chce wierzyć, że zaniknie...

Do tego to zmierza. Pewnie nie zaniknie zupełnie. Ale wydaje mi się, że obraz zostanie zastąpiony przez coś innego. Przesunie się granica. Będzie bardzo wąska grupa koneserów, którzy będą wieszać obrazy, często te, które dostaną w spadku, po obecnych pokoleniach. Przetrwa też sztuka w muzeach

To dla kogo będziesz malował?

Może już na szczęście nie dożyję tych czasów.

Dożyje Twój syn, też malarz. Kreślisz trochę undergroundową wizję sztuki...

I taka właśnie będzie sztuka. Artyści wyjdą na ulice, żeby być bardziej widocznymi. Będzie rozkwitała sztuka ulicy. Ulica będzie synonimem wolności. Mikołaj, mój syn już to robi. Ma 29 lat, maluje sztalugowo, ale najbardziej kręcą go murale. Na tym polu coraz częściej działamy razem. Malarstwo wielkoformatowe mnie pociąga. 

We wstępie do Twojego albumu „Teatr Magiczny” z roku 2000, Jerzy Duda-Gracz, znakomity malarz, napisał tak: „Tomasz Sętowski, mimo, że jest fenomentalnym malarzem reprezentuje taką postawę, która moim zdaniem skazuje go na ciernistą drogę artystyczną“. Ta droga była faktycznie ciernista?

Przesadził, bo odnosił sie do krytyków sztuki. Krytycy go za bardzo nie akcpetowali i on to bardzo przeżywał. Kiedyś Ana Rotenberg, szefowa Zachęty, na pytanie dlaczego nie było u niej jeszcze wystawy Dudy – Gracza, odpowiedziała – a kto to jest Duda – Gracz? Strasznie to przeżył. On był rozpieszczany przez publiczność, ale z krytykami nie miał łatwego życia. Nie mógł tego przeboleć i stąd te słowa o ciernistej drodze pod moim adresem. Na szczęście ja miałem zawsze inne podejście, nigdy nie przejmowałem się opiniami krytyków. Nie można dogodzić wszystkim. 

TOMEK SĘTOWSKI

Artysta malarz, uznawany przez przez wielu krytyków sztuki za jednego z najwybitniejszych artystów współczesnych. Urodził się w 1961 roku w Częstochowie, gdzie stworzył miejsce wyjątkowe, które sam nazwał Muzeum Wyobraźni. Mieszka zarówno w Częstochowie, jak i w Sopocie, gdzie ma swoją pracownię. Reprezentuje popularny u publiczności nurt tzw. realizmu magicznego. Jego prace są odzwierciedleniem niezwykle bogatej wyobraźni, kreującej świat przeciwstawnych emocji i skojarzeń. 

Sętowski ma w dorobku kilkaset obrazów, rysunków i szkiców, około 70 wystaw indywidualnych i wiele zbiorowych, w kraju i za granicą. Wystawia m.in. w Nowym Jorku, Paryżu, Las Vegas, Dubaju i Abu Dhabi - był jednym z pierwszych zachodnich artystów, który pojawił się w Emiratach Arabskich. Jego prace znajdują się w licznych znaczących kolekcjach prywatnych i muzealnych. Nowojorska galeria CFM prezentuje jego płótna w towarzystwie obrazów Salvadora Dali, Leonor Fini i Michaela Parkesa.