Gapyear, czyli rok w bok

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak mogłoby wyglądać życie bez ograniczeń? Bez tych wszystkich stawianych wymagań, stawianych celów, zależności służbowych, ciągłego pośpiechu, wyścigu szczurów? Gdyby tak czas stanął w miejscu? Nie? To może czas na przerwę? Krótszą czy dłuższą, nieistotne, ale taką, po której człowiek znów nabiera chęci do życia. Czas na przerwę, czas na gapyear.

O co chodzi? W skrócie – mniej lub bardziej spontanicznie, na jakiś czas, najczęściej na rok, porzucamy nasze dotychczasowe życie, by rozpocząć nowe. Istotą takiego „roku w bok” jest poszukiwanie nowych wartości w życiu, zdobycie nowych doświadczeń, kontaktów, często w zupełnie nowym, odmiennym środowisku i kulturze.

Podróż za jeden uśmiech

Tym właśnie jest gapyear – za granicą zjawisko bardzo popularne, w Polsce mniej, głównie poprzez barierę finansową. Wszak Polacy bogatą nacją nie są. Ale, jak przekonują historie tych, którzy gapyear mają już za sobą, wcale nie trzeba mieć worka pieniędzy. Ważniejszy jest uśmiech na twarzy. Z tym uśmiechem można przemierzać szlaki na przykład autostopem, za darmo. Poznawać ludzi, nieznane języki, kultury i kuchnie. O uśmiechu to jest nawet taki wierszyk: „Za uśmiech nie płacisz, z uśmiechem nie tracisz, uśmiech miej bez przerwy, gdy innymi trzęsą nerwy.” I to całe sedno, bo z życia trzeba się cieszyć. De facto jednak, żeby się z niego cieszyć, to trzeba coś z nim zrobić. Wielu z nas nie wie, co. Poddaje się codziennej rutynie pracy od 8:00 do 16:00, po pracy, jeszcze innej pracy, a wieczorem pada ze zmęczenia i jak śpiewała Beata Kozidrak, „nie ma czasu na sen, nie ma czasu na seks.”

Przychodzi życie do człowieka

A życie ucieka. Ale też daje nam sygnały. Przychodzi do człowieka i mówi: „zrób coś ze mną – nudzę się z Tobą”. A człowiek siada i myśli, i myśli, i myśli. Z całego trudu myślenia – kładzie się spać, bo jutro trzeba wstać wypoczętym i znowu pomyśleć. Następnego dnia – życie znów przychodzi do człowieka, ale w nocy była impreza. Człowiek na kacu, więc ani pogadać, ani pomyśleć. Życie nie daje za wygraną. Przez 365 dni w roku nawiedza człowieka i błaga: „zrób coś ze mną, a dam ci wszystko, czego pragniesz”. Człowiek jednak nie wierzy. Zresztą, nie ma siły sprawdzić, bo codzienna rutyna go wykańcza. Życie ma w pewnym momencie dość człowieka – prosi o wolność. Zaprowadza człowieka do szpitala i daje do zrozumienia, że mimo wszystkiego – jest cenne. Człowiek unosi się pychą i życiu nie pozwala odejść. Ale też złości się i wyzywa swoje życie od wszelkich nieszczęść. Życie z dnia na dzień próbuje uczyć się akceptacji człowieka takim, jakim on jest, ale w tęsknocie za pasjonującym działaniem – marnieje. Człowiek jednak nie potrafi wyciągnąć żadnych mądrzejszych wniosków, jak tylko to, że życie go dobija. A ono jedynie prosi się o to, żeby je wykorzystać. Skoro człowiek nie potrafi tego dostrzec – jego strata. Coraz cichszym głosem życie przemawia do człowieka, ale wciąż jest przy człowieku. Trwa w nadziei na lepsze jutro. Ale ile można trwać w nadziei? Pewnego dnia życie załamało się człowiekiem i wolnym krokiem postanowiło odejść. Człowiek ostatkiem tchu, pretensjonalnym głosem krzyknął: „Życie! Jak śmiesz mi to robić?” A ono stanęło i z pokorą powiedziało: „zbyt długo czekałem na to, byś w końcu mnie dostrzegł”. I odeszło…

Jaki z tego morał? Możesz mieć w życiu wszystko, czego tylko chcesz, o ile zdobędziesz się na odwagę podjąć ryzyko działania. Życie samo się o to prosi – napisała Ewelina Poleszak, dziennikarz, animator i menedżer kultury, przebywająca na gapyear w Portugalii.

Wolontariat zamiast dobrej pracy

- Pracowałam sobie jako asystentka do spraw promocji w jednym ze stowarzyszeń. Nie była to jednak praca moich marzeń, więc rozsyłałam swoje cv, a w międzyczasie też wysłałam aplikację na wolontariuszkę w ramach europejskiego programu wolontariatu EVS. Dostałam dwie bardzo atrakcyjne oferty pracy i gdy już szykowałam się do nowego wyzwania zawodowego, przyszła wiadomość, że moja aplikacja na EVS została rozpatrzona pozytywnie. Miałam jechać do Portugalii i pracować jako wolontariuszka w środowisku studenckim. Zastanawiałam się, czy nie wybrać jednak dobrej pracy, zdecydowałam jednak się postawić wszystko na jedną kartę i wyjechać – pisze Ewelina.

Rzuciła pracę. Podziękowała za kolejne oferty, jakie dostała. Posłuchała głosu serca, a serce wołało, by poużywała życia, póki może. Póki jej nic nie ogranicza. Póki ma siły, chęci i odwagę, by stawić czoła prawdziwej przygodzie, marzeniom, w końcu po prostu, by stawić czoła życiu. Podjęła to wyzwanie, bo zawierało w sobie element tajemniczości i ryzyka. Ta niepewność tego, jak potoczą się dalej jej losy wzbudziła w niej ciekawość. Wszystko wydawało się takie zagadkowe.

Odkrywając siebie

Aklimatyzacja była szybka i bezproblemowa. Jej wolontariat polega na organizacji imprez kulturalnych, pisaniu artykułów, przeprowadzaniu wywiadów do gazety akademickiej i na stronę internetową w języku angielskim. Główną grupą docelową są uczestnicy programu Erasmus i studenci wymian zagranicznych z całego świata. Koordynuje też własny projekt The Idea Bank wraz z Erasmus Language Cafe. Jest to inicjatywa, która daje studentom możliwość realizacji własnych pomysłów, możliwość uczestniczenia w różnych warsztatach oraz praktykowania języka portugalskiego w trakcie nieformalnych spotkań. Od samego początku zamysłem Eweliny było stworzenie projektu, który zbliży lokalną społeczność portugalską do społeczności międzynarodowej. Ewelina na swoim gapyear spędza czas bardzo aktywnie. Dużo czasu poświęca pracy, która tak na prawdę nie jest pracą, a przyjemnością. W wolnym czasie podróżuje po Portugalii i Hiszpanii. W głąb siebie. I z dala od siebie. Zapominając czasem kim jest, po to by odkryć coś w sobie, może nawet siebie na nowo. Ma świadomość, że dostała swoją szansę od losu i musi ją dobrze wykorzystać.

- Moje życie w Polsce było mniej ekscytujące, bo było przewidywalne. Teraz jestem w nowym otoczeniu i miejscu, które wciąż mnie zaskakuje i to jest właśnie w tej całej „przerwie” najbardziej fascynujące. Czasem jest ciężko, mam jednak świadomość, że warto było postawić wszystko na jedną kartę. Jedni mówią „jakoś to będzie”, ja jestem przekonana, że „będzie dobrze” – puentuje Ewelina.

Nie do końca gap i nie do końca year…

Monika Szyszkowska miała dobrą pracę, ustabilizowane życie, poukładany porządek każdego dnia. Wszystko idealnie zaplanowane, kalendarz szczegółowo zapisany godzina po godzinie. Pewnego dnia ten uporządkowany świat legł w gruzach i to za sprawą samej Moniki. Już od dłuższego czasu myślała o czymś szalonym, spontanicznym. I wymyśliła. Rzuciła wszystko i zrobiła sobie przerwę. Przerwę od dotychczasowego życia. Przerwę, która może trwać kilka miesięcy, a może i całe życie. Wyjechała w podróż do Ameryki Środkowej. W Meksyku znalazła swoją miłość. Na imię ma Rudy. Rudy kiedyś jej powiedział: „jesteś podróżniczką w podróży, nie będę cię zatrzymywał, jedź i korzystaj. Ciesz się podróżą i światem. Jeżeli więź między nami okaże się silna, to wrócisz i znów będziemy razem”.

Czyżby w końcu znalazła mężczyznę, który doskonale ją rozumie i wie, że miłość, to nie jest ograniczanie wolności? – pytała samą siebie na początku tej znajomości.

Rudy, z wykształcenia prawnik, działa w organizacji pomagającej kobietom dotkniętym przemocą domową. W Monice zakochał się po trzech dniach znajomości. Po jednej z imprez w jego domu oznajmił jej, że bardzo mu się podoba, jak Monika jest señora de casa, czyli panią domu. Dodał też, że chce, aby po objechaniu Ameryki wróciła do niego. W myśl słów „if you love someone, set them free. If they come back they’re yours; if they don’t they never were.” – puścił ją, a ona, po przejechaniu Gwatemali, Hondurasu i El Salvador, wróciła do niego. We wrześniu na świat przyjdzie ich dziecko. Będzie to nowy rozdział przygody Polki w Meksyku zapoczątkowanej z chwilą, gdy zdecydowała się zrobić sobie przerwę i wyjechać.

Marzenia są po to, by je spełniać

Nie jest to pierwszy gapyear w życiu Moniki. Pierwsza przerwa rzeczywiście trwała rok i była to podróż jej marzeń – dookoła świata. Pieniądze na podróż zarobiła tak jak wielu Polaków. Na emigracji w Londynie. Tam właśnie po raz pierwszy usłyszała o gapyear. Od razu stwierdziła, że to coś dla niej. Dlatego przez rok pracowała bardzo ciężko i odkładała pieniądze.

- To był ciężki rok pracy i zaciskania pasa, ale wiedziałam, że po tym czeka mnie rok relaksu w najpiękniejszych miejscach świata. Marzenia są po to, by je spełniać - mówi Monika i od razu z zapałem opowiada o kolejnym życiowym wyzwaniu.

- Rudy i ja zawsze chcieliśmy otworzyć swój własny hostel dla młodych podróżników z całego świata. Po to żeby wciąż być w kontakcie ze światem, żeby wciąż dzielić się doświadczeniami i słuchać opowieści ze świata na żywo. Znaleźliśmy wspólników, lokal i już niedługo nasz hostel przyjmie pierwszych gości. To się musi udać. Odwiedziłam dziesiątki hosteli na całym świecie, teraz wszystkie najlepsze rozwiązania, jakie widziałam zamierzam wprowadzić w naszym hotelu – z zapałem przekonuje Monika.

Powrót do rzeczywistości

Wszystko wskazuje na to, że gapyear Moniki znacznie się przedłuży, albo nawet będzie trwał całe życie. Większość z tych, którzy sobie taką przerwę zrobili, po czasie wraca do normalnego życia. Powroty bywają jednak trudne, zwłaszcza, jeżeli człowiek przystanął w biegu gdzieś na zupełnie innym kontynencie, gdzie czas płynie inaczej, znacznie wolniej. Zawsze jednak uśmiech na twarzy zagości na myśl o przygodach, których się doświadczyło. Zawsze też można pojechać na kolejny gapyear, bo przecież „w życiu piękne są tylko chwile”, a te spędzone na wyjeździe często są najpiękniejszymi w życiu.

Izabela Pek