-

 

Wakacje w tropikalnym raju zamiast zimowej, mroźnej szarugi – taki sposób spędzania wolnego czasu wybiera coraz więcej Polaków. Uciekamy od zimy z bardzo prozaicznego powodu. Wielu z nas po prostu nie lubi tej pory roku, zwłaszcza w polskim wydaniu, które z prawdziwą zimą ma niewiele wspólnego. Jeśli więc szara, zimna, pozbawiona śniegu rzeczywistość doprowadza cię niemal do depresji, nie zastanawiaj się i spędź zimę w tropikach.

Jednym z najmodniejszych kierunków tropikalnych jest w ostatnich latach Kuba, nie bez przyczyny nazywana perłą Karaibów. Turkusowoniebieskie morze, złociste plaże, żar tropików, bogate życie nocne w rytmie salsy i atmosferze spowitej aromatycznym dymem cygar – wszystko to gwarantuje nam wyspa jak wulkan gorąca.

W gościnie u Fidela

Na Kubę najlepiej jechać w okresie od połowy grudnia do połowy marca. To bardzo piękny kraj pełen wspaniałych krajobrazów i fantastycznych atrakcji turystycznych. Ludzie są co prawda trochę nieufni, ale tylko przy pierwszym kontakcie. Jeśli nabiorą do nas zaufania, to okazują się bardzo gościnni i życzliwi. Takie podejście wynika z rzeczywistości, w jakiej żyją. Nie zapominajmy, że Kuba to kraj totalitarny i jeden z ostatnich bastionów światowego socjalizmu.

– Kuba jest idealna na dłuższą wycieczkę objazdową i to niekoniecznie zorganizowaną przez biuro podróży. Miłośnikom plaż i krystalicznie czystego morza polecam Varadero, najsłynniejszą kubańską plażę, gdzie piasek ma prawdziwy złoty kolor. Warto zobaczyć także Playa Pilar, dziką plażę, z której Ernest Hemingway wyruszał na rybackie wyprawy w czasie swojego trzyletniego pobytu na Kubie. Wyspa jest też świetnym miejscem do nurkowania, szczególnie wyspy koralowe wzdłuż północnego wybrzeża. Spore wrażenie zrobiła na mnie Caverna de Santo Tomas. To największy kompleks jaskiń na Kubie. Skoro mowa o jaskiniach to obowiązkowym punktem każdej wycieczki powinna być dolina Vinales pełna pięknych, prehistorycznych jaskiń, a w samym jej sercu znajdziemy starą, rdzenną wioskę – opowiada Grzegorz Kowalik, top menedżer dużej firmy ubezpieczeniowej.

Tęczowy raj na ziemi

Z Kuby przenosimy się na rajskie wyspy w kolorach tęczy. Hawaje, bo o nich mowa, to jeden z najpiękniejszych archipelagów świata. Okruchy lądu ginące gdzieś w bezmiarze Oceanu Spokojnego to gwarancja wrażeń pobudzających wszystkie zmysły. Urzekająca przyroda z dziewiczą tropikalną dżunglą, monumentalne wulkany, z których gorąca lawa spływa wprost do oceanu, wodospady oplatające strome zbocza niknące w chmurach i mgle, burzliwa historia i barwne tradycje – wszystko to sprawia, że Hawaje jak żadne inne miejsce na świecie zasługują na miano raju na ziemi. Znajdziemy tu wszystko, czego dusza zapragnie, począwszy od surfingu, nurkowania, gry w golfa, polo, przez survivalowe wyprawy do tropikalnej dżungli, zakupy w ekskluzywnych butikach, imprezy z tubylcami w rytmie tradycyjnego tańca hula, po wizytę w Pearl Harbour, które dla Amerykanów ma takie samo znaczenie, jak dla Polaków Westerplatte, czy… jazdę na nartach po zboczach wulkanu Mauna Kea. Mało kto wie, że Mauna Kea jest najwyższą górą świata. Jej wysokość to ponad 10 kilometrów, ale tylko 4205 m wznosi się ponad powierzchnią oceanu. Reszta zatopiona jest w morskich głębinach. Będąc na Hawajach, nie można sobie odmówić przyjemności zobaczenia Zakazanej Wyspy. Tak nazywana jest najmniejsza z hawajskich wysp Ni’ihau, będąca od 1864 roku prywatną własnością. Jeszcze do niedawna turyści mieli tu wstęp wzbroniony, aż w końcu właściciele wyspy, bracia Robinsonowie, otworzyli ją dla zwiedzających. Dostaniemy się na nią helikopterem i za 400 dolarów spędzimy tutaj kilka godzin. Przez ten czas możemy pływać, nurkować, opalać się i obserwować foki wylegujące się na brzegu morza i afrykańskie antylopy biegające swobodnie i nic sobie nie robiące z obecności ludzi. Na wyspie Ni’ihau leży wioska Puuwai zamieszkała przez 130 mieszkańców. Żyją w zgodzie z naturą, bez bieżącej wody, samochodów, energię elektryczną czerpią z kolektorów słonecznych lub generatorów, utrzymują się z tego, co daje im ziemia i ocean. Niestety, wioski zwiedzać nie wolno. Właściciele wyspy nie chcą, aby cokolwiek zakłócało spokój potomkom rdzennych mieszkańców tej ziemi.

Kill Devil na Barbadosie

Jeśli hawajski raj na ziemi nie do końca was przekonuje, to być może warto zimą zapoznać się z gorącymi plażami Barbadosu. Ta dawna brytyjska kolonia, leżąca na Morzu Karaibskim, jest jednym z ulubionych wakacyjnych miejsc światowych celebrytów. Ociekające luksusem zachodnie wybrzeże wyspy pełne jest ekskluzywnych hoteli, a wielkie statki wycieczkowe przywożą tu tysiące nieprawdopodobnie bogatych turystów, którzy płacą olbrzymie pieniądze za kolumbijskie diamenty i szmaragdy będące najbardziej pożądanym towarem w miejscowych sklepach wolnocłowych. A w ciągu dnia można do woli wylegiwać się na czystych plażach, kąpać w krystalicznie przejrzystym morzu i szukać ochłody w cieniu rzucanym przez smukłe palmy.

– Zachodnia część Barbadosu to czysta komercja, kreowana głównie na potrzeby gości typu David Beckham, Madonna, Hugh Grant czy Donatella Versace. Jeśli jednak chcemy zobaczyć prawdziwy Barbados, bez komercyjnego zadęcia, warto wybrać się na południe. Polecam na Barbadosie przede wszystkim niczym nieskrępowaną zabawę z tubylcami, przyprawioną smakiem oryginalnego rumu o wymownej nazwie Kill Devil. Tubylcy są niezwykle życzliwi i żyją tak, jakby mieli na wszystko czas. Do perfekcji opanowali sztukę relaksu. Dla nich liczy się przyjemność, obowiązki są na drugim miejscu, więc nie dziwmy się, jeśli w sklepie zostaniemy obsłużeni ze sporym opóźnieniem, bo sprzedawca musi obejrzeć w telewizji decydującą akcję w meczu krykieta. Właśnie dla tej filozoficznej beztroski warto wybrać się na Barbados – zachęca Henrik Svensson, mieszkający w Polsce przedstawiciel szwedzkiej firmy remontującej statki.

– Piękne, białe plaże, rozległe rafy koralowe i niesamowite widoki będą gwarancją udanych wakacji na Barbadosie. Szczególnie proponuję odwiedzić plażę Crane Beach, a dla pasjonatów nurkowania zatokę Carlisle Bay – dodaje Agnieszka Jaworska- Solecka z gdańskiego biura podróży TUI.

Barbados leży w strefie klimatu podrównikowego wilgotnego, co oznacza, że najlepszy czasna wakacje w tym rejonie to miesiące od grudnia do kwietnia. Średnia temperatura powietrza wynosi 27 stopni Celsjusza.

Egzotyczna oaza spokoju

Nieco chłodniej, ale też o wiele spokojniej niż na Barbadosie, jest na Wyspach Zielonego Przylądka. Nie ma tu luksusów dla hollywoodzkiej elity, jest za to niemalże dziewicza natura. Nie ma się jednak czemu dziwić, wszak jest to jedno z najbiedniejszych państw świata. Ten wyspiarski archipelag, położony w środkowej części Oceanu Atlantyckiego, stanowi unikalną mieszankę afrykańskiej, portugalskiej i brazylijskiej kultury. Można tu znaleźć przede wszystkim prawdziwą odskocznię od codziennej pracy, stresu i obowiązków.

– Wyspy Zielonego Przylądka wciąż posiadają dziewiczy charakter i urzekają piaszczystymi plażami, lazurową wodą, plantacjami kawy i herbaty, zachwycają egzotyczną roślinnością, wydmami i niesamowitym światem podwodnym – mówi Agnieszka Jaworska-Solecka. Każda wysepka archipelagu różni się od siebie niesamowicie – od białych plaż i tropikalnej zieleni do pejzażu przypominającego pustynię z wyrastającymi wulkanami. Najbardziej rozwiniętą pod względem turystycznym wyspą archipelagu jest Sal. Przejrzysta woda, piękne, nieskończenie długie piaszczyste plaże to raj dla amatorów kąpieli słonecznych. Tym bardziej że przez ponad 300 dni w roku mocno świeci tu słońce. Wyspa może poszczycić się idealnymi warunkami do uprawiania windsurfingu i kitesurfingu. Warto też odwiedzić wyspę Sao Vicente będącą kulturalną stolicą archipelagu. To właśnie tutaj urodziła się słynna śpiewaczka często koncertująca w Trójmieście – Cesaria Evora. Z kolei na Sao Antao dech w piersiach zapierają głębokie wąwozy, na dnie których znajdują się malownicze osady. To znakomite miejsce, aby zetknąć się z naturą i poznać życie miejscowej ludności będącej potomkami senegalskich niewolników i portugalskich kolonizatorów.

Nowy wymiar luksusu

I na koniec z biednych Wysp Zielonego Przylądka przenosimy się do krainy, w której słowo luksus nabiera całkiem nowego znaczenia. Mowa o Dubaju w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. To właśnie tu, na sztucznej wyspie tuż obok plaży nad Zatoką Perską, znajduje się jeden z najbardziej luksusowych hoteli świata, Burj Al Arab. Wysoki na 321 metrów, przypominający efektownie rozwinięty żagiel, wyznacza nowe horyzonty luksusu, komfortu i serwisu. Najmniejszy apartament ma 169 metrów kwadratowych, największy prawie 800. Każdy z gości ma osobistego lokaja do dyspozycji przez 24 godziny na dobę. Na żądanie goście otrzymują własnego kucharza, dodatkową ochronę, samochód i kierowcę. W budynku znajduje się kilkanaście restauracji, platforma widokowa, dwie wielkopowierzchniowe pływalnie, dwa głębokie baseny do nurkowania, 18 pomieszczeń leczniczych, pokoje z hydroterapią i masażami, solarium, sauna i jacuzzi, studio fitness, muzeum, biblioteka, lądowisko dla śmigłowców oraz kilkupiętrowe akwarium z kompletną żywą rafą koralową. Jest też prywatna plaża, a na wyposażeniu apartamentów znajduje się każdy wyobrażalny sprzęt, poczynając od stołów bilardowych, saun, kilku wielkoformatowych ekranów telewizyjnych, na komputerach z dostępem do internetu kończąc. Ceny za dobę pobytu jednej osoby rozpoczynają się od 1300 dolarów. Ceny apartamentów dwupiętrowych dochodzą do 35 000 dolarów za dobę i osobę. Polskie biura podróży oferują tygodniowy pobyt w hotelu Burj Al Arab od 20 tysięcy złotych. W ofercie tylko atrakcje hotelowe, ale czy tak naprawdę czegoś więcej do szczęścia potrzeba?

JAKUB JAKUBOWSKI