Żyć chwilą, która trwa

Filip Żołyński

Jest jednym z największych odkryć muzycznych ostatniego roku w naszym kraju. Na swojej debiutanckiej płycie otwarcie śpiewa o tym, że młodzież szuka sensacji, a on sam nazywa się Organek i ma w sercu ranę. Szczerością przekonuje do siebie coraz większą publiczność, o czym mogliśmy się przekonać podczas niedawnego koncertu w sopockim klubie Sfinks 700. Prestiżowi artysta opowiada o swoim dzieciństwie, młodości, przemijaniu, szczerości i wolności - o tym, co najważniejsze w życiu każdego z nas.

Ta nasza młodość z kości i krwi, ta nasza młodość co z czasu kpi, co nie ustoi w miejscu zbyt długo, ona co pierwszą jest potem drugą, ta nasza młodość ten szczęsny czas, ta para skrzydeł zwiniętych w nas". Dlaczego zaśpiewałeś o tej młodości na Męskim Graniu w Sopocie?

Jako piętnasto albo szesnastoletni młodzieniec usłyszałem i zobaczyłem utwór "Ta nasza młodość" w wykonaniu chóru starszych ludzi. Kilkudziesięciu seniorów śpiewało tę piosenkę z podziałem na głosy. Tekst w połączeniu z tym obrazkiem zrobił na mnie niesamowite wrażenie, że zapadł w pamięć i został w mojej głowie. „Tę naszą młodość” usłyszałem po śmierci mojego ojca i odczytałem ją jako przemijanie. Zrozumiałem, że człowiek umiera. 

Tęsknisz za takimi tekstami, jak ten o którym rozmawiamy?

Tęsknię i w tym co robię chcę odwoływać się przede wszystkim do wrażliwości, do dobrych polskich tekstów, o których się u nas zapomniało. Mówi się, że dobre teksty w Polsce piszą ludzie w wieku czterdzieści plus z wyjątkami. Wybiórczo dba się o formę, najważniejsze jest to, by wszystko pasowało, a zapomina się o treści. Ja uważam odwrotnie. Bez tekstu nie ma piosenki. 

Przemijanie w Polsce to trudny temat. Krzysztof Kowalewski w jednym z wywiadów powiedział ostatnio, że Polska jest krajem, w którym zapomniano o starości...

Nie wiem, czy przemijanie jest u nas trudnym tematem, ale wiem, że zrzuca się go na drugi albo trzeci plan, bo jest niemodny i nigdy nie będzie modny. Młodość jest modna, a nie przemijanie. Nie zwracamy na to uwagi, aż do momentu, kiedy coś nas dotknie. Wtedy zwykle jest już za późno na refleksje. Przemijanie to jedna z elementarnych rzeczy z życiu każdego z nas.

Wspomniałeś o tragicznym wydarzeniu w twoim życiu, jakim było odejście taty. Powiedz, czy po latach masz wrażenie, że oswoiłeś śmierć, odrobiłeś lekcję, czy coś przerobiłeś?

Nie wiem, czy kiedykolwiek to przerobię. Śmierć to jakiś punkt graniczny w życiu. Najpierw odchodzi jeden rodzic, potem drugi i w pewnym momencie uświadamiasz sobie, że zostajesz sam na świecie, że korzenie zostały odcięte. Mam świadomość przemijania i tego, że życie może się skończyć w każdej chwili. Bardzo szybko zrozumiałem kluczowe sprawy. Zrozumiałem, że nie warto życia tracić na coś, co jest nieważne. 

Żyjesz chwilą?

Tak. Mam plany, ale one nie wybiegają poza dwie kartki kalendarza. Bardzo wiele w moim życiu toczy się od wydarzenia do wydarzenia, w taki sposób, że jedno determinuje drugie. Przechodzę z punktu do punktu i będąc przy tym kolejnym punkcie decyduję, czy idę w prawo, czy w lewo, ale nie układam nic na lata. Jestem trochę fatalistą, bo zdaje mi się, że wiele rzeczy dzieje się mimochodem i nie mam na nie wpływu.

A umiesz się cieszyć z małych rzeczy?

Z tym jest ciężko. Mam kłopot z osiąganiem satysfakcji osobistej z czegoś. Te rzezy, których chcę, z jednej strony mnie napędzają, ale w momencie kiedy już je dostaję, to one bardzo szybko przemijają, są bez znaczenia i wtedy wyznaczam sobie kolejny cel.

Wiele się dla ciebie zmieniło po debiucie? Chociaż jesteś na polskiej scenie od ładnych paru lat, to jednak trzeba o tobie mówić jak o debiutancie...

Zmieniło się tyle, że czuję satysfakcję z tego co robię. Zrozumiałem, że jestem zadowolony ze wszystkich koncertów, które zagrałem. To co się wydarza jest bardzo ważne. Nie ukrywam, że momentami bywałem znudzony na scenie. Mówię o różnych swoich wcieleniach... Brakowało mi tego najprawdziwszego, które objawiło się dopiero w Organku.

Nagrody mają dla ciebie znaczenie? Przed chwilą dostałeś Nagrodę Artystyczną im. Grzegorza Ciechowskiego.

 Nie. Dostałem też „Mateusza” Trójki. Na uroczystości ktoś mnie poklepał po plecach, ale wróciłem do domu i niewiele się zmieniło. Nagrody są miłe, łechcą ego, ktoś powie, że fajnie itd.

Nikt ci nie mówił, że jesteś mało medialny i przebojowy?

Jedna duża wytwórnia odrzuciła moją płytę z powodu tekstów. 

Co z nimi było nie tak?

Usłyszałem, że są bezwartościowe i o niczym nie opowiadają, że to bełkot. Podziękowałem i się pożegnaliśmy. Ja wiedziałem, że nie zmienię w tych tekstach ani przecinka. Nie mówię, że to są  najlepsze teksty, za które dostanę Nobla, ale nie będę ich zmieniał tylko dlatego, że ktoś ich nie rozumie. Ja chciałem zrealizować swoją wizję, w całkowitej zgodzie ze sobą. 

Kto cię nauczył szczerości? Rodzice? Na początku rozmawialiśmy o młodości. Opowiedz mi jak wyglądała twoja wczesna młodość? Buntowałeś się?

Nie miałem powodów by się buntować. W domu miałem luz. Miałem fajnych rodziców, którzy dawali mi dużo swobody, byli też dalecy od dawania mi złotych rad. Pamiętam, że kiedyś dostałem lanie od ojca za to, że przyznałem się, że zamiast właściwej monety do automatu do gier wrzuciłem mniejszą i mogłem grać. Dostałem w dupę za to, że oszukiwałem. Rodzice mówili mi: Bądź szczery, uczciwy i nie oszukuj ludzi. 

Lubiłeś się wyróżniać?

Lubiłem stanąć z boku i do dzisiaj to lubię. Wolę stać i obserwować niż być częścią tłumu, czy grupy. Ja bardzo źle czuję się w grupie, nawet w dzieciństwie wystąpiłem z zuchów. 

Wychowałeś się w małej miejscowości o ładnej nazwie Raczki...

Tak, w Raczkach chodziłem tylko do podstawówki i niewiele pamiętam z tamtego okresu. Później przeniosłem się do Suwałk do liceum i to był ważny czas, kiedy się najbardziej ukształtowałem, dużo nauczyłem. W Suwałkach istniała scena undergroundowa. To było coś. Ludzie, którzy się tym interesowali mogli uczestniczyć w ciekawych wydarzeniach. Chodziłem na koncerty Miłości - zespołu Tymańskiego jeszcze z Jackiem Olterem. 

Powiedziałeś o koncertach i trochę mnie zaskoczyłeś. Mam kuzyna w twoim wieku, który po tym jak wracał ze szkoły włączał MTV albo Vivę...

Ja też pamiętam MTV, bo mieliśmy w domu taki dekoder satelitarny. Miałem też Vivę i Vivę niemiecką - "Viva Zwei" i tam była świetna muzyka. Teraz nie wiem o co chodzi, jak włączam któryś z tych kanałów. Polskie gazety, te programy, muzyka wtedy istniała. Początek lat 90, ten cały boom na polską muzykę - fajne czasy, ale później było tak, że im dalej w las tym było gorzej.

Co masz na myśli?

To, że ludzie zaczęli szukać przypadkowości tylko po to, by zagłuszyć ciszę, bo boją się zostać sami ze sobą. Muszą mieć tablet, telefon, słuchawki. Nie daj Boże zostaną sami ze sobą i zaczną myśleć tak jak ludzie, którzy w życiu szukają treści. To dobrze, bo to znaczy, że jest nadzieja, że jeszcze nie wszyscy ogłupieli.

Widziałeś "Obywatela" Jerzego Stuhra?

Tak widziałem. Jest zabawny. Pokazuje bardzo trafne i wyważone spojrzenie na historię statystycznego Polaka. Wiem, że nie wolno nam osądzać ludzi, którzy żyli 50, czy 60 lat temu. Człowiek osadzony w historii Polski po 45 roku musiał sobie radzić w różnych sytuacjach. Ja nie usprawiedliwiam teraz komunistów, ani kogokolwiek innego, ale jestem świadomy, że ludzie musieli jakoś żyć i czasami dawali się wmanewrowywać w różne historie. Nie cierpię kategorycznego dzielenia ludzi na dobrych i złych, na komunistów i antykomunistów, na solidarnościowców, itd. Już nawet solidarnościowcy się pożarli, a Szymborska jest wrogiem narodowym i jest wytykana przez prawicę, dlatego że była w partii. Skąd ja mogę wiedzieć co ona wtedy robiła? 

Pamiętam jak rozmawiałam z Jerzym Stuhrem, który mówił mi, że boi się o to, czy młode pokolenie zrozumie jego przesłanie.

Ja ten film rozumiem bardzo dobrze. Tylko czy dla ciebie jestem młodym pokoleniem? (śmiech). Pamiętam przebłyski stanu wojennego, bo mieszkałem na głębokiej prowincji. Ojciec jeździł za granicę, do Niemiec. Ogromnym wydarzeniem było jak przyjechał mercedesem, przywiózł prawdziwe czekolady. Pamiętam jak pierwszy raz zjadłem banany, jakie wrażenie na kumplach robiłem, kiedy miałem puszkę coca- coli. Dziś to jest nie do pomyślenia. (śmiech)

Dziś się z tego śmiejemy, ale jestem przekonana, że wiele osób nie chciałoby wspominać takich historii jak my teraz. Myślisz, że mamy się czego wstydzić?

Nie mamy. Kluczem do wszystkiego jest to, żeby nie zapominać o tym, że jesteśmy inni. Kultywujmy to. Mamy te same banki, knajpy, te same sieciówki, więc przynajmniej niech kultura będzie różna. Dlaczego ona ma być takim lustrzanym odbiciem tego, co się dzieje na Zachodzie? Super, że mamy włoskie makarony, ale nie wiem, czy spaghetti jest lepsze od pierogów? Mam się wstydzić tego, że lubię je bardziej niż tagliatelle, czy sushi? Jestem kompletnie wyzbyty tych kompleksów, że jak coś jest polskie to znaczy, że jest gorsze.

Ktoś mógłby mi teraz podpowiedzieć, żebym zapytała cię o poglądy?

(śmiech) Nie bój się, nie jestem żadnym narodowcem, a prawicowa myśl jest dla mnie głęboko odstraszająca. W ogóle dzisiaj rozmowa o poglądach jest niebezpieczna, bo można dostać za to w łeb.

O wolności tez ostatnio strach się bać rozmawiać z artystami zwłaszcza po sytuacjach, które miały miejsce niedawno. W Poznaniu najpierw odwołali spektakl „Golgota Picnic”, a kilka miesięcy później koncert Behemotha.

Jeżeli czyjaś wolność nie zabiera mojej wolności, to nie mam z tym problemu. Reaguję wtedy, kiedy ta wolność wchodzi z butami do mojego domu. Z przerażeniem obserwuję jak bardzo radykalizują się u nas postawy. Za to, że ktoś myśli inaczej, ten drugi jest w stanie mu wybić zęby. To powrót do jaskini. Jak nie ma dialogu, to nie ma bodźców, człowiek się zasklepia i myśli, że wszystko wie, a tak naprawdę nic nie wie. Walt Whitman powiedział, że: "Gdy wszyscy myślą podobnie, to właściwie nikt nie myśli." Cenię sobie wolnomyślicielstwo. Nie spisuję doświadczeń od kogoś. Wolę myśleć sam.