Sama orkiestra to jeszcze nie wszystko. Kiedy wchodzę pod scenę, pierwsza rzecz, na którą zwracam uwagę to jej zapach. Kocham go. Jest specyficzny, pachnie dekoracjami, farbami. Są takie chwile, gdy dyrygując przenoszę się na scenę i staję się jednym z aktorów, którzy na niej grają. To niesamowite, bo co chwila znajduję się w innej epoce, innej przestrzeni. Dariusz Różankiewicz, dyrygent i kierownik muzyczny Teatru Muzycznego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni, to niezwykle skromny człowiek pasji. Wywiadów udziela rzadko, z tym większą przyjemnością zadałam mu kilka pytań. 

Przygotowując się do dzisiejszego spotkania szukałam innych artykułów z panem w roli głównej. Przyznam szczerze, że miałam trudność ze znalezieniem jakiegokolwiek wywiadu.

Rzeczywiście, chronię swoją prywatność. Poza tym, przyznam szczerze, że mam tremę przed takimi wystąpieniami.

Pracował pan nad spektaklem „Chłopi”, który już okazał się ogromnym sukcesem. To zresztą szczególne wyzwanie, bo i oczekiwania widzów były ogromne. Jakie były pana największe trudności przy tym musicalu?

Przede wszystkim pojawił się nowy instrument, czyli cymbały. Muzyków grających na tym instrumencie musieliśmy ściągnąć aż z Białorusi. W grudniu odbył się casting, na którym co prawda pojawiła się jedna osoba z Polski, ale miała instrument dysponujący zaledwie kilkoma skalami, a to nie wystarczało na realizację materiału zapisanego przez kompozytora w partyturze. Ponadto bardzo dużo polirytmii, zmienne rytmy i ich nietypowe podziały, ciągłe zmiany agogiczne, kontakt z różnymi stylizacjami, czy to muzyki ludowej, żydowskiej, czy bałkańskiej, przeplatane jednocześnie swingiem i przepięknymi ilustracjami – to zawsze stanowi wyzwanie. Muszę jednak przyznać, że w muzyce Piotra Dziubka (autor muzyki i kierownik muzyczny spektaklu „Chłopi” – przyp. red.) rozkochałem się natychmiast!

Już wkrótce na (nowe) deski Teatru Muzycznego wraca „Shrek”, bardzo duża produkcja. Jak wygląda praca nad musicalem już wystawianym? Czy tak naprawdę trzeba rozpocząć ją od nowa?

I tak i nie. Blisko dwa lata nie grania tego spektaklu powoduje, że pewne rzeczy się zatarły lub zostały zapomniane. Ponadto pojawiają się nowi aktorzy i nowi muzycy. Właśnie zaczynamy próby. Jest też tutaj dodatkowe utrudnienie, którego być może nikt z widzów nigdy nie zauważył oglądając Shreka. To duża ilość drzew, która jest na scenie. W każdym z nich jest aktor, który musi dokładnie wiedzieć, w którym momencie i w którą stronę się poruszać. Ponieważ kilka z tych osób już opuściło nasz teatr, więc od strony technicznej jest to teraz największa trudność ze względu na ograniczoną ilość prób. Scenograf Paweł Dobrzycki ma przed sobą również ogromne wyzwanie – światło, które było zrobione rewelacyjnie, a będzie pewnie jeszcze lepsze, bo teatr dysponuje teraz jego większą ilością i nieporównywalnie większymi możliwościami technicznymi.

A jeśli chodzi o powrót „Spamalotu” – co się zmieni?

Sytuacja jest bardzo podobna do „Shreka”. Odszedł jednak jeden z aktorów grających w Spamalocie, Sebastian Münch (aktor zmarł 25 października br. – przyp. red.), więc jest nam szczególnie trudno. Wznawiamy też kolejne przedstawienia, w tym równolegle: „Pinokio”, „Klatkę Szaleńców”, „Pchłę Szachrajkę”. Pracujemy też już nad „Tuwimem dla dorosłych”, „Klubem Kawalerów” i Galą Sylwestrową.

We wrześniu otwarta została nowa przestrzeń Teatru Muzycznego. Zmienił się również orkiestron. Przede wszystkim stał się większy, ale zapewne także bardziej wymagający, prawda?

Jestem zwolennikiem tego, aby orkiestron wypełniony był po brzegi. Niestety realia nie zawsze na to pozwalają. Chcę też coś powiedzieć o mojej orkiestrze, bo to plejada naprawdę wybitnych muzyków, z którymi współpraca daje mi olbrzymią satysfakcję. Jest to zespół, który w tej chwili właściwie jest w stanie zagrać każdy repertuar w każdej stylistyce. Wachlarz umiejętności tych artystów jest przebogaty. Rzeczywiście zmieniła się także akustyka w orkiestronie i to zdecydowanie na plus. Jest on wyłożony specjalnymi płytami dźwiękochłonnymi, dzięki czemu muzycy mają większy komfort grania.

Chciałabym zapytać też o najnowszą produkcję „Sindbada Żeglarza” i Pana współpracę z autorem muzyki – Grzegorzem Turnauem. Czy znaleźli panowie wspólny język, a właściwie „wspólne ucho”?

Na razie nasze spotkania przebiegły w bardzo przyjemnej atmosferze. Specjalnie dla naszego teatru Grzegorz Turnau będzie tworzył aranżacje podporządkowane składowi naszej orkiestry. Wyzwaniem są tu jednak pewne „zachcianki” reżysera dotyczące muzyki etnicznej i korzystania z instrumentów, na których nie gra się na co dzień. Jest tutaj przede wszystkim bardzo rozbudowana lista perkusyjnych instrumentów etnicznych. Mamy jednak w teatrze jednego z aktorów, który jest jednocześnie pasjonatem wszelkich instrumentów tego typu. Podczas spotkania z Grzegorzem Turnauem zaprezentował się razem ze swoim „dobrodziejstwem”. Po pewnym czasie nawet sam Turnau zaczął go nagrywać telefonem, bo był zaskoczony, że można otrzymywać takie, a nie inne efekty dźwiękowe z poszczególnych instrumentów. Premiera „Sindbada Żeglarza” planowana jest na marzec.

Tegoroczny Koncert Sylwestrowy nosi tytuł „Rewia Polonia” i składa się z bardzo znanych piosenek polskich wykonawców. Chciałam zapytać, jakie utwory będą wykonywane i jaki był klucz wyboru?

Tego zdradzić nie mogę, bo to niespodzianka dla widzów. Z kluczem wyboru tak naprawdę było najtrudniej. Problem polega na tym, że polska muzyka jest tak przebogata w ilość fantastycznych melodii, że można by zorganizować 30 takich koncertów i to opartych wyłącznie na przebojach. Zamysł reżysera nawiązuje i do historii teatru i do historii muzyki. Jednocześnie każdy znajdzie coś dla siebie. Mieczysław Fogg, Krzysztof Krawczyk, Skaldowie, Edyta Górniak… Całość z wokalistami, orkiestrą i tancerzami, jak na prawdziwą galę przystało. Koncert Sylwestrowy ma olbrzymią tradycję i cieszy się niezwykłą popularnością choć mamy dopiero październik to biletów nie ma już od pewnego czasu. Zawsze rozchodzą się w tempie błyskawicznym w ciągu dosłownie kilku chwil.

A czego słucha pan na co dzień? Przepraszam, ale wprost nie mogę się powstrzymać od zadania tego pytania.

Kiedy po kilka, czy kilkanaście razy próbuję z orkiestrą jakiś fragment, to nie potrafię się od niego uwolnić przez bardzo długi czas. Siedzi mi w głowie i zaczyna być to na tyle męczące, że do pewnego czasu nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Znalazłem jednak sposób. Kiedy wracam do domu włączam np. operę Mozarta, Rossiniego czy Verdiego. I jak ręką odjął. Mam bogaty wachlarz tego, czego słucham. Jest w tym sporo klasyki, gdzieś pozostała miłość do opery i oczywiście z racji tego, gdzie pracuję bardzo lubię i słucham dużo musicali. Uwielbiam Queen, Metallicę i mam sentyment do Elvisa Presleya. To pozostałości z mojego dzieciństwa. Kolejna moja muzyczna miłość to kolędy, których słucham przez okres ok. 1,5 miesiąca. Posiadam olbrzymią kolekcję różnych ich wykonań. Mam chyba kilkadziesiąt płyt z samymi kolędami. Uwielbiam je po prostu. Sama magia!

Na koniec chciałam zapytać o wymarzony musical którym chciałby pan dyrygować?

Jest kilka takich, których jestem bardzo ciekaw. Pierwszy to „Spiderman”. To najdroższa produkcja, która powstała na Broadwayu z budżetem kilkudziesięciu milionów dolarów. To już tak naprawdę budżet filmowy. Wykorzystane są tu najnowsze technologie. Finałowa walka odbywa się w teatrze nad głowami widzów, a powstała ona m.in. przy użyciu technologii NASA. Spektakl, w którym wszystko dosłownie fruwa, skacze i odrywa się od ściany. Muzyka napisana przez Bono. Kolejny musical, który mnie zaintrygował, aczkolwiek głównie ze względów wizualnych to tegoroczna produkcja „King Konga” w Sydney. Animacja małpy jest tu wprost nieprawdopodobna. Obsługuje ją zespół lalkarzy przy jednoczesnym użyciu technik komputerowych. Lalka ma 6,5 metra wysokości i porusza się jak żywa. Musical jest najszybciej rozwijającym się gatunkiem muzycznym i jest mnóstwo spektakli, które mi się podobają. Mogę wymienić tu chociażby „Człowieka z La Manchy” z muzyką Mitchella Leigha do tekstu Cervantesa. Podobnie zresztą „Nędznicy” – niesamowita muzyka i genialny tekst. Ostatnio też zaintrygował mnie broadwayowski „Duch”, na podstawie filmu z Patrickiem Swayze oraz „Król Lew”. W Polsce jeszcze chwilę musimy jednak poczekać na tego typu produkcje. Są też spektakle, do których chętnie wróciłbym ze względu na muzykę np. „Chess”, czy „Beauty and the Beast”. 

Dariusz Różankiewicz - dyrygent, od 2000 roku kierownik muzyczny Teatru Muzycznego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Ukończył dyrygenturę symfoniczno-operową w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Występował i dyrygował na wielu festiwalach, nagrywał dla Teatru Polskiego Radia oraz Telewizji Polskiej. Jako dyrygent pracował dla wielu teatrów m.in. w: Teatrze Muzycznym Roma, Teatrze Dramatycznym w Warszawie, czy też w Teatrze Muzycznym w Łodzi, gdzie przez dwa sezony pełnił funkcje dyrektora muzycznego. W Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej przygotował premiery takich spektakli jak m.in.: „Muzyka Queen”, „Pinokio”, „Od Westendu do Broadwayu”, „Night Fever”, „Chicago”, „My Fair Lady”, „Chess”, „Atlantis”, „Dracula” „La Cage Aux Folles”, „Piękna i Bestia”, „Footloose”, „Grease”, „Spamalot”, „Shrek”, „Pięciu Braci Moe”, „Fame”, „Francesco”, ”Chłopi”, czy „Skrzypek na dachu”.