Samotna na krańcu świata

Anita Demianowicz.

Archiwum prywatne

Jest ciekawa świata, czasami nawet ciekawska. Chęć zaglądania w różne zakątki świata sprawiła, że bez żalu rzuciła pracę w korporacji i wyruszyła spełniać swoje marzenia. W ciągu pięciu miesięcy samotnej podróży zwiedziła Gwatemalę, Honduras, Meksyk i Salvador, znajdujący się na drugim miejscu w rankingu najniebezpieczniejszych krajów świata. Taki był początek jej wielkiej podróżniczej przygody. Do dziś Anita Demianowicz z Gdańska na listę odwiedzonych miejsc wpisała ponad 35 krajów na pięciu kontynentach. Ciągle dodaje kolejne, o czym pisze na blogu banita.travel.pl

Ukończyłaś kilka kierunków studiów m.in. filologię polską, logopedię, higienę i emisję głosu oraz żywienie i wspomaganie dietetyczne w sporcie, nie wspominając o licznych kursach i innych szkołach jak choćby Szkole Charakteryzacji Filmowej i Teatralnej. Masz co robić w życiu. Postawiłaś jednak na podróżowanie. Dlaczego?

Długo szukałam własnej drogi. Przez 5 lat pracowałam jako przedstawiciel medyczny w firmie farmaceutycznej, ale od początku wiedziałam, że to nie "to". Nie lubię, kiedy wciska się mnie w ramy. Ogarniał mnie jakiś rodzaj smutku, szczególnie wtedy, gdy obserwowałam, jak inni spełniają swoje marzenia o podróżowaniu. Też tak chciałam, szczególnie, że zwiedzanie świata od zawsze było moją pasją.

Masz to w genach?

Moja mama zastanawia się, skąd u mnie ta ciekawość świata, a ja sobie myślę, że rzeczywiście mogłam odziedziczyć ją w genach. Jeden z moich dziadków był kapitanem żeglugi wielkiej, dzięki pracy opłynął cały świat. Drugi dziadek był kolejarzem, też cały czas w drodze. Chyba dzięki nim zamiłowanie do ciągłego przemieszczania się mam we krwi.

Podróżowałaś więc od dziecka.

W pierwsze wojaże zagraniczne zabierali mnie rodzice. W szkole uciekałam z koleżankami na wagary, i do pobliskich miejscowości jeździłyśmy autostopem. Moja mama była nauczycielką, nie mam więc pojęcia, jak nam się to udawało. W dorosłym życiu podróżowałam z mężem. To jednak były krótkie wakacyjne wyjazdy, jak to podczas okrojonego w czas urlopu. Czasami jeździliśmy rowerem po Polsce i Europie, innym razem jechaliśmy gdzieś dalej – na Maderę, albo do Egiptu. 

Aż w końcu postanowiłaś wyruszyć w samotną, niemal półroczną podróż?

Nosiło mnie kiedy jeszcze pracowałam w korporacji, dlatego pewnym momencie zaczęłam składać pieniądze na długą podróż do Ameryki Środkowej. Z różnych powodów musiała to być podróż samotna.

Wcześniej nie podróżowałaś samotnie?

Nie. Dotąd urlop spędzałam z mężem. Polegałam na nim, bo zwykle organizował nasze wyjazdy od początku do końca. Później z koleżanką wzięłyśmy udział w Międzynarodowych Mistrzostwach Autostopowych, które zawiodły nas do Dubrownika w Chorwacji. Chwilę potem był autostopowy wyjazd do Hiszpanii. To był przełom w moim życiu. Uświadomiłam sobie, że w podróży świetnie potrafię poradzić sobie sama. 

Kiedy o tym mówisz, pytanie o strach nasuwa się samo. Europejskie doświadczenie to jedno, ale samotna podróż, choćby do Salvadoru, który jest na drugim miejscu w rankingu najniebezpieczniejszych krajów świata, to zupełnie inna historia. Nie bałaś się takiej wyprawy?

Bałam się ogromnie. Kiedy tylko wylądowałam w Gwatemali, zadzwoniłam do męża i powiedziałam, że to była najgłupsza rzecz, jaka kiedykolwiek przyszła mi do głowy. Chyba też się wystraszył, bo z miejsca chciał przebukować mi bilet. Wiedziałam jednak, że na tym etapie nie mogę skapitulować, że muszę kontynuować to, co zaczęłam. Wynajęłam pokój u gwatemalskiej rodziny i na kilka tygodni zapisałam się na kurs hiszpańskiego. Miejscowi, nawet ci, u których mieszkałam, nie posługiwali się angielskim. Nauka szła mi więc dość szybko. Poza tym starałam się chłonąć jak najwięcej. Włóczyłam się, zwiedzałam, zachwycałam się naturą. Na bieżąco decydowałam co chcę robić dalej, gdzie jechać. Każdy dzień przynosił coś nowego, ciekawego, niespotykanego. Pokochałam tamtejsze wulkany, na które mogłam się wspinać. Ale też nie unikałam miast, choć szukałam miejsc bez zbędnego gwaru. Wyjątek zrobiłam dla… końca świata (śmiech).

Końca świata?

Dokładnie tak. 21 grudnia 2012 roku w gwatemalskim Tikal, dawnej stolicy państwa Majów, miał nastąpić zapowiadany przez nich koniec świata. Byłam ciekawa, jak będzie wyglądał. Koniec świata nie nastąpił, ale rzeczywiście, podobnych jak ja ciekawskich było wyjątkowo dużo.

Jak wspominasz Salwador? Było niebezpiecznie?

Wiesz, ja wszędzie odnajduję pozytywy, choć nie patrzę na świat przez różowe okulary. Zwykle przyciągam do siebie ludzi, którzy chętnie mi pomagają. Ze wszystkich podróży zaledwie jedną sytuację wspominam jako niebezpieczną, kiedy na plaży zaczepiła mnie grupa agresywnych mężczyzn. Uciekłam. Czy stało się tak, ponieważ byłam w Salwadorze? Chyba nie. Takie zdarzenie mogło się wydarzyć dosłownie wszędzie. Poza tym jednym przypadkiem, nigdy nie czułam dyskomfortu w podróży. W większości przypadków spotykam ludzi życzliwych. Dawno temu przekonałam się, że ludzie są z natury dobrzy. Poza tym, kiedy dziewczyna podróżuje samotnie, wiele osób bezinteresownie chce jej pomóc, zaopiekować się nią. 

Do domu wróciłaś po pięciu miesiącach.

I ciągle było mi mało. Podczas drugiej wyprawy w tamten region zwiedziłam Panamę, Kostarykę i Nikaraguę. Tym razem w Ameryce Środkowej spędziłam samotnie trzy miesiące. Później na pięć tygodni pojechałam włóczyć się już tylko po Panamie.

Zastanawiałam się, czy w realizowaniu swej pasji masz wsparcie męża. Jednak, kiedy usłyszałam jego wypowiedź podczas jednego z wywiadów dla Jedynki Polskiego Radia, wiem, że tak jest. Pozwól, że zacytuję: "Pomysł nie pojawił się nagle. To gdzieś się tliło i narastało. Anita długo dojrzewała do tej decyzji, do której zresztą sam ją namawiałem. Widziałem jak męczyła się w swojej pracy, jak narastała w niej frustracja".

Wiele osób się temu dziwi, ale Bożydar bardzo we mnie wierzy. Motywuje mnie i dopinguje. To daje mi ogromny spokój wewnętrzny. Zresztą, on zawsze twierdził, że miałam zwariowane pomysły i trudno mnie do nich zrażać, lepiej wspierać. Wiele kobiet posiada silne poczucie ciekawości świata. Niestety, presja społeczna tłumi ten instynkt. Moim zdaniem jednak samotna wyprawa daje możliwość zrozumienia samego siebie. Inaczej obserwuje się świat, umysł jest bardziej wytężony, bo w każdej sytuacji trzeba umieć o siebie zadbać. To bez wątpienia ogromny sprawdzian samodzielności i otwartości na obcych. Po stronie zysków zapisuje się wiarę w siebie i swoje możliwości. 

Badanie przeprowadzone przez Todda Kashdan z George Mason University mówi, że ludzie ciekawi świata są bardziej kreatywni, bogatsi i szczęśliwi. Jesteś szczęśliwa?

Jestem. Nareszcie robię to, o czym marzyłam od wielu lat. Cały czas jestem w drodze. Dosłownie. Właśnie teraz realizuję projekt Rowerowe Jamboree. To rowerowa sztafeta z Polski przez Europę, Azję Mniejszą, Bliski Wschód, Azję Centralną, Chiny, aż do Japonii. Blisko dwanaście tysięcy kilometrów podzielonych na dziewięć etapów. Wyprawa trwa siedem miesięcy. W styczniu brałam udział w drugim etapie, w którym jechały wyłącznie kobiety. Teraz jestem w trakcie piątego etapu sztafety. Przejadę między innymi przez Iran i Turkmenistan.