Wizjoner muzyki jazzowej, jeden z najbardziej kreatywnych europejskich saksofonistów. Zdobywca wielu prestiżowych nagród, koncertuje na całym świecie, piastuje stanowisko dyrektora artystycznego Sopot Jazz Festival. Adam Pierończyk.

Jest pan bardzo aktywnym muzykiem. Lista formacji, w składzie których pojawia się nazwisko Pierończyk, zdaje się mieć końca. Jak panu się udaje to wszystko pogodzić?

Faktem jest, że lubię bardzo ćwiczyć na instrumencie. Cenię sobie kontakt z instrumentem. Pracuje w sposób niezależny. Staram się sam organizować swój czas pracy. Potrzebna jest jednak spora dawka samodyscypliny. Mi akurat przychodzi to łatwo. Jest to dla mnie przyjemność. Recepta? Nie ma szczególnej recepty. Mam to szczęście, że cieszy mnie to, co robię. Cenię sobie to, że mogę się spełniać i realizować swoje marzenia.

Kiedy zdecydował się pan by jazz stał się sposobem na życie?

Pochodzę z muzykalnej rodziny, takie instrumenty jak pianino, klarnet, saksofon były w domu, więc dzięki temu miałem bezpośredni kontakt zarówno z muzyką, jak i z tymi instrumentami. Nie znałem nikogo, kto miałby nagrania i płyty. Nie miałem możliwości dzielenia się wiedzą, czy korzystać z czyichś wiadomości. Zacząłem swoje poszukiwania wszędzie: począwszy od poszukiwań ciekawych książek w bibliotekach. Z księgarni wykupiłem wszystkie płyty z nagraniami polskich artystów, takich jak Stańko, Namysłowski, Komeda. Jazz zaciekawił mnie dlatego, ponieważ tam właśnie saksofon jest najbardziej wyeksponowany. Jazz, to krótko mówiąc moje życie.

Co dał panu wyjazd za granicę, mam na myśli studiowanie w Niemczech?

Mój wyjazd do Niemiec był trudnym momentem. Była to decyzja moich rodziców. Byłem wtedy przed maturą, miałem swoje plany, krąg przyjaciół, z którymi grałem w zespołach. Byłem przerażony. Dla mnie w tamtym okresie życia, był to wyjazd mówiąc kolokwialnie „w ciemno”. Będąc już w Niemczech, udało mi się zrobić maturę, skończyć studia, powiększyć wiedzę, poznać nowy świat. Dlatego teraz wychodzę z założenia, że wyjazdy za granicę zawsze poszerzają horyzonty. Życzę tego zwłaszcza młodym ludziom, którzy mają możliwość i perspektywy takiego wyjazdu, choćby na klika miesięcy. Jestem przekonany, że wyjdzie im to na korzyść.

Nawiążmy teraz do Sopot Jazz Festival. Jest koniunktura na taką muzykę?

Moim zdaniem tak, uważam, że nastąpił duży rozwój. Pierwsza edycja była innowacyjną. Druga okazała się sukcesem. Spełniło się moje ciche marzenie, że zabrakło biletów. Był to dowód na to, że udało nam się zdobyć sympatię publiczności. W tym roku udało nam się przedłużyć imprezę o jeden dzień, co też jest sporym sukcesem. Festiwal to moc wrażeń i, mam nadzieję, miłych wspomnień po występach wielu nietuzinkowych artystów tj. Tigran – Shadow Theater, Franz Hautzinger Solo, Jean-Paul Bourelly/Citizen X, Ingrid Jensen i wielu innych. Muzyka jazzowa należy do niszowej, jednak mam nadzieje, że uda nam się zachęcić jeszcze więcej osób do sięgnięcia po płyty wykonawców jazzowych. Cieszę się, że festiwal rozwija się artystycznie. Prócz znanych gwiazd, staram się kłaść nacisk na muzyków mniej znanych, nie tylko z naszego kraju, ale i z innych kontynentów. Stawiam na kooperację muzyków z Polski z muzykami zagranicznymi. 

Sopot Jazz Festival – kilka dni na spędzenie czasu w Sopocie. Prócz organizacji, wywiadów, zapewne ma pan czas dla siebie. Jak pan go wykorzystuje? Ma pan ulubione miejsca w Trójmieście, nie tylko w Sopocie?

Jestem zakochany w Sopocie. Korzystam z możliwości spacerów, szczególnie w stronę Orłowa, gdzie zachował się kameralny klimat wioski rybackiej. Jest to kreatywnie i przyjemnie spędzony czas, podczas którego rodzą się nowe, ciekawe pomysły. Wracając do ulubionych miejsc, bardzo lubię Spatif. Jest w Sopocie bardzo dobra tajska restauracja. W Orłowie natomiast bardzo przyjemnie można spędzić czas w Domku Żeromskiego, gdzie podają bardzo dobry sernik.