Bartłomiej Topa - Każdy ma swojego King Konga

Wybitny aktor. Artysta. Zachwyca. Fascynuje. Intryguje. Przed kamerą przybiera skrajne oblicza. Rola w „Drogówce” jest niewątpliwie jedną z najlepszych w jego karierze, ale też jedną z najtrudniejszych. Świat przedstawiony w filmie to świat trudny. Ale nie zmyślony. To nasza rzeczywistość, która wciąż zmusza nas do konfrontacji. Nawet z samym sobą…

Drogówka, czyli to, co brudne, wulgarne, podlane litrami wódki i okraszone niezliczoną ilością bluźnierstw. Trochę się pan w tym babrał.

Wie pani... to jest kino. Jakiś obraz rzeczywistości, który ma się nijak do mojego życia prywatnego. To jest pewna konwencja. Wchodzimy w coś, co jest umownością. Nie mogę powiedzieć, że się babram w wulgaryzmach, czy w moralnie wątpliwych sytuacjach erotyczno - seksualnych. To jest wyimaginowany świat. Dostaliśmy scenariusz i go realizowaliśmy. 

Ale nie jest to historia całkowicie zmyślona.

Jest to pewien wycinek rzeczywistości, oczywiście. Bardzo mocno zarysowany nawet. I na tym też polega nasza praca - praca aktora, aby w to wejść, wczuć się i zrobić tak dobrze, jak tylko potrafimy.

Pan mówi mocno zarysowana rzeczywistość, a dla mnie rzeczywistość przemocy, brudnego seksu, alkoholizmu, korupcji. Skąd w ludziach te bluźnierstwa?

Myślę, że generalnie każdy ma jakieś swoje potrzeby. Każdy dotyka swojego King Konga - ja to tak nazywam. Wcześniej czy później musi się z nim spotkać. Są różne ścieżki dochodzenia do spełnienia. Jedni mają tak, inni mają inaczej. Nie jest moim celem i zadaniem teraz ocena i wartościowanie tego, bo dla każdego zło bierze swój początek w innym źródle. Dla mnie wyjściem z trudnej sytuacji jest spokojna rozmowa. Ona jest jakąś stałą sekwencją. Dla innych rozmową będą krzyki, a mnie będzie się wydawało, że ktoś wchodzi na niebezpieczny diapazon. Taki, który mogę ocenić już jako agresywny diapazon. Z tej agresji, z tego krzyku wynikają kolejne historie, takie jak przemoc fizyczna, jak brutalność, jak seks, na który nie godzą się partnerzy, a jednak to się dzieje. Oczywiście, każde środowisko ustala sobie jakiś kanon współżycia i jeśli jest on przekraczany, jeśli w kręgu osób skupionych wokół danej historii ktoś się na to nie godzi, to znaczy, że coś jest nie tak. Trzeba to weryfikować, trzeba o tym rozmawiać. No, może nie trzeba, ale taka sytuacja wymaga refleksji wtedy.

Tylko czy w dzisiejszym świecie można stworzyć definicję moralności, która obejmowałaby ogół społeczeństwa, a zarazem każdą jednostkę osobno?

Parę tysięcy lat temu zostało to już zapisane. Mówię o dekalogu, który jest dla nas ludzi dosyć istotny i myślę, że jest jakimś drogowskazem. Nie włączając w to religii, oczywiście.

A pan, wierzy w Boga?

Czy ja wierzę w Boga?

Tak.

Wie pani, to jest kwestia świadomości tego, czego mechanistycznymi miernikami zmierzyć nie możemy. Mówię teraz o pierwiastku boskości, który jestem pewien istnieje w nas, ale nie wyobrażam sobie, że Bóg ma brodę, siedzi na tronie i wszyscy się spotkamy w niebie. No nie.

Z jednej strony pierwiastek boskości, jakiś sens, a z drugiej strony brud i syf. W nas. W ludziach.

Świat wygląda różnie. To wszystko zależy od punktu spojrzenia i zaczepienia. „Drogówka” to fragment rzeczywistości. Historia, w którą na co dzień nie mamy wglądu. W filmie przedstawiona została polska policja, ale ten dramat mógł wydarzyć się także w innym środowisku i tak się dzieje, oczywiście. Może na trochę innym poziomie korupcji, przestępstw i brutalności, ale się dzieje.

Gdy mówimy o różnych stopniach agresji, zła to zastanawiam się, gdzie w tym wszystkim leży granica przyzwoitości?

Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Dla mnie przyzwoite jest to, że idziemy w stronę windy i ja robię miejsce dla pani. Nie wchodzę pierwszy. To jest przyzwoite. Natomiast w sytuacji kina i jakichś działań twórczych ta przyzwoitość jest wystawiana na próbę. Często jest tak, że w tym szumie informacyjnym, zgiełku i biegu potrzebujemy mocniej trzasnąć drzwiami, albo je rozbić po to, żeby zwrócić na coś uwagę. Żeby był efekt. W ciszy można szepnąć i będzie to słyszalny szept, ale w tym wrzasku przebić się można tylko krzykiem. I właśnie takie prowokacje artystyczne temu służą. Żeby obudzić. Żeby zwrócić uwagę na coś, co może nie dotyczy nas wszystkich i nie wszystkim jest dostępne, ale wyżera struktury państw i społeczeństw.

Ja osobiście nie dałam rady obejrzeć tego filmu w całości. Pan, wiem, że widział go już kilkakrotnie.

Tak i wracam do niego dosyć często. Za każdym razem coś innego w nim dostrzegam, inaczej na niego patrzę i inaczej rozwiązuje problemy motywacji bohaterów. Z wielu aspektów i z różnych szczebli można oglądać ten film. Znaleźć coś dla siebie. Dla mnie on jest ciągle interesujący. Tak wielowarstwowy. Tak bogaty.

Siedem dni, siedmiu policjantów- jak siedem grzechów głównych. Wśród nich Król, którego pan gra. Kim on jest?

Mogę scharakteryzować tę postać jednym zdaniem: nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe. Oczywiście dotyczy to też lojalności wobec kolegów. Dotyczy to też, i myślę, że przede wszystkim rodziny, syna. Tego, co chce się mu przekazać. Dla Króla ważna jest rodzina. Nawet jeżeli brzmi to bardzo prowokacyjnie, to tak jest. W konsekwencji i w ostateczności.

Zrozumiał pan Króla ?

Trudne pytanie mi pani zadaje. Pracuje na materiale własnego ciała i ten Król został we mnie zintegrowany. Gdzieś go próbowałem w sobie umieścić, gdzieś poupychać niektóre cechy, które nie są wygodne i oczywiście nie są proste i czasami wymagają jakiegoś odreagowania. I próbowałem sobie radzić z tą postacią, próbowałem z nią rozmawiać i gdzieś we mnie ona jest. Nieustająco.

Król dojrzewał w panu?

Tak. Ja, pracując w intensywnych zdjęciach bardzo potrzebuje intymności wewnętrznej. Nie jest mi łatwo być w domu. Odsuwam się trochę na bok, jestem odseparowany, izoluję się, bo jednak istnieje pewna kontynuacja, jakaś ciągłość i pracuje nad tekstem praktycznie nieustająco. Wracam ze zdjęć późno i kładę się spać, żeby dać organizmowi odpocząć, ale serce i umysł cały czas pracują na efekt, na obecność, na bycie następnego dnia przed kamerą. Ta rola wymagała bardzo intensywnej pracy wewnętrznej. My aktorzy jesteśmy takimi zwierzętami, które ciągle korzystają z narzędzia swojego ciała i umysłu. I chcę, żeby było ono w dobrej kondycji, służyło mi. Oczywiście, istnieje moment spotkania z sytuacją, która jest nowa, chociażby wizyta w burdelu. Sytuacja wiadomo jakby wyimaginowana, ale gdzieś w sobie trzeba się z tym zmierzyć. Gdy mam wątpliwości - rozmawiam. Z reżyserem, ze współpracownikami, bo ich praca jest też zależna od tego, jak ja się w danej scenie czuję. Czasami jest tak, że reżyserzy prowokują do takich sytuacji, aby być zmęczonym. Chcą, żeby dana sytuacja opierała się na wyczerpaniu, na braku myślenia, na instynktownym działaniu. Ale ja wolę porozmawiać niż być prowokowanym.

Był pan Królem. Żył pan z Królem. On wciąż istnieje?

To wszystko wymaga dużej higieny. Odseparowania, odcięcia. Tam jest praca, a tu jest życie. Oczywiście często się zdarza, że te światy się przenikają, przestrzenie nachodzą na siebie i wtedy istotna jest uważność i taka obecność tu i teraz. Dzisiaj jestem z panią - nie jestem Królem. Dzisiaj rozmawiamy, piję kawę - nie jestem Królem. Staram się skupiać zmysły na obecnej chwili, a jak włącza się kamera, to jestem wtedy tam. A tam jest zupełnie inna, kompletnie magiczna przestrzeń. I czas. Ale też do końca nie wiemy jak będzie pracował nasz umysł, nasze ciało. Jak będą reagowały. Pewnie gdybym znał kanały upustu i odreagowania, zdrowego i czystego oczywiście, to bym to zaplanował zawczasu. Gdybyśmy mieli taką genialną instrukcję obsługi swojego człowieczeństwa, to byśmy mogli sobie ze wszystkim radzić. Ale tego nie ma. Czasami się po prostu nie da. Nie jesteśmy Alfą i Omegą.

„Drogówka” to było wyzwanie?

Tak. Pracuję ze Smarzowskim już wiele lat i miałem świadomość, że ten projekt dojrzewał długo w nim samym. Wiedziałem, że będzie to dobre kino. Mocne kino, które zamiesza, sprowokuje. Sam tekst już na to wskazywał. Zainspirował mnie. Co tu dużo mówić. Szczęśliwy byłem. A czasem trzeba spotkać się z taką rzeczywistością, nawet na planie, żeby sobie pewne sprawy uświadomić.

Nawrócenie tego świata jest możliwe?

Chcę w to wierzyć. Ale trzymam się tego, że naprawianie świata zacznijmy od siebie. To istotne. Ta świadomość. To nie jest tak, że jeśli nie wykonamy sumiennie jakiegoś zadania to ono do nas nie powróci. Zawsze powróci. Tak jest skonstruowany ten świat. Jak gdzieś upadnie filiżanka to efekt energetyczny tego zdarzenia będzie miał swój wyraz w innym zakątku świata. Ale chyba jako społeczeństwo jeszcze nie zdajemy sobie z tego sprawy, że wszystko czego się dotkniemy, co robimy, ale nie tylko,  przede wszystkim to, co myślimy i jak czujemy, ma wpływ na naszą rzeczywistość, na innych. To się rozprzestrzenia z prędkością szybszą niż światło. Tak po prostu jest.