Waldemar
Malicki:

Muzyka jest jak...
Śledziona

Mona Blank

Waldemar Malicki to ukochany pianista Polaków. Zachwyca, bawi, zaskakuje. Na koncertach Filharmonii Dowcipu zawsze pojawia się komplet publiczności. Mówi o sobie, że jest Gdańszczaninem w wykształcenia. Za co kocha Gdańsk? Dlaczego Chopin nie poradziłby sobie w Konkursie Chopinowskim? Na te pytania artysta odpowiada dziennikarce Prestiżu.

Szykując się do naszej rozmowy przeczytałam, że przygotowując się do koncertu bierze pan pod uwagę miejsce, którym będzie występował oraz publiczność. Jak zatem przygotowywał się pan na spotkanie z trójmiejską publicznością w Filharmonii Bałtyckiej? 

Trojako. 

Panie Waldemarze, to ma być poważny wywiad. Naczelny mnie udusi. 

Dobrze, będę poważny, ale… Naprawdę trojako. Inny repertuar szykuję dla publiczności z Gdańska, inny dla tych z Gdyni, a jeszcze inny dla sopocian. Teraz, podczas koncertów w Filharmonii Bałtyckiej założyłem, że będą wszyscy, zatem repertuar był zróżnicowany, wiec trojaki. Kurczę, zapomniałem o Pruszczu…

Ten repertuar zawsze jest inny? 

Tak i tutaj pojawia się problem. Wiele osób przychodzi na nasz koncert po raz drugi, bo im się podobało. A później okazuje się, że graliśmy coś innego i też było miło, ale nie otrzymali tego, na co czekali. Nie wiemy co wtedy robić i dlatego siwiejemy. Szczęście polega na tym, że mamy wspaniałą publiczność, która lubi być zaskakiwana. 

Publiczność podczas koncertów Filharmonii Dowcipu jest ważna. Reakcje ludzi potrafią nagle zmienić scenariusz?

Każdy koncert jest przygotowany na 100%. Od A do Z. Kiedy jednak publiczność reaguje entuzjastycznie przychodzą nam do głowy różne pomysły… (śmiech). 

Filharmonia Dowcipu to różnorodność muzyki, ale także swoiste przedstawienia. W jaki sposób dobieracie repertuar? Co najczęściej się w nim pojawia?

Najczęściej pojawia się w nim wszystko oprócz operetki. Szukamy w muzyce znaczeń, konkretnych informacji, które uda się przekazać poprzez emocje. Staram się jak najwięcej dowiedzieć o publiczności, dla której będziemy występować. Muszę wejść z nimi w jak najlepszą relację. My nie tylko prezentujemy swoją sztukę, ale staramy się być częścią świata, która nas otacza. Naszą publiczność traktujemy jak równorzędnych partnerów, bo nie byłoby nas gdyby nie ludzie przychodzący na nasze koncerty. Odbiorca jest trzecim elementem tej całej układanki.

To znaczy?

Jest twórca - często zmarły, my jako wykonawcy i właśnie odbiorcy. Bez nich to nie miałoby sensu. 

Odczuwa pan strach przed koncertami? Pojawia się jeszcze trema?

Raczej nie. W moim poprzednim życiu, kiedy byłem starszy, poważny i grałem jeszcze bardziej poważną muzykę, rzeczywiście odczuwałem tremę. Wiedziałem, że to nie jest moje miejsce i chciałem to wykrzyczeć. Chciałem krzyczeć, że nienawidzę Chopina, chociaż go uwielbiam. Niech inni go grają, bo ja nie chcę. 

Poprzednie życie, czyli zanim zaczął się pan bawić muzyką? 

Ja od zawsze miałem takie skłonności. Istnieją przekazy z czasów Kadłubka, że już jako sześciolatek kombinowałem przy fortepianie jak koń pod górę.

A Filharmonia Dowcipu kiedy zagościła w pana życiu?

Spotkało się trzech ludzi w tym samym wieku, z tego samego rocznika, ’58. Jacek Kęcik, reżyser, Bernard Chmielarz dyrygent i aranżer oraz ja, ich tłumacz i łącznik. Zaczęliśmy robić po prostu coś, co nam się podobało. Owszem, dziś Filharmonia Dowcipu jest scenicznym produktem, ale wciąż także emanacją naszych stanów emocjonalnych. 

Pamięta pan pierwszy występ Filharmonii?

Oczywiście! 10 lat temu w warszawskim Teatrze Bajka. Orkiestra nie była jeszcze tak duża jak aktualnie, a sam koncert okazał się klapą frekwencyjną. Pamiętam, że częstowaliśmy gości pierogami oraz wódką. 

Filharmonia Dowcipu jest ogromnie popularna i lubiana. Zachwycacie publiczność w całym kraju. Co według pana jest kluczem do sukcesu?

Sami się nad tym zastanawiamy. Na pewno nie jest nim pianista, choć szkoda (śmiech). Może wirtuozeria zespołu i charyzma dyrygenta? Może uroda koleżanek, bardziej przypominających modelki, niż profesjonalne filharmoniczki? Może pełen zaskoczeń scenariusz? A może to, że zapraszamy publiczność do wspólnego „rozrabiania" na scenie, poddawania w wątpliwość wzniosłych sądów i odkrywania w sobie dziecka?

Czy zdarzają się takie chwile, że żałuje pan, iż nie poszedł drogą muzyka poważnego, takiego startującego w konkursach, grającego w największych salach świata?

Nie, nie mam takich myśli. Czasami, kiedy słyszę muzykę, taką w wersji „właściwej”, którą kiedyś sam grałem, coś mnie tam w sercu kłuje. Ale tylko przez moment, ale to raczej po prostu moja normalna muzyczna wrażliwość. Na razie kardiolog na mnie nie zarobi (śmiech). 

Gra pan czasami muzykę „bez kombinacji” ? 

Dla siebie gram we właściwej formie. Nie kombinuję przez cały czas. Gram wielką literaturę muzyczną przeszłości: Liszt, Rachmaninow, Beethoven, a nawet Chopin. To, co kiedyś ćwiczyłem zawodowo, teraz mogę grać bez zobowiązań. 

Muzyka relaksuje pana?

Zacznijmy od tego, że dla mnie to co robię nie jest pracą. W ogóle nie używam tego słowa. Muzyka jest dla mnie jak… śledziona! Ona po prostu ze mną jest przez cały czas i koniec. 

Panie Waldemarze, ciągle jest pan w drodze. Spotkaliśmy się w Gdańsku, za chwilę pędzi pan do Częstochowy, potem Bydgoszcz. Gdzie jest pana miejsce na ziemi, gdzie czuje się pan jak w domu?

Jestem patriotą lokalnym i w znacznym stopniu jest to właśnie Gdańsk. Spędziłem tutaj wiele lat i właśnie tutaj stałem się profesjonalnym muzykiem, bo kończyłem Akademię Muzyczną. Jestem gdańszczaninem z wykształcenia. Dom na rogu Rajskiej i Gnilnej, gdzie wiele lat temu kupiłem małe mieszkanko i poczułem swoistą wolność, a przy tym nie naciągałem na nic podatników. To z resztą pozostało mi do dziś i towarzyszy mi we wszystkich dziedzinach życia. Filharmonia Dowcipu utrzymuje się sama, nie mamy sponsorów czy dotacji. Nie zatrudniamy pracowników. Nasze dochody to bilety i zaproszenia na koncerty. 

To daje satysfakcję? Takie poczucie utarcia nosa innym, że można odnosić sukcesy tylko dzięki swojej pracy, bez wsparcia innych?

Satysfakcja jest kolosalna, ale staram się, aby mną przesadnie nie władnęła. To naprawdę wspaniałe uczucie, kiedy coś się wymyśli, widz to polubi i da się z tego utrzymać. Myślę , że przedsiębiorcy je znają i mu się nie dziwią. Dla twórcy to nie jest takie oczywiste. Ogromna większość liczy na wsparcie państwa.

Co pan czuje wracając do Gdańska?

Gdańsk od zawsze był dla mnie niesamowity. Jest miastem zupełnie innym niż wszystkie, jest międzynarodowy. Jest takim swoistym wszechświatem i to mnie fascynuje. Gdańsk, w odróżnieniu na przykład od Krakowa, jest bardzo różnorodny i kolorowy. 

A Opole? Z czym się panu kojarzy?

Z jakimś niewiarygodnie odległym od Gdańska, tajemniczym lądem.  Nawet rzekę mają inną. 

Pytam o Opole, gdyż w czerwcu wraz z Filharmonią Dowcipu wystąpi pan podczas najsłynniejszego w Polsce Festiwalu. To duże wyzwanie? 

Ogromne. Festiwal piosenki to w oczach wielu ambitnych muzyków spoza mainstreamu przeżytek, obciach i skrajna erupcja telewizyjnego garnirunku. Ma fatalną prasę i świetną oglądalność. Czyli ciągle jest jednak potrzebny, przynajmniej pewnej części bardziej tradycyjnych odbiorców. My z naszą „splendid isolation” będziemy tam mieli pod górę. Nikt nas nie rozumie… Podobamy się jeno tym, którzy przejrzeli i ci właśnie wejdą do królestwa dystansu do muzyki… i tam już pozostaną. Jacek, współautor całości ma wiedzę oraz zdolność przewidywania, a także jakiś cholerny optymizm, od którego szlag mnie trafia. Ale dzięki temu nasz program nawiązuje kontakt z każdą publicznością. Chociaż i tak najważniejsze to być sobą.

Kończąc naszą rozmowę chciałam zapytać o coś, co od kilku tygodni mnie bardzo zastanawia. Mianowicie ostatnio stwierdził pan iż Chopin nie miałby szans w Konkursie Chopinowskim. Podtrzymuje to pan?

Nie miałby szans, bo…  był słaby. Oczywiście w sensie zdrowotnym. Był troszkę cherlawy i myślę, że nie dałby sobie rady ze współczesnym Steinway’em, bo grał na zdecydowanie łatwiejszym fortepianie. Ponadto prawdopodobnie nie miał takiej wytrzymałości jaką mają współcześni pianiści. 

Umiałby pan powiedzieć to Fryderykowi w oczy?

To był niezwykle inteligentny i błyskotliwy człowiek, więc zrozumiałby. Zachęcam do zapoznania się z tekstami Chopina, ale tego Chopina 6-latka. Poczucie humoru, skłonność do persyflażu i celność ripost. I do tego jeszcze fajne kawałki pisał.

A Waldemar Malicki poradziłby sobie w konkursie?

Mało brakowało, a wystartowałbym! Ale robiłem wszystko, aby się nie udało. To nie jest mój świat.

Dlaczego?

Mój najbardziej traumatyczny sen, to, że obudzę się, jako kobieta. I nie będę już miał nigdy możliwości podziwiania fenomenu kobiecości z boku, próby jego zrozumienia, niczym tubylec zszokowany przelatującym samolotem. Uwielbiam słuchać wielkich pianistów, nawet ćwiczyć dla samego siebie, ale wolę żyć w zgodzie z własną muzyczną „płcią”. Dla dobra wszystkich, którzy zdecydują się spędzić wieczór z Filharmonią Dowcipu. 

 

WALDEMAR MALICKI

jeden z najbardziej wszechstronnych pianistów polskich - solista, kameralista, improwizator. Ukończył z wyróżnieniem w roku 1982 Akademię Muzyczną w Gdańsku, a następnie (w latach 1982-83) doskonalił swe umiejętności w Wiedniu. Koncertował w Europie, Ameryce Północnej i Południowej, Rosji i Japonii. Przez lata był także cenionym kameralistą, partnerem K.A. Kulki, K. Jakowicza, W. Wiłkomirskiej, A. Hiolskiego, T. Żylis-Gary, S. Toczyskiej, V. Brodskiego oraz najlepszych polskich kwartetów smyczkowych.  

Nagrał ok.40 płyt, a płyty z utworami Wieniawskiego, Bacha i Paderewskiego otrzymały w latach 1997, 2000 i 2003 nagrodę polskiego przemysłu fonograficznego „Fryderyk”. Z kolei płyta z utworami Karola Szymanowskiego została uznana przez miesięcznik Studio za najlepszą płytę roku 1999. Artysta prowadził kursy i seminaria muzyczne w Skandynawii, obu Amerykach i Japonii. Swój autorski program pełen wirtuozerii i muzycznego humoru prezentował podczas wieczorów galowych organizowanych dla instytucji kulturalnych i społecznych, w ramach wystaw światowych EXPO w Hanowerze i Osace. Był prezesem-założycielem Towarzystwa im. I.J. Paderewskiego. 

Jego zainteresowania obejmowały wiele gatunków muzycznych: mistyczny koncert muzyki późnego Liszta pt „Katharsis”, duet fortepianowy na 4 ręce, kwintet grający tango Astora Piazzolli. Ale już wtedy dawało o sobie znać jego dziwne poczucie humoru i cyniczny dystans wobec historii muzyki. Ten stan znalazł swą formę telewizyjną i sceniczną po spotkaniu z Jackiem Kęcikiem. Pierwsza współpraca przy gali rozdania Wiktorów zaowocowała decyzją o wspólnym tworzeniu nowego rodzaju rozrywki. 

Tak powstała Filharmonia Dowcipu, czyli połączenie muzycznej brawury, humoru i edukacji. Projekt prowadzą wspólnie wraz z reżyserem Jackiem Kęcikiem i dyrygentem Bernardem Chmielarzem. Laureat telewizyjnego „Wiktora”, „Telekamery” i wielu innych nagród TV. Nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i zamierza pracować przez najbliższe lata nad nowymi pomysłami dla dobra publiczności, tym bardziej, że przesunięto właśnie wiek emerytalny.