Szczerze mówi, że nie lubi mediów, wywiadów udziela rzadko, a showbiznes i życie w blasku fleszy to nie dla niego. Szczerze przyznaje, że Polska to nie jest kraj, gdzie można się realizować aktorsko. I dlatego jego myśli zmierzają ku drugiej stronie kamery. Czy Wojciech Mecwaldowski porzuci aktorstwo na rzecz reżyserii? Pierwsze kroki już zostały poczynione!

Podobno jako dziecko chciał pan zostać aktorem komediowym. Marzenie się spełniło?

Tak jestem aktorem i mam to szczęście czasami grać w komedii i bawić ludzi, ale częściej ciągnie mnie do dziwnych postaci, takich jak Radek z "Alei gówniarzy", czy psychopata Ringle ze "Stawki większej niż śmierć" Patryka Vegi.

Albo do Tomka z "Dziewczyny z szafy" Bodo Koxa. Dużo nowych propozycji dostał pan po tej roli?

Na razie nie. 

Jak to?!

Nie wiem. Po prostu filmy, które robię wyszły ze zdjęć próbnych albo rozmawiałem o nich zanim film "Dziewczyna z szafy" trafił do kin. Nie było tak, że ten film coś uruchomił. Z drugiej strony są komentarze w stylu „Ojej on tak gra, a przecież wcześniej grał tak…” i nie bardzo wiadomo co z tym zrobić. Na szczęście są reżyserzy, którzy nie patrzą tak głupio na ten zawód i wiedzą, że są aktorzy, którzy mogą zagrać wszystko i śmiesznie i tragicznie.

Smarzowski to dobry przykład?

Wojtek Smarzowski jest wybitnym reżyserem i może robić co chce. Może napisać scenariusz i nikt nie będzie się w nic wtrącał. Wydaje mi się, że problem polega na tym, że jest wielu przezdolnych reżyserów, którzy nie mają takiego komfortu, bo zawsze znajdzie się ktoś kto mu coś narzuci. Tak też było przy „Dziewczynie z szafy”. Jak zobaczyliśmy z Bodem zwiastun to się załamaliśmy. 

Dlaczego?

Bo trailer musiał trafić do widza popcornowego... Nawet muzyki z filmu w nim nie było. Dystrybutor reklamował film w zupełnie inny sposób niż jest przedstawiany, więc o czym możemy rozmawiać? 

Ciężko dziś mówić o kinie? Może lepiej po prostu oglądać filmy i wybierać je świadomie... Nie wiem, co by musiało się stać żeby granica mainstream/alternatywa się zatarła albo zniknęła całkowicie.

To są ciężkie tematy, bo żyjemy w czasach, w których aktor jest porównywany z celebrytą. W telewizji oglądamy ludzi, którzy są podglądani i mają o wiele większą oglądalność niż polskie kino. Dobrej klasy filmy bardzo dobrych reżyserów wciąż nie mają dużej widowni. Z kolei w mainstreamie są filmy nie do oglądania. Oczywiście mamy też bardzo dobre filmy, powstaje ich coraz więcej i chwała Bogu, ale co z tego, że powstają, jak są niezauważane? Film „Dziewczyna z szafy” zdobył ponad trzydzieści nagród, większość za granicą. Kto u nas o tym wie? Nikt. Pamiętam jak po projekcji w Karlowych Warach podszedł do mnie jeden pan, gratulował i powiedział, że to wybitny film, ale są też „Płynące wieżowce” więc ciężko będzie, bo to film o gejach - o trudnym temacie dla Polski. Czułem się jakbym mieszkał na wsi, gdzie jeszcze są takie tematy tabu, że my jeszcze mówimy o tematach, o których inne kraje zapomniały, a nazywamy się europejskim państwem i niby idziemy do przodu budując pomniki będąc z tyłu. Czasami jak widzę wypowiedzi niektórych ludzi w telewizji, czy w prasie to jest to dla mnie absolutnie epoka kamienia łupanego.

Nie rozpycha się pan łokciami, ani nie jest aktorem wspomnianego Smarzowskiego. Z kim pan pracuje?

Mam i miałem zaszczyt pracować z wieloma reżyserami, których uważam za wybitnych. Z Patrykiem Vegą kilkakrotnie, z Bodo Koxem, z panem Januszem Morgensternem, Sławomirem Fabickim, teraz z Jerzym Skolimowskim. Naprawdę nie mogę narzekać. Ci reżyserzy dali i dają mi możliwość spełniania moich marzeń. Mają świat równoległy do tego, w którym funkcjonują, świat filmu, któremu się całkowicie oddają, tak jak ja swojej pracy.

Chyba zapomniał pan o Xawerym Żuławskim? Nie każdy ma szczęście zagrać w "Złym" i wcielić się w rolę pierwowzoru Leopolda Tyrmanda, autora tej kultowej powieści kryminalnej. 

Przepraszam, ale to musiałbym wymieniać naprawdę sporo nazwisk (uśmiech). Xawery jest reżyserem, z którym już pracowałem i jestem zaszczycony, że będę pracował jeszcze raz, bo jest jednym z najlepszych. Uważam też, że jest idealnym reżyserem, by to zekranizować. To zaszczyt zagrać redaktora Kolanko i wielka radość na samą myśl, jakim człowiekiem wtedy będę. W scenariuszu widzę, że mam stworzyć postać, która będzie miała naznaczenia Tyrmanda - gesty, sposób mówienia, przybywania z ludźmi, jedzenia, szykowania się do wyjścia z domu itd.

Mówi pan o tym z takim zaangażowaniem, a czy z serialowej pracy jest pan tak samo zadowolony?

Niestety po części to nie jest taka satysfakcja, jaką ma się przy kręceniu filmów, albo taka, jaką mają ludzie pracujący przy serialu na Zachodzie, gdzie np. bohater wie jak wyglądają jego losy. U nas tego nie ma. Robi się też kilkanaście scen dziennie… Staram się pracować najlepiej jak potrafię, ale nie wchodzę w to tak jak w film, bo bym zwariował. Serial „Usta Usta” był chyba najlepszym serialem w jakim brałem udział: 35 odcinków, nikt tam nic nie poprawiał. Wszystko było napisane od początku do końca. Każdy z nas wiedział, jakim jest bohaterem. Świetna ekipa, produkcja zadbała o wszystko. Teraz też wszyscy dbają i starają się tylko gonią jakby zegarki inaczej chodziły.

W Polsce serialowy bohater żyje przez kilkanaście lat, a później uśmierca się go w taki sposób, żeby nie schodził z pierwszych stron gazet...

Wydaje mi się, że w pewnym momencie życie bohatera się kończy. Wszystko ma swój początek i koniec. Nie umiałbym grać przez kilkanaście lat w jednym serialu, bo to zabijanie aktorstwa. Ktoś może mówić, że w ten sposób się rozwija, ale w to nie uwierzę, bo wiem jak wyglądają polskie seriale. Były produkcje, że robiłem dwadzieścia parę scen dziennie, to istne zarzynanie się. Na szczęście w "Lekarzach" tak nie ma. Jest komfort, ale szkoda, że nie ma więcej czasu na całość . Cieszę się, że mam możliwość m.in. być obecnym przy prawdziwych operacjach i doświadczać niesamowitych przeżyć przy stole operacyjnym, jak np. bijące serce na dłoni. To się pamięta do końca życia.

Ale o robieniu polskiego "Doktora House'a" możemy zapomnieć?

"Lekarze" są bardzo dobrym serialem, ale nie mamy możliwości nawet w połowie robienia Doktora House'a. Bo nie mamy na to czasu, pieniędzy, no i scenariusze nie są tak dopracowane jak tam.

Ma pan komfort pracy?

Przez czternaście lat pracy może trzy, cztery razy doświadczyłem tak wspaniałej pracy na planie o jakiej nie marzyłem w najśmielszych snach. Absolutny spokój pracy, nikt nie przychodził na wywiady... Proszę tego w żaden sposób nie odbierać źle, ale na Zachodzie w poważnych produkcjach to jest nie do pomyślenia, że aktor jest w pracy, a ktoś przychodzi i trzeba z nim rozmawiać, tak jak my teraz. Przy „Dziewczynie z szafy” miałem w umowie, że bardzo przepraszam, ale w czasie pracy nie udzielam wywiadów, skończę, to będziemy rozmawiać. U nas zaczyna się film, czy serial i już sesje, wywiady, fotoreporterzy – wielki szum, a jeszcze nie wiadomo, co z tego zrobimy i jak to wyjdzie.

Długo przygotowywał się pan do roli Tomka w "Dziewczynie z szafy"? To chyba było takie przygotowanie do roli jak na Zachodzie. Przepraszam, że ja tak ciągle wracam do tego filmu, ale on polski nie jest. Nie poznałam w nim pana...

Dziękuję, to miło jak się aktora nie poznaje. Przygotowywałem się dokładnie tak jak zawsze to robię, niemniej rola ta wymagała ode mnie wejścia w inny świat, wymiar, w którym na co dzień nie funkcjonuję. Przez parę miesięcy spotykałem się z autystami, wyprowadziłem się z domu, przestałem mówić, zrzuciłem 20 kilo, obniżyłem się z dziesięć centymetrów i tak to jakoś wyszło, a w głowie Tomek dojrzewał przez pięć lat...

Pięć lat?!

Tyle czasu czekaliśmy aż ten film powstanie. I od momentu kiedy Bodo mi to zaproponował , mój bohater "Tomek" w mojej głowie zaczął się rozwijać. W końcu okazało się, że film powstaje, ale słuchanie przez pięć lat, że Bodo Kox to świetny reżyser, ale nikt mu nie daje pieniędzy na film było straszne. 

Po tym co pan powiedział to aż boję się zapytać czy lubi pan jeszcze swój zawód? Jest jakaś satysfakcja?

Kocham swój zawód, ale widzę na przestrzeni lat, to jak bym chciał pracować i jak jest naprawdę. Mogę powiedzieć, że przestaję mieć satysfakcję z tego co robię, bo nie robię tego za każdym razem tak, jakbym chciał, bo wszyscy się śpieszą i nie ma na nic czasu. Dlatego nie chcę już tyle pracować i chcę zacząć robić swoje rzeczy.

Chyba trochę pan przesadza albo... kokietuje

To nie jest żadna kokieteria, czy coś w tym stylu. Nie chcę już tylko grać. Czuję gdzieś, że przychodzi etap na nowe rzeczy. Nie teraz, bo jest parę projektów przede mną i jeżeli będą postaci, które będę mógł zrobić w spokoju to oczywiście, ale chciałbym też robić swoje rzeczy i spełniać marzenia filmowców.

To co pan chce robić?

Aktualnie przygotowuję się już coraz intensywniej do swojego debiutu reżyserskiego. W tym roku lecę do Stanów na pierwsze zdjęcia.

Proszę powiedzieć coś więcej o swoim debiucie...

Film nosi tytuł "Polak". Rozmawiać będę po filmie, jak i aktorzy po skończonych zdjęciach.

Żyjemy w kraju, który nie za bardzo pan lubi? A może mówi pan tak, dlatego że jest aktorem? Dorota Kolak powiedziała mi, że aktorzy to nacja, która jest dwa razy niezadowolona - jak gra i jak nie gra. Z kolei inna aktorka powiedział mi, że u nas trzeba brać rolę, jak ja dają i nie wybrzydzać. A może trzeba czekać? Jak to jest?

Ktoś woli brać wszystko, inny woli czekać. Ja na nic nie czekałem i nie brałem wszystkiego co mi proponowano, brałem tylko to co mnie interesuje i tak robię do dziś. Nawet jak nie miałem pieniędzy i wpieprzałem zupki chińskie, nie grałem w serialach, które mi nie odpowiadały. Przepraszam bardzo za wyrażenie, ale dla mnie myślenie, że trzeba brać wszystko i nie patrzeć co to jest, to popieprzone myślenie, ale szanuję, że ktoś myśli inaczej. Pamiętam reakcję niektórych kolegów i koleżanek jak odszedłem z teatru. Mówili "Co ty robisz? Masz etat! Jesteś dopiero trzy lata po szkole. Co ty myślisz, że będziesz grał?". Odszedłem, bo zauważyłem, że nie rozwijam się tak jak bym chciał, bo zaczynam być przez kogoś obsadzany nie mając wpływu na nic i zaczynam rezygnować z rzeczy, które chciałem jako aktor robić. Żyję w zgodzie ze sobą i nie robię czegoś bo ktoś tak uważa. To tak jak bym teraz zaczął żyć w społeczności internetowej, w której nie żyję i nie mam zamiaru żyć. W internecie sprawdzam pocztę, czasami coś obejrzę, posłucham - ale to jest parę godzin w miesiącu. Są miesiące, że w ogóle nie siedzę przy komputerze. Po prostu mnie nie kręci głaskanie telefonu, czy wpatrywanie się w ekran. Wolę kontakt z człowiekiem niż z maszyną.

Ktoś mógłby pomyśleć, że mówi pan tak, dlatego, że ma pozycję "znanego aktora". Ile w tym prawdy?

Zero. Robię tak od czternastu lat, odkąd skończyłem szkołę teatralną i to nie jest tak jak się mówi, że teraz mam jakąś pozycję i mogę sobie pozwolić. Nie mam żadnej pozycji. Od zawsze nie miałem ochoty robić rzeczy, jakie robi większość ludzi i myśli, że właśnie to trzeba robić żeby grać. Przez dwanaście lat pracowałem non stop: teatr, film, serial. Gdzie się pokazywałem? Nigdzie. Nie chodziłem na żadne bankiety, nie udzielałem wywiadów w głupich gazetach, a pracowałem i pracuję non stop. Jakie głupie jest myślenie i wpajanie ludziom, że ty musisz być gdzieś albo reklamować maszynkę do golenia, pokazać się z kremem, butem albo przyjąć  jakikolwiek film, żeby istnieć w zawodzie aktora. Ja, jak i wielu moich kolegów i koleżanek jesteśmy dowodem na to, że to pieprzenie w bambus. Tylko nie wiem dlaczego takie coś się wbija ludziom do głowy? Musisz pójść na imprezę żeby było cię widać i dostaniesz rolę. Gdzie? Kto? Jak? Ja nie znam szanujących się producentów, czy reżyserów, którzy chodzą na imprezy i na bankietach rozmawiają o pracy. Trzeba głośno powiedzieć, że to jest bzdura! Gdzie Kinga Preis chodzi, gdzie Piotrek Głowacki, Dawid Ogrodnik, Agata Buzek, czy aktorzy Smarzowskiego chodzą? Czy pani ich widzi na tych trendy imprezach? Nie, bo tego nikt nie robi. Robienie otoczki "a'la pan celebryta" jest dla mnie największą głupotą. Ja nim nie jestem bo nie celebruję swojego życia publicznie, jestem aktorem, gram, pracuję i o tym mogę rozmawiać. Oczywiście są tacy, którzy chcą więcej niż mają i muszą robić wszystko, ale mają wtedy tylko swoje przysłowiowe pięć minut.

A czym pan gwiazduje?

Nie wiem, dla wielu pewnie tym, że nie chcę tańczyć, śpiewać, gotować albo rozmawiać o bzdurach. Niczego nie muszę - jak nie chcę, to nie robię. To są normalne i oczywiste rzeczy, które dla wielu nie są normalne. Robię swoje i szanuję swój zawód.