W jazzie można zakochać się bez pamięci. Ta dozgonna miłość jest kołem napędowym Piotra Łyszkiewicza. Organizator dwóch porywających muzycznych festiwali, Ladies Jazz Festival i Siesta Festival, każdego dnia otwiera się na nowe dźwięki i muzyczny głos kogoś, kto za chwilę stanie się światową gwiazdą. Promotor takich artystek jak Candy Dulfer i Ive Mendes wie, że tylko talent poparty pracą i odrobiną szczęścia pozwala spełniać artystyczne marzenia.

Polacy lubią jazz?

Na świecie lubią polski jazz! 

Muzyka dla pokoleń?

Na koncertach jest coraz więcej młodych ludzi. Jazz się nie starzeje dzięki temu, że jest otwarty. Myślę, że nie go można szufladkować. Obserwując największe festiwale na świecie widzę tendencję do odwagi na scenie. Współczesny jazz nie jest elitarny. Jest wielowątkowy. Otwarta formuła powoduje, że jazz się rozwija, znajduje nowych odbiorców. Nawet jury nagrody Grammy jest otwarte. Dzięki temu wyróżnienia dostają wybitni artyści, których być może puryści widzieliby w innej kategorii niż jazz. Bo przecież padają pytania, czy Norah Jones czy Diane Krall to jest jazz, czy nie?

Laik się połapie?

Ważna jest marka festiwalu. Cieszy nas, że ktoś przyjeżdża na festiwal, bo nasze wybory trafią w jego gust.

Jakie kryteria decydują o wyborze gwiazd podczas Ladies Jazz Festival i Siesta Festival?

Nie kierujemy się ustalonymi kryteriami. Zaproszenia otrzymują artyści, których uważamy za dobrych i wartościowych na muzycznej scenie. Tacy wykonawcy jak Candy Dulfer wymykają się poza wszelkie granice. Podczas jej koncertów ludzie bawią się, tańczą i są szczęśliwi. To nie przypadek, że Prince zaprosił ją do zagrania z nim 130 koncertów.

Ciężko jest przekonać do udziału takie gwiazdy?

Robiąc coś innego, a takim z pewnością jest festiwal kobiet jazzu, powinniśmy raczej zadać sobie pytanie dlaczego tak długo nie było takiego wydarzenia. Patrząc na historię gatunku, trudno sobie wyobrazić światową scenę bez pań. Ella Fitzgerald, Nina Simone i cała plejada wielkich nazwisk, bez których historia byłaby jedynie 16 kartkowym zeszytem. 

Jest na tę damską doskonałość jakaś teoria?

Nie mam pojęcia. Przyjmuję to jako coś oczywistego, a nasz festiwal ma w tle przekaz, że rola kobiet i możliwości są nieograniczone.

Raj dla feministek...

Absolutnie nie tylko. Nie jesteśmy festiwalem, który zamyka drzwi przed mężczyznami. Na każdym koncercie i w każdym zespole firmowanym przez artystkę zawsze są mężczyźni. My podkreślamy ich rolę jako liderek i inspiratorek, które nadają ton pokazując młodym artystom, że jak masz ochotę to sięgnij po kontrabas, zacznij grać na perkusji, możesz się w tym sprawdzić i wspaniale bawić.

Jak to się zaczęło? Skąd u Pana chęć do organizacji festiwalu jazzowego dla kobiet?

Ladies Jazz jest wynikiem konkursu ogłoszonego przez miasto Gdynia. Potrzebowali nowej formuły na festiwal jazzowy. Gdynia i jazz rozwijają się równolegle patrząc na daty, chociaż temu kto spróbuje podać precyzyjnie moment powstania tej muzyki, gorąco pogratuluję (śmiech).

Początki były trudne?

Raczej zaskakujące, patrząc na gorące przyjęcie wśród odbiorców. Pierwsza edycja wywołała ekscytację i najprawdopodobniej udało się nam trafić w oczekiwania. Podczas festiwalu występowały spektakularne postaci wielokrotnie nagradzane Grammy. Polska publiczność miała okazję słuchać artystek, które chwilę później wyrastały na gigantyczne gwiazdy sceny muzycznej.

Emocjonalna jazzmanka na scenie zmienia się w bestię za kulisami? Jakie wymagania mają divy?

Artystki, z którymi miałem do czynienia to zwykli, bardzo szanujący pracę ludzie. Mówią dzień dobry do pana, który kładzie kable. Jedna z wielkich wykonawczyń goszcząc na naszym festiwalu miała w swoim „raiderze” papaję. Było to 10 lat temu i zdobycie świeżej papaji było trudne. Po przyjeździe okazało się, że to żadna ekstrawagancja, a owoc po prostu doskonale działa na jej struny głosowe. To częściej management artystów buduje ten wizerunek dopisując złote samochody i 4 panie z wachlarzami. 

Czyli chcąc mieć największą gwiazdę bez oporów i kompleksów wykręcił Pan jej numer telefonu?

Mam przyjemność być członkiem stowarzyszenia, które skupia profesjonalistów z branży. Siedziba jest w Londynie i liczy około 400 członków z całego świata, takich jak management Madonny czy Beyonce. To ogromne ułatwienie.

Na kogo występ Pan czeka w tegorocznej edycji?

Tegoroczna edycja odbędzie się w dniach 20-27 sierpnia. Czekam na każdego artystę. Wspólnie z Urszulą Dudziak, która jest dyrektorem artystycznym festiwalu, dokonujemy wyborów. Ogromnie uradował mnie fakt, że wreszcie wystąpi Ewa Bem.

Nie ma pan wrażenia, że stała się odrobinę zapomniana?

Wydaje mi się, że przeżywa renesans. Utwory są grane przez duże stacje radiowe. Słychać te z czasów Bem i Bek, „Podaruj mi trochę słońca”, „Moje serce to jest muzyk”. Podczas koncertów daje nam wyjątkową możliwość obcowania z jej charakterystycznym swingowaniem. Śmiem twierdzić, że Ewa jest jego królową. Szkoda, że nie miała okazji pojawiać się na scenach światowych, a jestem pewien, że mogłaby. To wielka gwiazda. Pięknie śpiewa utwory Elli Fitzgerald, więc w roku jej urodzin na pewno pojawi się wątek z nią związany.

Kto jeszcze? Jaki głos zwali nas z nóg?

Pierwszy i jedyny w Polsce koncert nowej gwiazdy wytwórni Blue Note, którą z miejsca zauważył Prince i zaprosił do udziału w koncercie celebrującym rocznicę Purple Rain. Artystka, której debiutancki album wyprodukował zdobywca 6 nagród Grammy, Larry Klein. Cieszymy się niezmiernie, że Kandace Springs pojawi się drugiego dnia festiwalu. Wcześniej śpiewała w Białym Domu, teraz u nas na Ladies Jazz Festiwal. Wydarzenie od zawsze traktowaliśmy jako miejsce, aby zaprezentować wschodzące talenty, dlatego w tej edycji przygotowaliśmy wyjątkowy konkurs.

Na czym będzie polegał?

Zapraszamy młode, zdolne artystki uprawiające jazz i muzykę wokół jazzową do zmagań w Grand Prix. Jury pod przewodnictwem Urszuli Dudziak, w składzie między innymi z Krystyną Stańko, wybierze cztery z nich, które zaprezentują się podczas finałowego występu na scenie w Muszli Koncertowej w Gdyni. Zwyciężczyni otrzyma nagrodę pieniężną oraz, co jest niezmiernie ważne, wspólnie z polskim radiem zaproponujemy koncert w studiu Agnieszki Osieckiej jesienią tego roku, który zostanie zarejestrowany i wydany na płycie. Jest o co walczyć, aby kariera nabrała tempa.

Muzyka jest pana życiem?

Pochodzę z muzycznej rodziny. Mama z zawodu farmaceutka zawsze była blisko muzyki, do tej pory gra na pianinie. Brat Maciej jest kompozytorem między innymi zespołu Leszcze. Ja również skończyłem szkołę muzyczną, więc nie wyobrażam sobie bez niej świata i życia.

Kogo jeszcze usłyszymy dzięki Panu w Polsce?

Z jedynym koncertem wystąpi Bebel Gilberto, wielokrotnie nominowana do Grammy. Będziemy mieli okazję zaprezentować również Wendy Lands, artystkę, która sięgnęła po przeboje Szpilmana. Płyta w ubiegłym roku została wydana przez Polskie Radio. Słowa napisali najwybitniejsi amerykańscy tekściarze. Cieszę się, że Szpilman wreszcie trafi na rynek światowy. Piękne piosenki pisane dla polskich artystów zablokowała Żelazna Kurtyna, więc wreszcie spełnia się ważne muzyczne wydarzenie. 

Opiekuje się pan gwiazdami. W pana „stajni” sławne Candy Dulfer i Ive Mendes. Jak to jest na muzycznym szczycie?

Posiadam wiedzę i doświadczenie, które umiejętnie przekuwam realizując się jako manager artystek. To praca, którą bardzo lubię. Towarzyszy jej mnóstwo przygód, często zabawnych sytuacji, jak i takich, które mrożą krew w żyłach. W Rosji zdarzyło się nam odmówić występu, co z uwagi na specyfikę kraju wymagało mnóstwa dyplomacji by wszystko mogło się dobrze skończyć.

Pracuje Pan ze światowymi gwiazdami. Polska była za ciasna?

Polska jest wspaniała, a gdynianinem jestem z krwi i kości. Koleje życia rzucają nas w różne zakątki świata. Pamiętam gdy jako młody chłopak w ciasnym mieszkanku z kumplami słuchaliśmy Stonesów. Po latach miałem okazję podróżować z Charlie Wattsem rozmawiając o muzyce, planach, pomysłach i płycie, którą od niego dostałem. Wszystko jak widać jest możliwe.

Jak powstała Siesta Festival? Jaki jest wspólny mianownik obu wydarzeń?

Jestem nim ja, a tak poważnie nie ma tu wspólnego mianownika. Każdy festiwal jest mi bliski. Siesta to wynik mojej fascynacji gustami muzycznymi Marcina Kydryńskiego. Stworzył wspaniały format, okienko muzyczne, które w radiowej Trójce funkcjonuje od lat. Uznałem, że powinno mieć wreszcie miejsce w realnym świecie. Postanowiliśmy to przenieść i sprawić wielbicielom dużo radości w spotkaniu na żywo z osobowością, bo za takiego człowieka Marcina uważam. Od pomysłu do realizacji zajęło nam to rok. 

Który z festiwali jest panu bliższy?

Pytanie, na które nie ma odpowiedzi. Na obu jestem szczęśliwy.

Pomysł na kolejny festiwal kiełkuje?

Tak, szczególnie że Trójmiasto postrzegam jako wyjątkowe miejsce.