Paulina Turska - Salsa Queen

AMELIA GAWRYSIAK

Budowanie swojego świata na marzeniach jest jednym z najlepszych przykładów ucieczki przed teraźniejszością - twierdzi Paulina Turska, gdyńska tancerka, wicemistrzyni świata w salsie, która aktualnie odnosi wielkie sukcesy w USA. Tylko ona wie, jak trudna była jednak droga do tego sukcesu. Na sali treningowej, z krokami i muzyką zapominała o wszystkim, głód przestawał istnieć, świata poza salą nie było. Dopracowywanie kroków, układów wygrywało z egzaminami, snem, życiem rodzinnym i towarzyskim. Wszystko po to, by teraz cieszyć się tym, co nazywamy „american dream”. 

Jesteś tancerką, choreografką, wicemistrzynią świata w salsie solo, współpracowałaś z sopockim klubem cheerleaderek „Flex- Dance”, a także  byłaś instruktorką tańca w szkole „The Salsa Kings”. Wzięłaś też udział w programie „You Can Dance” oraz „Got to Dance”. A teraz podbijasz Amerykę.

Serdecznie dziękuję za to niezwykle budujące resume. Szczerze mówiąc zapomniałam, że aż tyle tego wszystkiego w moim życiu się wydarzyło. Nigdy nie patrzę w przeszłość, ważne jest to co będzie. Cel mojego wyjazdu do USA był prozaiczny. Miały to być tylko „dwa miesiące na turbodoładowanie”. Jechałam po inspirację. Tuż przed planowanym powrotem do Polski , mój mentor i wzór Franklin Diaz, zaprosił mnie do swojej grupy tanecznej. Pamiętam, że siedziałam w swoim małym, wynajmowanym pokoju, któremu daleko było do penthouse’u. Gdzieś w rogu dwie zapakowane do powrotu walizy,  prezenty dla rodziny... i buty do tańca. W mojej kieszeni ostatnie centy. 

Szybko odnalazłaś się w Ameryce? 

Na początku było mi ciężko. Wiele prawdy jest w tym, co mówią, że Ameryka jest dla byka, nie dla Europejczyka. Nie wszystko szło po mojej myśli. Taniec dawał mi siłę, żeby poznać nowe realia, kolorowy świat, zlepek różnych kultur, inne życie. Nigdy nie opuszczała mnie myśl o wpisanym w te nowe realia prawie do porażki, upadków, gorszych dni, chwil słabości, braku progresu. Dodatkowo, po pewnym czasie mieszkania za oceanem rozstałam się z moim chłopakiem. Chęć zmiany nas rozłączyła. Czasami żałowałam, płakałam, czasem uważałam, że tak właśnie ma być. Cały rok maksymalnie skupiłam się na sali. Ćwiczyłam i myślałam: czy warto, czy nie warto. Może jednak warto? 

I warto? 

Z perspektywy czasu mogę trochę metaforycznie określić, że cały ten rok był wędrówką. Takim poszukiwaniem drogi do swojej dojrzałości, kobiecości. Jako przedstawicielka tej rzekomo słabszej płci poczułam się silniejsza i bardziej zdecydowana. 

Co udało ci się osiągnąć w Ameryce? 

Niespełna jeden rok, a ja zatańczyłam kultowe „Monti”. Dzieliłam scenę z legendą mambo. Były pokazy solowe. Uczyłam w Kanadzie i USA. I nie tylko salsa towarzyszyła mi w tym czasie. Wzięłam udział w dwóch teledyskach. Jeden salsowy, dwa komercyjne, przy współpracy z Brianem Thomasem, Jermainem Brownem (choreograf Victoria Secret Show), Elvinem Ellisem z serialu „Empire”. Zostałam również zaproszona do projektu „NY Talent Dancers” przy produkcji Red Shark Entertaintmnet. Dzielę się swoją pasją jako nauczyciel z producentem „Walking Dead”, producentem teledysków Beyonce i prawą ręką Heidi Klum. Mogę powiedzieć, że bardzo bliskie i przyjacielskie relacje łączą mnie z tymi wspaniałymi osobami do dzisiaj. Natomiast w wakacje udało mi się wytańczyć wyjazd do Chin w konkursie „Talent Show”. Swoje doświadczenie starałam się zdobyć również jako modelka. Dzisiaj, kiedy mówię o tym wszystkim trochę nie dowierzam, że w człowieku drzemać mogą takie pokłady energii, siły i determinacji.

Jak i kiedy zaczęła się twoja przygoda z tańcem? 

Swoją przygodę z tańcem rozpoczęłam mając 7 lat, kiedy rodzice po raz pierwszy zaprowadzili mnie na kurs tańca. To po nich odziedziczyłam dryg do tańca. Moi rodzice w latach 80-tych zdobyli tytuł Mistrzów Polski w tańcu towarzyskim. Do dziś mile wspominam czasy, kiedy rodzice przesuwali wszystkie meble w domu, aby uczyć mnie podstaw tańca towarzyskiego. W zasadzie to właśnie tam, w salonie swojego mieszkania, zaczęłam stawiać pierwsze taneczne kroki. Jednakże gdy domowe lekcje i naśladowanie układów tanecznych z MTV stało się niewystarczające, rozpoczęłam poszukiwania odpowiedniej dla siebie szkoły tańca. Jako, że od początku czułam, że to właśnie latynoskie rytmy są dla mnie najodpowiedniejsze, wybrałam studio tańca The Salsa Kings z Gdyni, z którym byłam związana do ostatnich swoich dni mieszkania w Polsce. Moim marzeniem było wówczas zostanie instruktorem tańca tak, aby móc dzielić swoją pasję z innymi. I udało się - osiągnęłam swój cel. 

Jednak to nie był koniec twojej tanecznej drogi. 

Miłość do tańca nie pozwoliła mi spocząć na laurach. Pewnego dnia wybrałam się na salsowy kongres organizowany przez Anię Chagowską. Tam nastąpił przełom. Niewiarygodnie utalentowani tancerze kubany, których umiejętności zobaczyłam na ww. kongresie, zrobili na mnie ogromne wrażenie. Od tamtego dnia codziennie obiecywałam sobie, że pewnego dnia stanę z nimi na tej samej scenie. I ten cel został przeze mnie osiągnięty. W 2012 r. wygrałam Contest Stargate Show, który pozwolił mi wystąpić na scenie z największymi gwiazdami salsy tego samego wieczora w trakcie gali. 

Czym jest dla ciebie taniec? 

Dla mnie taniec nierozerwalnie łączy się z duszą! Ta doskonała, magiczna i unikalna dla każdego kompilacja jest połączeniem wielu różnych czynników. Pierwszy z nich określam jako „wspieranie samego siebie”. Rozumiem przez to umiejętność odnalezienia w sobie wartości godnych uwagi, miłości, radości. Kolejnym jest nauka szacunku do samego siebie. Ten kolejny etap osiągniemy, kiedy już znajdziemy w sobie to coś „tylko naszego”, trudno dostrzegalnego dla innych. Chodzi o to by umieć konstruktywnie siebie ocenić. Wcale nie przez pryzmat wad i niedoskonałości. 

To co cię motywuje? 

Staram się, aby moja motywacja była podyktowana potrzebą rozwoju, a nie chęcią walczenia z wadami. Dla mnie życie to rozwój. Brak rozwoju to brak życia, marazm, smutek. W swoim tanecznym życiu też przeżywałam fazy braku rozwoju, stagnacji. 

Wyjazd do USA miał być alternatywą na taki stan rzeczy? 

Tak, stąd decyzja o zmianie mojego miejsca funkcjonowania, życia. Chociaż ta decyzja momentami była słodko - gorzka, mogę powiedzieć, że dla mnie tak właśnie smakuje prawdziwe życie. W tej nowej rzeczywistości każdy dzień jest inspiracją, rodzajem sztuki, formą pasji. W tym wszystkim wady i zalety równoważą się. Takie podejście daje energię, napawa ogromną siłą i nadzieją, że wszystko się uda. 

Czego nauczył Cię ten wyjazd? 

Nauczyłam się być autorytetem sama dla siebie. Ja i mój progres są dla mnie punktem odniesienia, co mogę poprawić, zmienić, by było jeszcze lepiej! Traktowanie drugiej osoby z szacunkiem, atencją i zrozumieniem - zaczyna się od takiego właśnie traktowania samego siebie. Im bardziej wsłuchujemy się w siebie, w swoje potrzeby - tym pełniejsze, bardziej świadome, a nawet mistyczne staje się wszystko, co nas wypełnia i otacza. 

Czy taniec to też wyrzeczenia? 

Budowanie swojego świata na marzeniach jest jednym z najlepszych przykładów ucieczki przed teraźniejszością. To pewnie banalne, ale muszę podkreślić, że to chwile są najpiękniejszym prezentem od losu. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że moja pasja spowodowała moją samotność. Wręcz codziennością, oczywistością, regularnością była dla mnie dłubanina w krokach. Od rana do nocy, do zdartych podeszw ćwiczyłam kolejne sekwencje, żeby były idealne, perfekcyjne. Na sali, z krokami i muzyką zapominałam o wszystkim, głód przestawał istnieć, świata poza salą nie było. Układy wygrywały z egzaminami, snem, życiem rodzinnym i towarzyskim. Skupiałam się na sukcesie, który w tej chwili nie ma znaczenia. Wtedy to było moją rzeczywistością, wypełniało każdą chwilę. 

A dzisiaj? 

Dzisiaj mogę powiedzieć, że mój sposób patrzenia na siebie uległ zmianie. Kiedyś lustro stanowiło bardzo bezwzględny punkt odniesienia. Dzisiaj patrzę nie w lustro, ale przez lustro na sali. Nauczyłam się odpuszczać. Zrezygnowałam z diet , chociaż odżywiam się racjonalnie. Kiedyś obsesyjne pilnowanie się i restrykcyjne diety odbiły się na moim zdrowiu. Ta przesadna dbałość to tylko jeden z przykładów, kiedy wydawać by się mogło, że wyrzeczenia zdominowały mój taneczny świat. Moja pointa jest jednak zupełnie inna. Kiedy taniec staje się stylem życia, najlepszym kompanem, sposobem na smutek i chandrę, kiedy daje oparcie, wypełnia po brzeg i staje się życiowym pewnikiem - że jakby co - przecież zawsze mam taniec, kiedy staje się nie tylko częścią ciebie, ale kiedy trudno jest dociec i ocenić co właściwie jest tańcem, a co Tobą, ile tańca jest w tańcu, ile Pauliny w Paulinie, ile w tańcu Pauliny, a ile w Paulinie tańca, wówczas taniec  nie jest wyrzeczeniem!

Każdy może tańczyć salsę?

 Salsę może tańczyć każdy. Choć ostrzegam zawsze moje kursantki, że jak już raz zasmakują w salsie, to już nigdy nie będą takie same. Salsa obudzi w nich może do tej pory głęboko skrywane zasoby sex appeal’u, kobiecości. Ten taniec to cudowna zabawa, szybsze bicie serca, stymulator poczucia własnej wartości. 

Co jest najważniejsze w salsie?

Tak w życiu, jak i w tańcu najważniejsza jest prawdziwość. Sekwencje kroków, układy, matematyczne przeliczanie kroków - to tylko jeden puzzel w całej tej fantastycznej układance. Moim kursantom zawsze powtarzam, że liczy się serce, to co mają w środku i to, co chcą przekazać innym. Taniec jest kwestią indywidualną - każdy będzie inaczej odczuwał, inaczej ten sam układ choreograficzny zatańczy Kasia, a jeszcze inaczej Asia. Na tym właśnie polega wyjątkowość w tańcu. Oczywiście, wytańczenie, izolacje, nauka świadomości własnego ciała, pokochanie parkietu i siebie, to kolejne bardzo ważne elementy.

Czy poza tańcem masz jakieś inne pasje? Z powodzeniem prowadzisz  bloga.

Lubię się spełniać i realizować na wielu różnych płaszczyznach. Lubię odkrywać nowe pasje, podejmować się czegoś, co do tej pory było mi obce. Na blogu mogę pisać pod wpływem chwili i natchnienia. Jest tak wiele różnych historii, którymi chciałabym się podzielić. Być może dzięki temu, ktoś odkryje w sobie swój talent, znajdzie w życiu szczęście. Spokój z kolei odnajduję z muzyce. Lubię grać na skrzypcach. Ten dźwięk działa na mnie kojąco i sprawia, że zapominam na chwilę o wszystkim, jestem poza codziennością. Dwa razy w miesiącu uczęszczam na wystawę obrazów o różnej tematyce. Fascynują mnie różne formy kreacji i różne przejawy artyzmu. I cenię nade wszystko taką prawdziwą, domową ciszę z kubkiem porannej kawy czy herbaty wieczorem, z dobrą muzyką w tle i pyszną książką – tak zanurzyć się w wygodny dres i już o niczym innym wtedy nie marzę.