Rzadko zdarza się, że jeden człowiek może wypełnić całą przestrzeń dużego klubu. Rzadko też dorośli ludzie –  zarówno kobiety jak i mężczyźni – płaczą publicznie dzięki muzyce. Takie zdolności ma tylko jeden polski artysta, Kortez. Swoje magiczne oddziaływanie zaprezentował trójmiejskiej publiczności podczas dwóch koncertów w gdańskim klubie B90.


Kortez, a właściwie Łukasz Federkiewicz, to zeszłoroczny debiutant, który szturmem podbił Listę Przebojów Programu 3. Mimo że był na pierwszym miejscu wspomnianego notowania, to jego utwory nie mają nic wspólnego z klasycznymi przebojami, które można nucić pod prysznicem. Przebija przez nie nostalgia, smutek, ale też mądrość i głębokie doświadczenia. I właśnie takie emocje Kortez przekazał gdańskiej publiczności na scenie B90, rozpoczynając tę niezwykłą podróż kołysanką „Joe”, którą napisał dla swojego syna.


Artysta zabrał publiczność nie tylko w podróż do krainy dziecięcych snów, ale też do zadymionego, ciemnego baru, gdzie można było usłyszeć nieskazitelnie brudne dźwięki wydobywające się z głębi krtani Korteza. Mowa oczywiście „Ćmie barowej”, najbardziej bluesowym utworze z dorobku muzyka.


Oszczędne oświetlenie, zaserwowane przez organizatorów podczas koncertu, pozwalało zbudować klimat zupełnej ucieczki od rzeczywistości. Dawało możliwość relaksu i zanurzenia się w dźwiękach płynących z idealnie nagłośnionej sceny ulokowanej w centralnej części klubu. Efekt ten potęgowały też leżaki, na których słuchacze mogli płynąć wraz z muzyką.


Publiczność lekko zahipnotyzowana atmosferą stworzoną przez artystę i niecodzienną klubową scenerię ożywiła się przy piosence „Niby nic”, która skomponowana jest w stylistyce muzyki country, a to z automatu zmusza nogę do rytmicznego podrygiwania. Były też momenty smutne i nostalgiczne, jak przy utworach „Zostań”, czy „Od dawna już wiem”, przy których kilku osobom z publiczności zakręciły się w oczach łzy.


I właściwie nie ma w tym nic dziwnego, bo ze sceny płynęły prawdziwe emocje, połączone z wysublimowaną prostotą wykonania – grą na gitarze, fortepianie i śpiewem faceta, którego tak naprawdę nie widać na scenie. Równie niewidoczny był pianista towarzyszący Kortezowi w części utworów. Dlatego też najważniejsza była muzyka i przekaz z nią związany. I mimo że artysta w trakcie koncertu wypowiedział łącznie ze dwa zdania, nie przeszkodziło to publiczności oklaskiwać go na stojąco i prosić o bis, który skrupulatnie wykonał.


Po koncercie Kortez zaprosił wszystkich na wymianę refleksji, kilku zdań do foyer klubu, gdzie udał się prosto ze sceny w asyście tłumu fanów.

fot. Tomasz Gałązka