Kasia Priebie i Andrzej Bis w Antelope Park w Zimbabwe

Prowadzili bardzo dobrze prosperującą firmę informatyczną. Poświęcili firmie kilkanaście lat z życia. W końcu dzięki niej wybudowali wymarzony dom na wsi. Aż nadszedł dzień, w którym postanowili przekonać się, czy istnieje jeszcze coś innego poza tym „ich światem”. Okazało się, że istnieje. Istnieje inny świat, w którym się zakochali. Katarzyna Priebe i Andrzej Bis opowiadają Prestiżowi o swojej fascynacji Afryką.

Te kilkanaście lat poświęconych wyłącznie pracy, mimo satysfakcji, już ich mocno nużyło. Nie samą pracą, bowiem człowiek żyje. Przecież w życiu chodzi o coś jeszcze. O marzenia. Nie chcieli po latach zorientować się, że było jeszcze kilka innych rzeczy do zrobienia, które po prostu przegapili. Zdecydowali. Sprzedali firmę. Tuż po transakcji kupili bilety do Nairobi. Tydzień później siedzieli już w samolocie odlatującym do stolicy Kenii.

Kontrasty Czarnego Lądu

Zdecydowali się podróżować na własną rękę.

- Chcieliśmy choć odrobinkę oswoić Afrykę. Nam, tak jak wielu innym Europejczykom, Afryka kojarzyła się z biedą, głodem, ciągłymi wojnami i konfliktami, więc trochę się baliśmy. Z drugiej strony byliśmy, i coraz bardziej jesteśmy zafascynowani tym kontynentem, jego różnorodnością, historią, ludźmi, którzy go zamieszkują, ich zwyczajami i problemami, przyrodą, której nie spotka się nigdzie indziej - mówi Kasia Priebe.

Nairobi z jednej strony jest miastem dyplomatów, ambasad i siedziby ONZ, z drugiej panuje tam ogromna bieda. Cała Afryka jest kontynentem kontrastów. Z jednej strony to maleńkie wioski zagubione gdzieś w buszu, a z drugiej wielkie metropolie z drapaczami chmur i restauracjami McDonalda. Domy ulepione z gliny i szklane wieżowce. Do tego wszystkiego ogromna różnorodność kultur, religii, wierzeń, tradycji, krajobrazów, zwierząt i roślin. Im lepiej poznawali Afrykę, tym głębiej ich wciągała. Afryka coś w sobie ma, jakiegoś bakcyla, który fascynuje. Imponujące przestrzenie, olbrzymie pustynie i dzikie krajobrazy.

- W Antelope mieliśmy okazję przyglądać się z bliska polującym lwom. Emocji było aż nadto. Szczególnie, gdy dwa samce rzuciły się w pogoń za naszym Jeepem, na który wprost pod nasze nogi strażnicy wrzucili resztki tego, co lwy upolowały - opowiada Andrzej.

Spełnione marzenie

A propos lwów, Kasia z entuzjazmem opisuje, jakie to uczucie podrapać lwa za uchem. Było to jedno z jej marzeń.

- Małe lwy przypominają małe domowe kociaki. Są po prostu cudowne! Głaszcząc te maluchy, aż trudno uwierzyć, że wyrosną z nich wielkie drapieżne zwierzęta. Żałuję tylko, że nie mogłam nakarmić maluchów z butelki – wspomina.

Afrykańskim dzikim kotom grozi zagłada. Dzieje się tak między innymi dlatego, że coraz więcej terenów zostaje zagospodarowanych pod farmy i rozbudowujące się miasta. Kosztem przestrzeni życiowej wielkich kotów i zwierzyny, na którą te drapieżniki polują. Statystyki biją na alarm. Lwy mogą wyginąć w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat. Niewiele więcej czasu pozostało, by przed tym losem uchronić lamparty. Podróżniczka z żalem mówi o tym, że być może jesteśmy ostatnim pokoleniem, które może oglądać te wspaniałe drapieżniki żyjące na wolności. Na szczęście istnieją takie ośrodki jak na przykład Antelope Park w Zimbabwe, gdzie ludzie próbują odbudować populację lwów.

Afryka to słońce, energia i radość. Mieszanina ras, kolorów oczu, włosów i skóry. Wydawało by się, że trudno w tej wielonarodowości o tolerancję, ale wystarczy uszanować kulturę, zwyczaje i przekonania innych ludzi, a większość z nich okaże się tak samo ciekawa nas, jak my ich. Aczkolwiek z ludźmi trzeba tam uważać, bo bywa, że ci którzy wczoraj częstowali cię wodą, pojutrze idą do ciebie z karabinem lub maczetą.

Afryka jak magnes

Kontynent ten ciężko jest zrozumieć, a jednak każdy, kto choć raz postawił swą stopę na nim, chce tam powrócić. Ludzi ciągnie zawsze w nieznane. Afryki tak naprawdę nie da się opisać słowami, trzeba zobaczyć i przeżyć. Szczęśliwi ponoć czasu nie liczą, tam faktycznie człowiek przestaje patrzeć na zegarek i zaczyna żyć, oddychać pełną piersią od wschodu do zachodu słońca. Kasia i Andrzej przekonują, że ten brak synchronizacji z czasem może na początku irytować, ale po kilku dniach można do tego przywyknąć. Można nawet za tym zatęsknić, kiedy się wraca do kraju i jakiejś niezrozumiałej gonitwy za czymś, co tak naprawdę w życiu się nie liczy. Praca, pieniądze, rzeczy materialne, które stają się źródłem problemów i stresu. W istocie nie zmieniają przecież jakości życia. Życie nie z tego się składa.

- Wracając do Polski już tęskniliśmy za Czarnym Lądem. Każde z nas w głębi duszy myślało o kolejnej podróży. No i siedząc któregoś dnia przed kominkiem zaczęliśmy spontanicznie układać plan następnej wyprawy. Ostatecznie postanowiliśmy objechać dookoła cały kontynent i spróbować przy okazji na własny użytek zrozumieć Afrykę – zwierza się moja rozmówczyni i po chwili kontynuuje.

Zobaczyć, zrozumieć, zaakceptować

- Zrozumieć, dlaczego mieszkańcy Czarnego Lądu to nie Kenijczycy, Etiopczycy czy Zambijczycy, tylko ciągle Matabele, Shona, Tuaregowie, Kikuju czy Samburu? Dlaczego pojęcie narodowości w naszym rozumieniu to dla nich czysta abstrakcja. Zrozumieć, co ich dzieli, a co może łączyć, dlaczego w jednej części Afryki od wieków mogą żyć obok siebie w pokoju muzułmanie, chrześcijanie i Żydzi, a w innej nie. Dlaczego jedni są wobec nas przyjaźni, gościnni, bezinteresowni i otwarci, a inni nastawieni do nas wrogo.

Nie ma prostej odpowiedzi, jak tam jest. Gdy tam byliśmy – relacjonuje Kasia - czasami ludzie traktowali nas jak najbliższą rodzinę - tak było na przykład w Zimbabwe - a czasem jak samobieżne bankomaty. Niektóre noce spędzaliśmy zupełnie sami gdzieś w afrykańskim buszu, a czasem nocowaliśmy w pięciogwiazdkowych hotelach, które swym standardem i obsługą absolutnie nie odbiegają od standardów europejskich.

Od tych standardów odbiegają za to zwyczaje głęboko osadzone w afrykańskiej kulturze i tradycji. Niektóre fascynujące, inne przerażające.

- Na przykład w Etiopii żyje plemię, gdzie kobiety zachęcają mężczyzn do bicia, bo jeśli mężczyzna bije kobietę to oznacza, że jest ona atrakcyjna. Kobiety są bite do krwi i nie przestają prosić się o jeszcze. Te najatrakcyjniejsze mają całe plecy pokryte bliznami i szramami po uderzeniach. Dla nas jest to niepojęte, dla nich, to część kultury. Tak samo jest z obrzezaniem dziewczynek. Tak tam jest. Różne organizacje broniące praw człowieka walczą o to, aby się zmieniło, ale tak było i jest od wieków. Ale to nie powód, by określać Afrykę „trzecim światem”. Czasem zastanawiam się, czy nam - bądź co bądź obcym - wolno w ogóle uznawać jakąś część odległej nam kultury bądź tradycji za zło, z którym należy walczyć, tylko dlatego, że taka tradycja nie mieści się w naszych kanonach - wspomina Andrzej.

W walce o prawa dzieci

W Afryce Kasia i Andrzej zainteresowali się losem dzieciaków. Odkąd wyjechali, nie daje im spokoju, dlaczego wciąż łamane są prawa dzieci, dlaczego wiele dzieci nie ma dostępu do nauki. Mówi się, że tam gdzie nie ma szkół, tam dzieci noszą karabiny. Są w stałym kontakcie ze stowarzyszeniem Edukacja Dla Pokoju. W czasie podróży zamierzają odwiedzić między innymi Burkina Faso, gdzie stowarzyszenie ma zacząć budować centrum edukacyjne. Podróżnicy zamierzają się w ten projekt zaangażować. Mają nadzieję, że uda się im zrobić coś, aby poprawić los dzieciaków.

To, co ich w Afryce urzekło, to więzy rodzinne. Tam rodzina jest najważniejsza, a w Europie bywa z tym różnie. Kasia przytacza historię jednego z ich przewodników, wychowującego samemu syna oraz dzieci swojej siostry, która zginęła w wypadku. Nikt nie myślał o skomplikowanych procedurach adopcyjnych i tym podobnych. Tam wzięcie pod opiekę dzieci należących do bliższej lub dalszej rodziny to rzecz tak oczywista, że nikt się nad tym nie zastanawia.

Izabela Pek