Jedna z gdańskich dzielnic, mieszkanie na czwartym piętrze. Wchodząc do niego przenoszę się do innego świata. Przekraczam granicę, granicę prywatności, którą Aleksandra Kobielak dzieli się niechętnie. Tym bardziej cieszy mnie spotkanie z Mistrzynią Świata Fitness, bo wiem, że na jej zaufanie trzeba sobie zasłużyć. 

Jestem pod wrażeniem ilości przedmiotów w twoim domu. Zresztą już wchodząc na piętro ma się poczucie, że za chwilę „coś się wydarzy”. Witają tu egzotyczne kwiaty, donice, rzeźby. 

AK: Zdecydowanie panuje u mnie „bibeloctwo” i eklektyzm. Czego zresztą nie popieram, bo wiąże się to z częstym i męczącym sprzątaniem. Mam ciekawe życie, dużo wyjeżdżam, często dostaję różne prezenty, a ponieważ jestem bardzo sentymentalna, wszystko ma u mnie swoje miejsce i staje się składową częścią mieszkania. 

Czytałam wiele różnych wywiadów z tobą. Większość z nich skupia się przede wszystkim na twoich osiągnięciach sportowych. Zastanawiałam się o czym możemy dziś porozmawiać, bo zajmujesz się tak wieloma dziedzinami i jesteś tak barwną postacią, że nie sposób wybierać. Postawiłam więc przede wszystkim na kobiecość i twoją niesamowitą siłę. Trochę to może egoistyczne z mojej strony, ale chcę wyciągnąć z ciebie kilka sekretów. A zacznę od… figury. Po prostu – jak ty to robisz?!

AK: Podjadam, jestem łasuchem, uwielbiam słodycze. Nie trenuję maniakalnie i wcale nie codziennie. Wiem, co jest w każdym produkcie, rozliczam to na węglowodany, białko i tłuszcze. Zdaję sobie sprawę z tego, jak dawkować kalorie i co jest dla mnie zgubne, czy też jaka ilość słodyczy powoduje, że mój metabolizm zaczyna stopować. Podobnie jest z treningiem. Jeśli rzeczywiście za bardzo „zgrzeszę”, to robię trening cardio na odpowiednim tempie. Robię też specjalistyczne treningi, podczas których organizm spala zapasy tłuszczu. Wiele zawdzięczam też wiedzy, którą zdobyłam na studiach na AWF-ie. Często nie było mnie na zajęciach, musiałam więc nadrabiać materiał i dużo powtarzać do egzaminów. Dzięki temu mam ugruntowaną wiedzę, która przydaje mi się na co dzień. Poza tym o wielu aspektach odżywiania przekonałam się na sobie. Myślę, że jestem dobrym ekspertem w tej dziedzinie. Popełniam grzechy, jak każda kobieta, ale wiem kiedy się ograniczać, kiedy mogę sobie odpuścić. Najważniejsze to zachować balans. 

Nie chcesz dzielić się tą wiedzą z innymi? Nie myślałaś o tym, by np. wydać o tym książkę?

AK: Teraz fitness, doradzanie w sprawach żywienia, sportu i sylwetki jest bardzo na topie. To od dawna lukratywny biznes w naszym kraju. Jest wiele znanych osób, celebrytów wręcz, którzy się tym zajmują. Ja jestem indywidualistką. Nie chodzę np. na Openera, ja wolę intymne imprezy i celebruję sztukę często nawet w samotności. W związku z tym nie chcę wchodzić tam, gdzie trzeba przepychać się łokciami. Nie prowadzę też treningów ze „zwykłymi” kobietami, pracuję z zawodniczkami. Ja chcę pomóc tym, którzy rzeczywiście tego chcą. Podobnie jest z moim pojawianiem się w sieci. Prowadzę bloga i mam profil na facebooku, ale nie prezentuje tam co jadłam na śniadanie, czy jak piekę pierniki. Nie mam takiej potrzeby. 

A co Cię nakręca i sprawia, że czujesz „flow”, energię do pracy i działania? W czym się „spalasz”?

AK: Mam dwa światy, które rozdzielają się jeszcze na kolejne gałęzie. Z jednej strony jest świat sportu. Bawi i cieszy mnie to, że od lat jestem trenerem, a nie zawodniczką. Moje dziewczyny zdobywają mistrzostwa świata i kolejne medale, to daje ogromną satysfakcję. To dla mnie dowód, że potrafię przygotować je fizycznie i mentalnie, ubrać je w odpowiednie kostiumy, które projektuję, wybrać im make-up, fryzury i dopiąć całość świetną choreografią. Wystawiam je na scenę jako pewnego rodzaju dzieło, a to wiąże się z moimi korzeniami teatralnymi. Dzieciaki się ode mnie uczą, więc stale muszę być mistrzem i autorytetem. To dla mnie też motywacja, by trzymać wciąż najwyższy poziom. Dzięki temu cały czas jestem w dobrej formie i mogę planować też swoje występy. Otworzyłam federację i akademię dla dziewcząt i uwielbiam to, co wspólnie robimy. To mój sportowy świat. 

A ten drugi?

AK: To sztuka. Skończyłam szkołę plastyczną. W tym spełniam się, gdy potrzebuję bezruchu fizycznego i „odpięcia się”. Mam zdolne ręce i szanuję to. Z wyobraźni tworzę rzeczywiste projekty. W pokoju obok mam pracownie. Z pliku materiałów tworzę ciuchy. Maluję też ubrania, robię szablony krawieckie. Lubię urządzać mieszkanie, malować meble, ozdabiam przedmioty metodą decoupage. Chodź, pokaże ci resztę mojego mieszkania.

To prawdziwie kobiecy buduar! <Przechodzimy do pracowni połączonej z garderobą>

AK: I to trzypokojowy! Moja spora garderoba stała się pracownią, zaś na ubrania i buty przeznaczyłam mniej miejsca. To kiedyś była sypialnia, ale poświęciłam ją dla sztuki (śmiech). Wiszą tu też moje medale i stoją puchary, a właściwie część z nich. 

I tyle tu butów. Chyba każda kobieta marzy o takiej kolekcji.

AK: Każda para jest dla mnie szczególna. Część wykonana była specjalnie na występy, pod charakter kostiumów, tak jak np. te z kolekcji Playboya. Jest para, która zrobiona została ręcznie na Krakowskim Przedmieściu, z prawdziwej kobry. To już takie małe dzieła sztuki. Lubię buty. Zdarza się, że jeśli jakiś model mi się podoba, to kupuję kilka tych samych par w różnych kolorach. Teraz stałam się jednak bardziej wygodna. Jeśli but mnie uwiera, to go nie zakładam. Sporo mam takich modeli, w których po mieście chodzić się raczej nie da i służą jedynie do pozowania. 

W czym się najlepiej czujesz na co dzień? 

AK: Moje stroje muszą do mnie pasować. Nie mogą mieć też nic, co krępowałoby ruchy. Dżinsy muszą być ze stretchem i bez niewygodnego paska. W sztywnych ubraniach czuję się klaustrofobicznie. Lubię ciuchy eleganckie, ale zarazem wygodne jak dres.

Jesteś bardzo seksowną kobietą. W 2001 roku ukazała się twoja sesja zdjęciowa w Playboyu. Jak jest twój, skuteczny przepis na seksapil? 

AK: Przede wszystkim naturalność. Nie ukrywam zmarszczek. Nie wstydzę się siebie i nie mam kompleksów. Nie muszę nikogo udawać. Czasem staram się tylko pamiętać o tym, by wyciągać brzuch. To wszystko. 

Często się malujesz? 

AK: Jako rasowa blondynka, ze względu na moje kontrakty w Stanach bardzo lubiłam naturalny wizerunek. Jak byłam młodsza, nosiłam ostry makijaż przede wszystkim ze względu na grę w teatrze, zresztą takie są prawa młodości. Teraz, przy ciemniejszych włosach znów mam ochotę na bardziej drapieżny make-up. Lubię ostre, wyraziste kolory. W tym sezonie zdecydowanie maluję się mocniej. 

Kojarzona jesteś jednak przede wszystkim jako blondynka. Dobrze czujesz się z ciemnymi włosami? Kiedy zdecydowałaś się na taką radykalną zmianę? <Wracamy na kanapę w dużym pokoju>

AK: Wydaje mi się, że dosłownie przed chwilą, choć było to pod koniec zeszłego roku. Czas szybko leci… Jak wyszłam od fryzjera, było mi tak cudowanie, że miałam wrażenie, że lewituję. Teraz słońce rozjaśnia moje włosy, więc tak naprawdę co chwilę mam inny odcień, ale jako brunetka czuję się fantastycznie.

Mówiłyśmy o seksapilu, a stąd już tylko krok o to, by zapytać o … miłość. 

AK: To raczej na ten temat powinnam napisać książkę, niż o tym, jak utrzymać formę. Mogłabym wiele powiedzieć o tym, jak utrzymać formę psychiczną w poszukiwaniu miłości. Ja z wyboru jestem singielką. Propozycji było i jest dużo, ale to nie o to chodzi. Jestem daleka od podpisywania papierów. Nigdy nie miałam kompleksów, mam świadomość siebie. Jestem uparta i wolę nie mieć nic, niż nie do końca to, czego chcę. Im jestem starsza, tym bardziej się w tym utwierdzam. Nie widzę w tym nic złego. Jest czas na miłość, ale wpuszczam tylko uczucie, które zapełnia lukę w moim świecie, a nie zaburza go. Mój facet musi doganiać mnie w moich działaniach i ma być przy mnie, gdy tego potrzebuję. 

Jesteś bardzo silną kobietą. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Mężczyźni się tego boją.

AK: Na lotnisku nigdy nikt nie brał mojej torby, bo przecież „taka silna jestem”. Kiedy słyszy się to od tylu osób, w końcu zaczyna się w to wierzyć. Faceci rzeczywiście boją się silnych kobiet, ja na ich miejscu też bym się bała (śmiech). Emancypacja doprowadziła do tego, że odebrałyśmy im nie tylko spodnie, ale też te stereotypowe funkcje. Czasem myślę sobie jednak, że to, jak było dawniej, czyli jasny podział ról, wcale nie było takim złym rozwiązaniem i dobrze funkcjonowało. Same jesteśmy sobie winne, bo chyba jednak za dużo na siebie wzięłyśmy. Jak pokażesz, że potrafisz wymienić koło w aucie i wbijać gwoździe, a przy tym gotujesz kolację, to jak raz jej nie zrobisz, skończy się awanturą. Trzeba być szyją mężczyzny, a on ma być zdobywcą. Mój przyjaciel zawsze mówi – jeśli facet chce coś dla ciebie zrobić, nie powstrzymuj go. Trzeba też podążać za emocjami. Czasem lepiej jest pokłócić się krótko i ordynarnie, niż tygodniami dusić to w sobie. Emocje są potrzebne, dopóki żyjemy. Trzeba płakać, tupać, krzyczeć… ale wszystko umiejętnie. 

Sposobem na rozładowanie emocji jest też sztuka, a ty tworzysz bardzo wiele. Masz również swoje kolekcje ubrań – Euforya i Aleksandra Kobielak. Jak przebiega twój proces twórczy?

AK: Wpadam w takie artystyczne transe. Kiedy zaczynam tworzyć, to nic nie jest w stanie mnie oderwać, a ja robię wokół siebie chaos i bałagan. Potem zabieram się za porządek i siadam np. do papierkowej roboty. To przychodzi i odchodzi falami. A czasami muszę tworzyć – a to choreografię, a to kostiumy dla dziewczyn na występu. Euforya to moja kolekcja ubrań dla zawodniczek. W tej chwili nie jest to jednak kolekcja komercyjna, a projektuję jedynie dla moich dziewczyn. Kolekcja Aleksandra Kobielak to głównie dzianiny. Zaczęłam robić ręcznie na szydełku, a  kreator mody Michał Starost przekonał mnie do tego, bym zaprezentowała swoje projekty. Pokazałam wówczas 70 modeli, które wyszły spod mojej ręki. Dzień i noc szydełkowałam. To był dla mnie trudny czas, bo po śmierci mojego brata miewałam stany depresyjne, więc uciekałam w pracę. Z jednej pętelki robiłam spodnie, sukienki, kurtki, doszywałam do tego kawałki materiałów, futra. W zeszłym roku wystawiłam eko-kolekcję na Mazurach o zachodzie słońca, na pięknym pomoście. Do działań na większą skalę potrzebuję jednak ludzi, bo ja chcę skupić się tylko na tworzeniu.

Dużo też piszesz… 

AK: Tak, coś na kształt pamiętników. Zbieram materiały na książkę, ale którą wydam za wiele lat. Gazety proszą mnie, bym pisała artykuły. Nie robię tego, bo gdy wiem, że „muszę” coś napisać, to nie jestem w stanie tego robić. Piszę sama z siebie, gdy czuję emocje. To dla mnie forma terapii. Cztery lata temu ukradziono mi pamiętniki, byłam szantażowana i mobbingowana. Od tego czasu trudno jest mi się odblokować, a przez pół roku w ogóle nie mogłam dotknąć pióra. Powoli otwieram się. Te wakacje służą mi temu, by podjąć decyzje i przepracować wiele rzeczy, także tych z przeszłości. 

Jakie są twoje plany wakacyjne i te bardziej odległe – na przyszłość?

AK: Teraz celebruję swoje życie. Sprawiam sobie przyjemność, realizując pasje. Na pewno chcę łączyć sport z modą. Bardzo chciałabym zajmować się choreografią, bo sprawdzam się w tym od przeszło 10 lat. Chcę dalej projektować kostiumy. Jestem wielonarzędziowa, więc na pewno będę pracować na wielu płaszczyznach. Zrobiłam kolejny dyplom i skończyłam studia z zakresu komunikacji i zarządzania wizerunkiem medialnym. Zdaję sobie sprawę z tego, że mam pod sobą wiele dziewczyn, których wizerunek kreuję. Udzielam się w fundacjach, daję wykłady motywacyjne, przekazuję pozytywną energię. Na wakacje pozostaje tutaj. Wyjeżdżam, gdy w Polsce nie ma pogody. Słońce daje mi energię i jestem od niego absolutnie uzależniona. Za to księżyc działa na mnie twórczo. Kiedy jest pełnia nie śpię, tylko tworzę. Za chwilę jadę na obóz sportowy do Mausza, gdzie od rana będziemy biegać, rozciągać się, w programie mamy też sesje zdjęciowe i zajęcia artystyczne. Mam też ulubione miejsca, do których kocham jeździć. Uwielbiam Wyspy Dziewicze i to bycie z dala od wielkiej cywilizacji. Tam czas stoi w miejscu, a rytm życia jest bardzo powolny. 

A gdzie jest twoje miejsce na świecie? 

AK: Jestem taką cyganką. Dużo podróżuję, a ostatnio przede wszystkim z moimi zawodniczkami po Europie. Tęsknię za Ameryką, za Los Angeles. Chciałabym usiąść w tym moim przysłowiowym Starbucksie, spotkać tych samych ludzi, porozmawiać z nimi, uściskać się i zwolnić tempo, bo tam też żyje się bardzo powoli. Wychowałam się jednak tutaj, nad morzem. Czuję się tu bezpiecznie, ale marzy mi się też miejsce, gdzie jest zawsze ciepło, bo tu przeszkadza mi, że nie ma słońca. Jestem paradoksalną dziewczyną. Tak powiedział mi profesor na studiach. Zawsze to wiedziałam i dobrze się z tym czuję. 

Aleksandra Kobielak – ur. 1971 r., modelka fitness, aktorka, projektantka. W 2000 roku zdobyła tytuł Mistrzyni Świata Fitness w kategorii poniżej 160 cm. Zajęła pierwsze lokaty także w takich zawodach jak Mistrzostwa Polski Kobiet w Fitness 2000, Mistrzostwo Europy Fitness 2000, czy Olympia Weekend Fitness Figure IFBB 2004. W latach 1987-1994 występowała w Teatrze Tańca pod kierownictwem Wojciecha Misiuro, powracając na scenę w 2011 roku. Obecnie prowadzi Akademię Fitnesu Sportowego Aleksandra Kobielak w Gdańsku, a jej zawodniczki osiągają liczne sukcesy zarówno w kraju, jak i zagranicą.