Przewrotne i prowokujące malarstwo Anny Mierzejewskiej XY to ciągłe stawianie pytań o kondycję sztuki, a przez to i współczesnego człowieka. Artystka przekonuje, że „ładny obraz” może być pułapką. Dlatego mimo łatwości operowania warsztatem, postanowiła sięgnąć głębiej. Zobaczyć, co kryje się pod gładką powierzchnią sztuki. 

Dlaczego i dla kogo malujesz? 

„Maluję bo muszę” - mogę sparafrazować piosenkę. Malarstwo to język, którym się porozumiewam. Maluję dla siebie, ale jestem szczęśliwa, kiedy okazuje się, że tak wielu ludzi odnajduje coś w moich obrazach.

Podpisujesz się XY. Czy to ma coś wspólnego z męskim chromosomem? 

Tak, XY w moim języku oznacza tyle co człowiek. Będąc dwudziestolatką, byłam przejęta ideą indywidualizmu. To, że mogę robić co chcę, czuć i wyrażać moje myśli, marzenia, pragnienia, to, że jestem osobna, wyjątkową – podkreślanie „ja” i izolowanie mojego ja od „ja” innych ludzi, było dla mnie ważne. Moja wyjątkowość, moje prawa, moje dokonania, wynalazki, odkrycia – ja, ja ja … to mną kompletnie zawładnęło. Teraz, po poznaniu jogi, po rozejrzeniu się po świecie, spokorniałam. Jesteśmy do siebie bardzo podobni, mamy podobne pragnienia, emocje, dążenia. Podobnych rzeczy doświadczamy, styl, trend, sztuka też rodzą się w wielu miejscach jednocześnie. Moje malarstwo jest XY . Malarz nie może przywłaszczyć sobie dorobku całej rasy, a w każdej mojej pracy są tysiące godzin patrzenia na innych malarzy, na dzieła poprzedników i tych, którzy tworzą teraz. To wszystko mnie kształtuje. Czuję, że uczciwie nie jest podpisać się własnym nazwiskiem pod własnym obrazem, tylko właśnie XY, bo na ten obraz, składa się myśl, praca ludzkości.

Dzisiejsze czasy – jakie to czasy dla sztuki?

Przy tak zadanym pytaniu zastanówmy się, co to jest sztuka. Według mnie sztuka, to myśl odkrywcza i rewolucyjna w odniesieniu do tego wszystkiego, co było wcześniej. Mam wrażenie, że sztuka powstaje z wielkich emocji. Emocje są zawsze – niezależnie od czasów. Bycie artystą to luksus oddania czasu pracy, która nie przynosi dochodów, może je przynieść, ale dochód nie jest celem. Do innej pracy idziemy, żeby zarabiać, do pracy twórczej idziemy, bo mamy wewnętrzny mus tworzenia. 

Jedyną pewną wypłatą jest satysfakcja? 

Tak, ale żeby czerpać przyjemność z tej pracy, najpierw doświadczymy potu i łez, zmagając się z materią malarską, bo trzeba nie lada wysiłku, żeby odnieść sukces – czyli namalować satysfakcjonujący nas samych obraz. Widziałam już wiele razy, jak sztuka marnowała się, bo nie było mecenasa, który by ja docenił, kupił, zainwestował i powiesił, jak na to zasługuje. Artyści znają wartość sztuki i ośmielę się powiedzieć, że dobre czasy dla sztuki wizualnej to czasy dobrobytu finansowego. Dzisiaj jest lepiej niż 20 lat temu. Jest grupa świadomych odbiorców sztuki. Zawsze jednak sztuka i jej odbiór były elitarne. Nie każdego na sztukę stać – tak mentalnie, jak i finansowo. Coraz częściej widzi się prawdziwą sztukę na ścianach w prywatnych biurach, gabinetach, mieszkaniach. Te miejsca widać. Wyróżniają się. Świecą. Jestem dumna z Polaków, że tak szybko doganiają Zachód. To jest właśnie prestiż, mieć swój udział w sztuce, jako twórca lub jako odbiorca.

- „Dobry obraz to brzydki obraz. Skacowany. Niewyspany. Nad rzeczywistością nie panuję, nad obrazem jedynie mam władzę absolutną… (…) moje życie jest idealnym obrazem. brzydkim, wstrętnym, samotnym obrazem”. Te słowa napisałaś niedawno na swoim blogu. A jednak twoje obrazy znajdują liczną rzeszę odbiorców. Czego, twoim zdaniem, współczesny odbiorca poszukuje dziś w sztuce? 

Mam wrażenie, że moim klientem jest osoba poszukująca w życiu treści, sensu. Stawiająca sobie pytania. Moim odbiorcą jest osoba młoda duchem, czyli otwarta na nowe, wymagająca, wykształcona, jeżdżąca po świecie, poszukująca w życiu czegoś więcej niż przetrwania od weekendu do weekendu, od imprezy do imprezy. Mam klientkę, której pierwszą potrzebą w nowym mieszkaniu był mój obraz. Nie ma mebli, nie ma kuchni, ale obraz musiała mieć w pierwszej kolejności. 

Często krytycznie odnosisz się do zjawiska estetyzacji w sztuce. „Ładny” obraz to nie sztuka? 

Ładne może być pułapką. Sztuka to pchanie kamienia pod górę. Jak coś się robi wiele razy, to łatwo wpaść w koleiny – miałkość. Malarz może zostać w punkcie, w którym jest mu „wygodnie”,  malować patentem, a w malarstwie najważniejsza jest odwaga. Trzeba się zdobyć na ryzyko zepsucia wszystkiego, co było już ładne, żeby sięgnąć wyżej. Zaryzykować przemalowanie dobrego obrazu, żeby powstał genialny. Jak się maluje, to się krzyczy i płacze, i wyje, i śmieje, i tańczy, aż się zwycięży, albo nie. Być uczciwym malarzem, jest tak samo trudno, jak być uczciwym w życiu. Mam łatwość rysowania. Mogę bardzo łatwo malować takie obrazy, które się ludziom podobają. Wiem, że 99,9% powie – ok fajne, świetne, ale żeby to sobie kupić, powiesić w mieszkaniu – tu już mało kogo stać na taką odwagę. Więc jak wejdzie osoba, która takiemu obrazkowi powie „tak” i pójdzie jeszcze dalej, bo go kupi i powiesi u siebie i będzie go jak lew bronić przez znajomymi i rodziną, którzy sobie kółka malują na czole, że takie dziwactwo za takie pieniądze kupiła – to ja tego klienta kocham. 

Dlaczego „sztuka to suka”? 

Właśnie z wyżej wymienionych powodów sztuka wydaje mi się być najbardziej wymagającą kochanką, pracą, zajęciem, jakie można sobie znaleźć. Nie jest wdzięczna. Można wypruć sobie flaki, malując i nikt tego nie doceni, nie zauważy przez lata, a może nigdy. W innych zawodach jest pewność – można zrobić biznesplan, znać grupę docelową, wziąć kredyt, założyć piekarnię i bułki ludzie kupią na pewno. Tutaj jest taniec na cienkim lodzie do końca życia. To nie jest łatwy zawód.

Twoje obrazy tętnią od emocji. Jakie doświadczenia najczęściej stają się dla ciebie bodźcem do tworzenia? 

Miłość. Nie mogę pojąć, że my ludzie siebie ranimy. Że choć dwoje ludzi deklaruje miłość, wychodzi dramat. Dwoje ludzi nigdy nie zrozumie się do końca. Relacja z drugim człowiekiem to pożar nie do ugaszenia.

Jak powstała prowokacyjna seria obrazów „Fuck you art” i z jakim odbiorem spotkały się te obrazy? 

Życie jest słodko – gorzkie. Namalowałam to, co mnie uwiera i boli. Namalowałam temat reakcji na moje obrazy. O dziwo okazało się, że są ludzie, którzy czują to samo i myślą podobnie do mnie. Reakcje były skrajne. Są osoby, które myślą standardowo – mają gotowe szablony, wiedzą, co jest ładne, a co nieładne, obrazy mają być w ramach, itd. Większość społeczeństwa lubi pewność w życiu. Artysta jest osobą, która podważa zastane przekonanie, zastanawia się, co z nim zrobić. Te pytania, te kamyczki w bucie, zostały namalowane w serii „ nie bo nie” i właściwie maluję je cały czas. Codziennie w bucie znajduję nowy kamień, który zaczynam macać, zastanawiać się nad nim malarsko, maluję to pytanie, dylemat. Myślę, że wielu ludziom jest niewygodnie w standardzie. Zostali wtłoczeni w model rodziny, który im nie pasuje i szukają swojego miejsca. Ci ludzie są moimi odbiorcami, my się rozumiemy. A malarstwo jest formą dialogu między nami. 

Serie obrazów zatytułowane nazwami wielkich stolic – to efekty podróży czy kolejna prowokacja? 

To pytanie odnosi się do zasad, według których funkcjonuje rynek sztuki. Kurt Cobein grał wiele lat zanim zaczęła się koniunktura na jego muzykę. To, że o jakimś twórcy się nie słyszy, nie oznacza że go nie ma, a jednak rynek sztuki tak właśnie jest skonstruowany. Żeby artysta zaistniał na rynku międzynarodowym, dobrze jest się pokazywać w kilku liczących się ośrodkach, NY, Londynie, Berlinie, Hong Kongu, dlatego wpisałam sobie te miasta w CV, żeby należeć do liczącej się elity artystów wypromowanych.