Eliza Falba – Komorowska. Adwokat. Szczęśliwa mama i żona. Mieszka i pracuje w Sopocie. Od roku jest związana z Fundacją „Między Niebem a Ziemią”. Podczas tegorocznej aukcji charytatywnej na rzecz podopiecznych Fundacji – dzieci niepełnosprawnych, bardzo ciężko chorych, których życiu każdego dnia zagraża śmierć, mąż wylicytował dla niej sesję zdjęciową ufundowaną przez magazyn Prestiż. Spotykamy się w trakcie przygotowań do zdjęć i rozmawiamy o Fundacji, o niej samej, o tym, jak pomaganie innym odmieniło jej świat.

Rozmowę zacznę od pytania banalnego, ale jak to się stało, że zaangażowała się pani w działalność fundacji „Między Niebem a Ziemią”?

Współpracuję z fundacją od roku. Na początku grudnia ubiegłego roku nasz przyjaciel z Krakowa - właściciel tamtejszego hotelu Hilton, w którym odbywają się coroczne aukcje fundacji, zadzwonił z zaproszeniem dla mojego męża i dla mnie na to właśnie wydarzenie. Mówił, że atmosfera jest niezwykła, przychodzą wspaniali ludzie, a przede wszystkim aukcji towarzyszy niezwykle szczytny cel. Nie wahaliśmy się. Pojechaliśmy. Pamiętam ten dzień jak dziś. Co ciekawe, tam na miejscu, w Krakowie, była też inna Eliza z Sopotu. Eliza, jak się później okazało, była jedną z głównych osób, dla których ta Fundacja powstała. Jest ona mamą trzynastoletniej Ali. Bardzo chorej Ali, która jest wśród nas przede wszystkim dzięki wielkiej miłości, zaangażowaniu i determinacji właśnie swojej mamy. To spotkanie odebrałam jako swoisty znak. Przecież to musi być jakiś sygnał, jeśli dwie Elizy z Sopotu spotykają się nagle w Krakowie. W czasie naszej rozmowy okazało się też, że mieszkamy bardzo blisko siebie, a w przeszłości chodziłyśmy do jednej szkoły. 

Niebywały zbieg okoliczności...

Tak. To spotkanie, ten moment uznałam za istotny, za wyjątkowy, za niosący jakieś szczególne przesłanie. Uwierzyłam, że coś w tym musi być. Wracając do samej krakowskiej aukcji, w jej trakcie prezentowany był film o podopiecznych fundacji. Są to konkretne osoby, znamy ich imiona, są w różnym wieku, a łączy je niestety fakt, że wszystkie są bardzo ciężko chore… Ich rodziny, a przeważnie mamy, które samotnie się nimi opiekują walczą o te pociechy każdego dnia. To heroiczna walka! Po obejrzeniu tej prezentacji długo nie mogłam dojść do siebie. Zapragnęłam coś z tym zrobić. Dać coś od siebie, wesprzeć Fundację. Już następnego dnia zrodził się  pomysł, aby taką aukcję zorganizować również u nas, w Trójmieście. Ta idea spotkała się z aprobatą prowadzących fundację, więc zaczęłam działać. Zapraszałam gości, jeździłam do znajomych, przyjaciół, opowiadałam o fundacji. Chciałam, żeby było nas jak najwięcej. No i udało się. Tegoroczna trójmiejska aukcja zakończyła się ogromnym sukcesem, który – mam nadzieję – uda się powtórzyć w przyszłym roku. 

Nie bała się pani wejść w świat fundacji? W świat bólu i cierpienia?

Z tym trzeba się zmierzyć. Często słyszę, jak ludzie mówią: „Ja nie mogę na to patrzeć, to jest tak przykre, tak trudne. Ja nie mogę”. Uważam, że trzeba w sobie znaleźć siłę i stanąć naprzeciw takiego ogromu cierpienia. Mamom tych wszystkich bardzo chorych dzieci każdy współczuje, ale nie każdy ma odwagę podejść i z nimi porozmawiać. O zwykłych rzeczach. Nie z poczuciem litości i współczucia, tylko po prostu, przez chwilę potraktować je normalnie. Nie jak dotkniętą przez los matkę bardzo chorego dziecka, ale jak człowieka, jak kobietę, jak osobę taką samą jak my. Nie można od tych osób uciekać tylko dlatego, że one cierpią! Trzeba znaleźć siłę, aby zmierzyć się z tym. Zmierzyć się nawet z obejrzeniem tak poruszającego filmu, nie odwracać głowy. Według mnie właśnie to robi fundacja „Między Niebem a Ziemią” - nie odwraca głowy. Prowadzące fundację często spotykają się z jej podopiecznymi i ich  rodzinami. Nie tylko udzielają finansowego wsparcia, ale są przy nich. To bardzo ważne. Dzięki fundacji sama nauczyłam się tego, że nieważne, czy cierpienie innych wywołuje u nas współczucie, żal rozrywający serce, trzeba się z tym zmierzyć i pokazać: jestem tutaj, obok ciebie, nie będę uciekać, wspieram cię, możesz na mnie liczyć.

Ale nie możemy ukrywać, że pomoc śmiertelnie chorym dzieciom i ich rodzinom wymaga ogromnych pokładów wrażliwości i wielu sił? 

Pamiętam, kiedy podczas jednego spotkania z Paulą Rettinger z fundacji wysłuchałam opowieści o życiu tych rodzin, o tym jak wygląda opieka nad chorym dzieckiem. Opowiedziała mi kilka konkretnych historii.  Gdy tego słuchałam, łzy spłynęły mi do oczu i pojawiło się dziwne uczucie, swoiste wyrzuty sumienia. Powiedziałam o tym głośno: „Paula, kiedy mówisz o nieszczęściu tych ludzi, ja mam poczucie, że zawiniłam. Zawiniłam, bo mam wszystko. Mam zdrowie, mam szczęście”. I ona wtedy wytłumaczyła mi, że nie chodzi o to, aby mieć wyrzuty sumienia i się nimi zadręczać, tylko żeby pomóc tym ludziom na tyle, na ile ma się ku temu możliwość. Na pewne sprawy nie mamy wpływu. Na to, jak los kieruje naszym życiem. Na to, że na niektórych rzuca tak poważne problemy i ogrom cierpienia. Ale coś możemy zrobić…

…możemy pomóc.

Często wydaje nam się, że cierpienie jest obecne jedynie w filmach, że poważne choroby, zagrożenie śmiercią każdego dnia są gdzieś daleko. Jednak w rzeczywistości tak nie jest. To się dzieje obok nas. I właśnie fundacja „Między Niebem a Ziemią” otwiera nasze oczy. Dostrzegamy, że te nieszczęścia i cierpienia mają miejsce obok nas, ale właśnie my możemy pomóc. Nawet, jeżeli takie chore dziecko ma żyć jeszcze miesiąc, dwa, czy trzy, to możemy sprawić, aby ten czas był dla niego piękniejszy, lepszy, szczęśliwszy.

I tak dzięki działaniom Fundacji i osób takich jak pani cały świat staje się piękniejszy.

Zdecydowanie tak. Ale chcę podkreślić, że słowa uznania należą się tym kobietom, które prowadzą fundację oraz mamom podopiecznych, rodzinom, które walczą z trudnościami losu na co dzień. Borykają się z ogromem tragedii, która na nie spadła. A co najważniejsze - nie poddają się i stawiają temu czoła. Właśnie to jest godne podziwu i wielkiego szacunku. Z takich osób powinniśmy brać przykład. Wierzę, że dzięki angażowaniu się w pomoc innym stajemy się lepsi. Ci, którym pomagamy, stają się szczęśliwsi i to jest prosta droga do tego, żeby świat był piękniejszy.

W pomaganie innym wciąga pani za sobą znajomych, przyjaciół, bliskich. Jak to się pani udaje?

Siła perswazji i ton nie znoszący sprzeciwu (śmiech). A tak na poważnie - osobistym zaangażowaniem. Ja po prostu rozmawiam z przyjaciółmi, znajomymi, umawiam się na spotkania, pokazuję film o podopiecznych, tłumaczę, że nie jest to pomoc anonimowa, ale docierająca do konkretnych osób. Bardzo cieszy mnie również zaangażowanie mojego męża, który mi pomaga i wspiera Fundację. Pomimo tego, że jest bardzo zapracowanym człowiekiem, znajduje czas, aby otworzyć się na innych i pomagać. Był ze mną rok temu w Krakowie i pamiętam, jakby to było wczoraj, gdy zobaczył pierwszy fragment filmu, złapał mnie za rękę i powiedział: „Ja nie mogę dłużej tego oglądać, ale licytuj wszystko”. Wyszedł wzruszony.

Bo świat nie jest sprawiedliwy. To boli.

Nie jest. Tego, że ktoś rodzi chore dziecko, tego, że ktoś cierpi każdego dnia, nie można niczym uzasadnić. Życie bywa bardzo niesprawiedliwe…

Ale, tak jak pani, możemy pomagać tym wszystkim osobom w ich nieszczęściu. Los się za to w jakiś sposób odwdzięcza?

Pomoc innym daje mi radość, poczucie spełnienia. Żyjemy w pędzie, w pogoni za własnymi sprawami, za karierą, za przyjemnościami, za pasjami, a dzięki fundacji  potrafię się na chwilę zatrzymać, spojrzeć na drugiego człowieka. Staram się znaleźć czas, aby wesprzeć działalność fundacji, poświęcić go na pomoc innym. Dzięki temu moje życie nabiera większego sensu. I nie muszę otrzymywać za to żadnych podziękowań. Już sam fakt, że wiem, że pomagam, że to kogoś cieszy i  ułatwia mu życie, jest dla mnie największą nagrodą.
Pamiętam, kiedy po naszej aukcji w Gdańsku, podczas której zbierano pieniądze na specjalistyczny wózek dla chorego Krzysia, który może poruszać jedynie opuszkiem wskazującego palca, dostałam drogą mailową podziękowania od jego Mamy, skierowane do osób biorących udział w aukcji. Pisała o tym, że spełniliśmy marzenie jej syna. Marzenie, żeby choć w najmniejszym stopniu się od niej uniezależnić, móc być choć trochę samodzielnym. Odczytałam tę wiadomość na głos, przy bliskich i znajomych, którzy również brali udział w licytacjach. Zapanowała cisza. Po chwili mój mąż powiedział: „A nasze dzieci marzą o kolejnych zabawkach…”. Powtórzę jeszcze raz. Los bywa bardzo niesprawiedliwy. Ale żywię nadzieję, że za rok Gdańsk również pokaże się jako dobre, hojne, uczynne miasto obok Warszawy, Krakowa, czy Wrocławia. Cieszę się, że mogę o tym mówić, zachęcać wszystkich do działania. Bo gdy pomagasz, czujesz się lepiej. Sam ze sobą.

Jak bardzo zmienił się świat wokół pani odkąd zaczęła pani pomagać?

Jestem osobą zorganizowaną, poukładaną, bardzo przejmuję się wszystkim tym, w co się angażuję. Nie chciałabym używać tego szumnego słowna „perfekcyjną”, ale staram się robić wszystko najlepiej, jak tylko potrafię. W życiu codziennym i w pracy. Jeśli cokolwiek nie do końca mi się udaje, ogarnia mnie stres. Ale od momentu, kiedy zaangażowałam się w działania fundacji, wiele zrozumiałam. Umiem powiedzieć sobie: „Stop. Zaczekaj. To nie jest tak naprawdę duży problem i możesz sobie z nim poradzić. Ciesz się tym, że jesteś zdrowa, że masz zdrowe dziecko, rodzinę, pracę i nie denerwuj się drobiazgami”. To daje mi więcej życiowego optymizmu. Takiej codziennej radości. Dotarło do mnie, jak dużo dostałam od życia. Wcześniej nie dostrzegałam tego tak bardzo.

Jak wygląda pani pomoc i działania związane z Fundacją?

Na pewno nie są to spektakularne działania, ale taka pomoc, którą mam możliwość udzielić z racji wykonywanego zawodu, znajomości i moich osobistych możliwości. Przy takiej pomocy nie chodzi jedynie o wsparcie finansowe, ale liczy się również wszelka pomoc organizacyjna, chociażby przy organizacji samej aukcji. Bardzo ważna jest także pomoc osób, które przekazują przedmioty na aukcję.  Są to bardzo różne prezenty: obrazy, pamiątki, specjalistyczne szkolenia, czy sesja zdjęciowa, jak ta, w której dziś biorę udział. Za co również jestem ogromnie wdzięczna redakcji Prestiżu. To jest mnóstwo różnych rzeczy, dzięki którym fundacja może działać, być coraz bardziej interesująca i zachęcać ludzi do wspierania jej działań i pomocy drugiemu człowiekowi. Nie tylko pomoc finansowa, ale także szeroko pojęta pomoc organizacyjna jest mile widziana. 

Wspomniała pani o sesji. Jak się pani czuje w dzisiejszym dniu?

Najbardziej doceniam to, że nie muszę patrzeć na zegarek, odbierać telefonów, spieszyć się gdzieś. Ten dzień daje mi spokój i wolność. Czuję się wyjątkowo. Jako człowiek i jako kobieta. Mam możliwość przeżywania dzisiejszego dnia jak prawdziwa „gwiazda”. Notabene zaczęło się już dzień wcześniej od wizyty w Klifie w butiku Magnific, który przygotował dla mnie stylizacje do sesji. Jak każda kobieta lubię się dobrze ubrać i muszę powiedzieć, że nie chciałam z Magnific wychodzić. Piękne, eleganckie ubrania z charakterem, co zresztą będzie widoczne na zdjęciach. To był dobry wstęp do tego, co miało się wydarzyć następnego dnia. Spod domu odebrał mnie luksusowy samochód marki Porsche z kierowcą. Później miałam niezwykle relaksujący zabieg w SPA hotelu Sheraton, wizytę w salonie fryzjerskim znajdującym się w Sheratonie, czuję się zrelaksowana i wypoczęta. Teraz przygotowujemy makijaż. Jest wokół mnie mnóstwo osób, jestem w centrum uwagi, ale to bardzo przyjemne. Moja kobieca próżność zdecydowanie została zaspokojona (śmiech). Dzisiejszy dzień jest fantastycznym połączeniem tego, co bardzo przyjemne z czymś ważnym, pożytecznym, dobrym.

Czyli warto „inwestować” w pomaganie innym dając cząstkę siebie…

Jak najbardziej! Ciągle odnoszę wrażenie, że tak naprawdę ja dostaję więcej dzięki temu, że coś robię dla innych, niż sama im daję. Poważnie. Bardziej doceniam życie.