Ania Dąbrowska: Naiwna marzycielka

ZOSIA ZIJA JACEK PIÓRO

W 2002 roku była jedną z gwiazd pierwszej edycji "Idola". Od czternastu lat jest obecna na polskiej scenie i jak mówi i śpiewa, tego chciała. Ania Dąbrowska, wokalistka, kompozytorka i autorka tekstów kilka tygodni temu wydała nową płytę "Dla naiwnych marzycieli", która jest jednym z najchętniej kupowanych albumów w Polsce. Piosenki z tej płyty usłyszymy już 29 kwietnia podczas koncertu w Starym Maneżu. Tymczasem, w rozmowie z Prestiżem artystka, a prywatnie mama Stasia i Meli, mówi m. in. o tym, że nie ma prawa narzekać, bo jest w bardzo fajnym punkcie w życiu. Opowiada nam też dlaczego woli być naiwną marzycielką niż uzależnioną od internetu kobietą.

To prawda, że nagrała pani ostatnią płytę dla... miłosnych frajerów?

(śmiech) Kilka dni temu pewien dziennikarz poprosił mnie o to, bym określiła kim jest naiwny marzyciel. Odpowiedziałam mu, że to ktoś, kto ma jeszcze wiarę w to, że miłość jest na świecie i generalnie dobro wygrywa.

Pani w to wierzy?

Ja tak, ale on mi wtedy odpowiedział tak: „Wiesz, to równie dobrze możesz nazwać ten album płytą dla miłosnych frajerów”. Ok, po części się z nim zgadzam, bo faktycznie z czasem uczymy się, że ta miłość jest wymysłem naszej młodości, ale mimo wszystko ona ciągle mnie inspiruje, a przy tej ostatnie płycie nawet bardzo.

W jednej z piosenek śpiewa pani: „Bez Ciebie więcej czasu mam, lepiej śpię, robię co chcę, potrafię oszukać się”. Dziesięć lat temu śpiewała Pani: „Wiem, że jestem jedną z tych co nie boją się żyć. Gdy dzień zmienia się w ciemną noc nie przestraszy mnie nic. Wiem, że radę sobie dam, niepotrzebny mi nikt”. Krótko mówiąc wniosek jest jeden - cały czas daje pani radę.

Muszę sobie dać radę. Nie ma możliwości, żeby odpuścić. Czas mija, wszystko się zmienia, nabieramy innych doświadczeń i to wszystko się odbija na moich płytach i w moich tekstach. Zawsze tak było.

Jak się czuje Ania Dąbrowska jako mama?

Super. Jestem trochę zmęczona natłokiem obowiązków, które trzeba pogodzić ze sobą. Nie jest łatwo być jednocześnie matka i piosenkarką, ale dzieci utrzymują mnie w równowadze psychicznej i bardzo się cieszę, że tak jest. Miałam 29 lat jak zaszłam w pierwszą ciążę. Dziś mam 35 i jestem mamą dwójki dzieci.

Czternaście lat temu cała Polska oglądała popularny program "Idol". Ile zostało z tej dziewczyny, która miała długą grzywkę zasłaniającą oczy?

Ojej! Dużo zostało, ale dużo też się zmieniło. Myślę, że została pasja i kreatywność, ale doświadczenia mnie złagodziły. Nie mam już tej strasznie buntowniczej natury, którą miałam kiedyś. Powiedziałabym, że dziś jestem większą dyplomatką. Dużo więcej zjawisk i ludzi akceptuję. Nie jestem już taka radykalna. Jak byłam młodsza, to wszystko było na innych zasadach. To znaczy szłam z wiatrem i nie myślałam zupełnie o niczym. Nagrywałam płytę za płytą aż w końcu zaczęłam myśleć o tym, że powinnam zacząć się bardziej zastanawiać nad tym co robię, albo coś zmienić, pójść w innym kierunku. Zaczęłam się dusić tym, że ciągle pokazuję te same odsłony jednego wątku. Skupiłam się na tym wszystkim tak mocno już jakiś czas temu. Nawet przy pracy nad ostatnią płytą zastanawiałam się czego ode mnie oczekują ludzie? Czego ja sama oczekuję? Co powinnam nagrać? To mnie ograniczało, zabijało kreatywność. Chciałam się tego spięcia pozbyć i odizolowałam się.

A nie ma pani takiego spięcia komponując dla innych artystów? Nie tak dawno pojawiły się plotki, że będzie pani pisać i komponować przeboje dla Dody.

Chętnie rozdaję innym artystom piosenki, jeżeli jest takie zapotrzebowanie i nie patrzę na nazwiska. Jesteśmy w tym samym ogródku i przyznam szczerze, że niechętnie oceniam dokonania innych ludzi. To bez sensu. Ja wolę się skupiać na tym, co jest pozytywne, co mnie inspiruje. 

To chyba dobrze, że inspiracją dla pani są uczucia. To chyba lepsze niż opisywanie sytuacji społeczno - politycznej w naszym kraju?

Takie czasy, ale ludzie mają różne potrzeby. Jedni chcą słuchać o miłości, a inni o zupełnie innych rzeczach. Dobrze, że jest różnorodność. Ja od lat robię swoje i mam w głowie mnóstwo pomysłów. Poza tym nie mam prawa w ogóle narzekać, bo jestem w bardzo fajnym punkcie w życiu. Wokół mnie dzieją się optymistyczne rzeczy.

Założyła pani teraz na głowę czapkę z napisem psycholog?

Tak, tak. (śmiech) Ania Dąbrowska teraz się pociesza, że będzie dobrze (śmiech). Nie wiem, jak pani, ale ja zauważyłam, że ludzie mają jakieś strasznie negatywne myśli. Nieważne, czy są z branży, czy spoza niej, ale ciągle narzekają, ciągle coś im nie pasuje. Chyba ta zima nas przytłoczyła.

Podczas koncertów promujących najnowszą płytę na scenie wygląda pani bardzo wiosennie i kobieco.

To też był pewien proces. Dopiero gdy skończyłam trzydzieści lat, to zaczęłam dostrzegać, że jestem kobietą. Kiedyś w ogóle nie przywiązywałam wagi do tego, jak jestem ubrana. Na koncerty zakładałam najczęściej spodnie. Nagrałam płytę "W spodniach, czy w sukience" i  może miałam kobiecy wizerunek przy kilku płytach, ale kompletnie tak się nie czułam. Teraz nagle zapragnęłam zapuścić włosy i być świadoma. To chyba też się wiąże z tym naiwnym marzycielstwem, bo nie jest tak, że po trzydziestce wszystko się kończy. Może coś się jednak zaczyna? W moim odczuciu moja ostatnia płyta to taki pierwszy krok do słońca.

Kasia Kowalska zawsze wydawała płytę po jakichś ciężkich przeżyciach osobistych. W wielu wywiadach przyznawała, że musi mieć doła, by zacząć tworzyć.

Historia pokazuje, że najlepiej sprzedające się płyty to te, które opowiadają o złamanym sercu. Amy Wineohuose, czy Adele odnosiły największe sukcesy po tym, jak wydarzyło się coś w ich prywatnym życiu, ale niechętnie o tym mówiły.

A pani?

Ja też niechętnie o tym mówię. Poza tym moja płyta nie jest tylko o złamanym sercu, ale chyba też o poczuciu nadziei i wiary w to, że wszystko trwa.

Daje sobie pani prawo do słabości?

Mam trochę depresyjną naturę, więc z tym walczę. Staram się nie dawać sobie powodów do słabości i nie pozwalać na nie. Próbuję się wyciągać z tych czeluści słabości w stronę bardziej optymistyczną. Robię co mogę by nie popadać w nadmierne zmartwienia. Teraz, kiedy spotykam się z ludźmi też nie mogę chodzić smutna. Fani przyjdą zrobić pamiątkowe zdjęcie i co?

Wstawią je później na Facebooka.

No tak. Te media społecznościowe... Dynamika tej formy komunikacji jest tak popularna, że jest to dziś nowy sposób zachowywania. Wydaje mi się, że ludzie dopiero teraz zaczynają rozumieć, jak to działa, co daje, itd. Ja nie jestem internetowa. W prowadzeniu oficjalnego profilu na Facebooku pomaga mi mój fan, który wspiera mnie od początku kariery. On jest z takiego pokolenia, które po prostu się tym jara, kolokwialnie mówiąc.

Rozumiem, że Ania Dąbrowska nie lajkuje?

Ja do końca tego nie ogarniam i nie rozumiem. Internet powoduje całą masę negatywnych zjawisk. Nie do końca wiem, czy to jest dobre czy złe, że ludzie im są młodsi, tym bardziej w tym siedzą. Albo telefon albo laptop. Nie ma takiej ogólnoludzkiej równowagi, a przecież ten kontakt na żywo jest zupełnie inny.

Pani dzieci korzystają z komputera?

Na razie jeszcze nie. Był iPad, ale na szczęście się zepsuł. (śmiech) Mój starszy syn, co jakiś czas prosi mnie, żebym mu włączyła filmy o pociągach, więc mu je włączam, ale nie wiem jak to się skończy. Internet jest taki, że włączam jeden film, a za chwilę natychmiast włącza się kolejny. Mam obawy, że za chwilę może włączy się jakiś dziwny film. To trzeba kontrolować. Moja siostra ma córkę w takim wieku, że ona już ma Facebooka i trolla, który ciągle dodaje jej jakieś negatywne komentarze. Jedenastolatka tym żyje, jest smutna, a dla mnie to dramat, że ludzie mogą sobie coś takiego nawzajem robić. Mam nadzieję, że to przejdzie taką drogę, że ludzie w końcu się nauczą, jak należy się zachowywać w internecie. Może za jakiś czas będzie miło i fajnie, a hejt odpadnie? 

Naprawdę wierzy w to pani?

Wiem, że ludzie muszą się nauczyć wyrażać swoje zdanie. To też jest nauka, że coraz więcej wiemy o konstruktywnej krytyce. Wydaje mi się, że kiedyś było gorzej niż jest teraz. 

Co ma pani na myśli? Że hejt dla samego hejtu zaczyna się nudzić?

Trochę tak. Mój znajomy dziennikarz jakiś czas temu zwrócił się do swojego hejtera. Napisał do niego: "Słuchaj, zrobię z tobą program, chcę cię zaprosić". Chwilę później ten człowiek zniknął, nie napisał już nic.

Ania Dąbrowska czyta komentarze na swój temat?

Dla komfortu psychicznego tego nie czytam. Czy to ma jakieś znaczenie? Czy od tego się zmieni moje życie? Nigdy nie wiadomo kiedy jest dobrze. Nie może być tak, że wszyscy są zadowoleni.

A gdy pani jest zadowolona to...

To chyba w tym momencie to się najbardziej liczy.

 
 

Ania Dąbrowska

Ania Dąbrowska urodziła się w Chełmie, w 1981 roku. Od najmłodszych lat interesowała się muzyką i śpiewaniem. Już w szkole podstawowej, za namową nauczycieli, zaczęła brać udział w szkolnych przedstawieniach. Równolegle do nauki w liceum ogólnokształcącym, Ania uczęszczała do szkoły muzycznej I stopnia, w klasie kontrabasu. Szkoła średnia była dla niej również okresem, w którym, jako wokalistka zespołu "4 Pory Roku", brała udział w wielu festiwalach, między innymi: "Poezji Śpiewanej" czy "Piosenki Francuskiej". Był też okres kiedy śpiewała i grała na gitarze basowej.

Zadebiutowała na rynku muzycznym w 2004 r. Wtedy właśnie wydała swoją pierwszą płytę Samotność po zmierzchu. Album dostał świetne recenzje. Z niej pochodzi wiele przebojów, m.in. singel Tego chciałam. Na kolejny album piosenkarki fani musieli czekać ponad 2,5 roku. Płyta "Kilka historii na ten sam temat" ukazała się w październiku 2006 roku i nawiązuje do dobrych tradycji polskiej muzyki rozrywkowej z przełomu lat 60. i 70. Album utrzymany jest w delikatnym i nastrojowym klimacie.

Dwa lata później do sklepów trafił kolejny longplay artystki – "W spodniach czy w sukience?", na której gościnnie pojawił się znakomity pianista jazzowy Leszek Możdżer. W warstwie brzmieniowej album nawiązywał do stylistyki lat 60. Wydawnictwo odniosło sukces komercyjny, po czterech dniach od premiery pokrywając się złotem, a w końcu platyną. Płytę promował singiel "Nigdy więcej nie tańcz ze mną".

Następny rok przyniósł Ani aż osiem nominacji do Fryderyków, niestety w finale nie zdobyła żadnego. Jesienią 2009 roku do kin trafiła komedia romantyczna "Nigdy nie mów nigdy", promowana piosenką Ani o tym samym tytule. w 2010 roku artystka wydała wydała płytę, będącą zbiorem jej autorskich interpretacji wybranych piosenek filmowych – Ania Movie.  W 2012 roku spełniła się zapowiadana zmiana stylistyczna i światło dzienne ujrzał odmienny stylistycznie album Bawię się świetnie. 

4 marca 2016 roku, po czterech latach od Bawię się świetnie, w sklepach ukazał się kolejny album piosenkarki pt. Dla naiwnych marzycieli. Płyta jest bardziej popowa i lżejsza. 

- Potrzebowałam lżejszych melodii. Dla mnie ta płyta jest romantyczna, opowiadająca o różnych doświadczeniach miłości. Zarówno słodkiej, jak i gorzkiej. Czasem jest o rozstaniu, a czasem o zakochaniu. Te tematy wałkowały się w mojej głowie i potrzebowałam zrobić o tym album - zaznacza wokalistka.