Starają się wykorzystać każdą wolną chwilę, żeby spędzić ją ze swoimi pociechami. Jedni
potrafią czytać z nimi te same książki albo podporządkować im całe swoje życie, aby mogły się
rozwijać. Drudzy z sentymentem oglądają zdjęcia ze wspólnych wakacji sprzed lat i tęsknią do
chwil, kiedy z marchwi robili sok pomarańczowy albo wyjadali niemowlakowi mleko w proszku.
Opowiemy wam wyjątkowych o relacjach na linii ojciec-dziecko. O swoich więziach szczerze
mówią: Adam Korol, mistrz olimpijski we wioślarstwie, Michał Targowski, dyrektor gdańskiego
ZOO oraz muzyk Artur Falecki.

Adam Korol
Mistrz olimpijski we wioślarstwie.
Córka Julia (12 lat) i syn Szymon (7 lat)

Adam Korol razem z dziećmi jeździ na mecze siatkówki. Kiedy podróżuje z nimi autem i słyszą wpadająca w ucho piosenkę, wspólnie kupują płytę i słuchają jej, aż do znudzenia. Szczególnie lubią aktywnie spędzać ze sobą chwile, dlatego w najbliższym czasie planują wspólną, rodzinną wycieczkę na dwóch kółkach. – Udało mi się córkę i syna nauczyć jeździć na rowerze. Może to nie jest wielkie osiągnięcie, ale biegłem obok i byłem szczęśliwy, że mogę to robić – opowiada Adam Korol. – Wszyscy przeczytaliśmy Harrego Pottera, po kolei wyrywaliśmy sobie książkę z rąk. Od czasu do czasu lubimy zagrać w Monopoly. Gra się kończy, gdy przegrywa Szymon. Czasem muszę go prostować, bo jest bardzo ambitny. Tłumaczę mu, że rywalizacja powinna być zdrowa, choć muszę przyznać, że czasem mu się podkładam, żeby był dumny z tego, że wygrywa – mówi z uśmiechem wioślarski mistrz. Ostatnio Szymon „pokonał” swojego tatę w jego koronnej konkurencji, czyli w wyścigu na ergonometrze. Wspaniałomyślnie dał ojcu szansę rewanżu, ale ten jej nie wykorzystał i syn po raz kolejny mógł unieść ręce w geście triumfu. – Czego się nie robi, aby zobaczyć uśmiech ukochanego dziecka. Był taki dumny, że mnie pokonał, wszystkim opowiadał, że tata to może dobry jest na tej łódce, ale na ergonometrze to zdecydowanie ja prowadzę – wspomina Korol.
Szymon jest jeszcze za mały, żeby docierały do niego sukcesy ojca. Co nie zmienia faktu, że tata jest jego idolem i powodem do dumy. Zdecydowaną większość życia Adama pochłania sport, więc co tu dużo mówić, musi się nieźle nagimnastykować, żeby mieć z dziećmi dobry kontakt. O ile z 7. letnim synem sprawa jest prostsza, o tyle z 12. letnią córką nie ma tak łatwo. Trzeba się natrudzić.
– Julia jako dorastająca nastolatka nie wpada w moje ramiona i nie opowiada wszystkiego. Pomału zaczyna mieć swoje życie. Patrzę na nią i widzę, że jest bardziej rozwinięta ode mnie, niż gdy ja byłem w jej wieku. Ma bardzo szerokie horyzonty, wie co się dzieje w polityce, na świecie i w Polsce. Dużo czyta i jeszcze znajduje czas na trening oraz zajęcia dodatkowe – mówi z dumą Adam.
Cieszy go takie podejście córki do życia. Nie wyobraża sobie dziecka, które po powrocie ze szkoły rzuca torbę w kąt i siada do komputera. Julia na razie bawi się w sport i na własnej skórze doświadcza, że nie jest to wcale łatwe i przyjemne zajęcie. Adam doskonale zdaje sobie sprawę, że sport potrafi być bezwzględny i brutalny, szczególnie wtedy, gdy nie jest się na samym szczycie. Dlatego wolałby, aby córka szła w stronę nauki, tym bardziej, że – jak sam mówi
– Julia jest bardzo zdolna i inteligentna. Jak każdy troskliwy ojciec stara się zapewnić swoim dzieciom jak najlepszy start. – Start, ale nie materialny – uściśla wioślarz. – Chodzi mi o to, żeby uzyskały jak najlepsze wykształcenie i żeby dobrze je wychować. Stawiamy także na sport, rekreację i kulturę fizyczną. Nie chcę jednak, aby Julia i Szymon byli zawodowymi sportowcami, tylko żeby każde z nich znalazło sobie dyscyplinę, której się w jakimś stopniu poświeci, niekoniecznie wyczynowo. Jak się spodoba to proszę bardzo, droga otwarta. Dla mnie ważne jest to, żeby coś robili. I żeby to, co wynieśli z domu przekazywali dalej – podsumowuje.

Artur Falecki
Muzyk. Syn Igor (9 lat), córka Julia (16 lat)

Nie mniej szczęśliwym ojcem jest Artur Falecki, gitarzysta, który z racji wolnego zawodu, jaki uprawia, poświęca dzieciom sporo czasu. Doskonale pamięta chwilę, w której na świecie pojawił się Igor. Od razu chciał aktywnie uczestniczyć w jego wychowaniu.
– Nie zostałem jakoś wyautowany z życia rodzicielskiego – uważa Artur Falecki. – Byłem szczęśliwy, że dziecko jest zdrowe, że wszystko idzie w dobrym kierunku, nie myślałem, co będzie robić i kim zostanie w przyszłości. Po prostu żyłem chwilą, łapałem to, co najfajniejsze. Z Julią było inaczej, ponieważ nie jestem jej biologicznym ojcem. Zacząłem ją wychowywać, gdy miała 4 lata, więc okres pieluchowy mnie ominął, ale zawsze starałem się poświęcać jej dużo uwagi. Obydwoje staram się traktować równo, ale czasami bywa to podwójnie trudne, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że Igor jest wyjątkową postacią. Już z racji tego muszę poświęcać mu więcej czasu. Poza tym jest między nimi duża różnica wieku i w zasadzie Julia to już bardzo dojrzała i samodzielna dziewczyna tak o swoich dzieciach mówi znany trójmiejski muzyk. Bardziej znany od swojego taty jest Igor. To wielki, samorodny talent, wielce uzdolniony perkusista. Trzy lata temu filmiki pokazujące małego Igorka grającego na perkusji biły w internecie rekordy popularności. Dziś jego talent jeszcze bardziej się rozwinął i śmiało można powiedzieć, że Igor ma zadatki na światowej klasy muzyka. Ale to wszystko przysparza też trudności wychowawczych. Z racji częstych wyjazdów, wywiadów, których Igor udziela i lekcji, które bierze u najlepszych muzyków na świecie, trzeba poświęcać mu zdecydowanie więcej czasu. Można powiedzieć, że życie rodziny Faleckich zostało dostosowane do Igora. Szczególnie dotyczy to taty, który nie koncentruje się już na swojej karierze.
– Od tego czasu jestem nie tylko jego ojcem, ale i managerem – mówi Artur. – Ktoś się nim musiał zająć, czułem, że ze mną będzie bezpieczny. Chcę mieć rękę na pulsie, cały czas staram się kierować go na dobrą drogę, stworzyć najlepsze warunki, to jest mój priorytet. Poza tym wiem, że warto inwestować w dzieci, poświęcać im czas, bo później zawsze będą miały dobry zawód, będą zadowolone i szczęśliwe. To jest dla mnie ważne – dodaje. Falecki spędza z synem więk szość swojego czasu, głównie z racji wspólnych wyjazdów. Starają się podróżować całą rodziną i bardzo dbają o to, by dzieci były traktowane sprawiedliwie, by żadne z nich nie poczuło się lepiej lub gorzej traktowane. Wspólnym tematem taty i dzieci najczęściej jest muzyka i wszystko, co się z nią
wiąże, tym bardziej, że i Julia i Igor chodzą do szkoły muzycznej. Julia jest bardzo utalentowaną skrzypaczką. Tata stara się czuwać nad gustami muzycznymi swoich pociech, chociaż jak sam przyznaje, wiele do roboty tu nie ma. Dzieci doskonale wiedzą, co jest dobre.
– Julia słucha więcej muzyki klasycznej, Igor poszedł bardziej w acid jazz – opowiada Artur. – Nie faszeruję dzieci sieczką muzyczną, staram się jednak w ich życie zbytnio nie ingerować. Stoję z boku i czuwam. Chcę, żeby dzieci były pewne tego, co robią. Czasem muszę je dowartościować, czasem pokazać, że robią źle. Spełniam się jako ojciec, choć wiele rzeczy mógłbym zrobić lepiej. To wyjątkowa sytuacja, bo nie pełnię roli rodzica zwykłego dzieciaka, czuję się odpowiedzialny za jego los, nie tylko za rozwój muzyczny, ale i ogólny. Tyle rzeczy się dzieje, mamy sesje zdjęciowe, koncerty, wyjazdy, nagrywamy programy telewizyjne, trzeba to wszystko pogodzić ze szkołą. Wszystko musi iść swoim rytmem, to duża odpowiedzialność – mówi Artur.
Dzieciom Artur Falecki chciałby przekazać to, co dla niego najważniejsze: szacunek do matki, ojca i do ludzi w ogóle. Istotne dla niego jest, aby mogły na nim polegać i żeby w domu miały oazę, w której zawsze będą mogły się schronić.

Michał Targowski
Dyrektor gdańskiego ZOO .
Córka Małgosia (27 lat), syn Marcin (31 lat)

Michał Targowski do wychowywania dzieci podszedł nie mniej profesjonalnie. Kąpał je i przewijał na równi z małżonką, nieraz zdarzało się, że wystawał dla nich w kolejkach i strasznie przeżywał, kiedy sprzed nosa ktoś zabierał mu ostatnią paróweczkę. Z gotowanej marchwi, cukru i pomarańczowego aromatu robił dla dzieci sok pomarańczowy. Regularnie polował na pieluchy, soczki „Bobo Fruit”, przeciery owocowo – warzywne i mleko „Bebiko”.
– Mleko o smaku waniliowym było tak dobre, że wstyd się przyznać, ale wyjadałem dziecku – ze śmiechem wspomina Targowski.
A wszystko miało początek jeszcze w epoce PRL-u. Nie były to łatwe czasy. Żeby dorobić do pensji, popołudniami sprzątał w stoczni, wykładał na kursach dla kandydatów na studia, w „Unimorze” ładował kineskopy na samochody. Wolne chwile z dziećmi spędzał na spacerach albo w ZOO, gdzie pracował na etacie. – Kiedy urodziła się Małgosia, zabierałem Marcina do pracy, żeby żona mogła się nią spokojnie zająć – opowiada Michał.
– Mamy z synem fajne zdjęcia z tego okresu, jak ciągnie samochodzik na sznurku, głaszcze nosorożca, karmi małego wielbłąda z butelki i bawi się z małymi lampartami. Ta miłość do zwierząt została w nim do dziś, tak jak miłość do gór. W każde wakacje jeździliśmy w Tatry, sporo się tam nachodziliśmy
– dodaje dyrektor gdańskiego ZOO.
Choć Marcin jest już dorosłym mężczyzną, Michał Targowski jeszcze teraz ubolewa nad faktem, że nie udało mu się syna zarazić swoimi pasjami. – Zapisałem go na Lechię, chciałem żeby grał w piłkę, ale nie był zainteresowany. Ja potrafiłem nie pójść do szkoły, żeby ważny mecz obejrzeć, a Marcin nie wykazał w tą stronę większego entuzjazmu. Podobnie było, gdy zapisałem go do harcerstwa, a później, gdy łowiliśmy ryby. Bardzo przeżyłem jego dwukrotną decyzję o rezygnacji ze studiów. Ale teraz, kiedy widzę jaki jest zadowolony z życia i wiecznie uśmiechnięty, cieszę się, że jest szczęśliwy – mówi Targowski. Dziś spotyka się z dziećmi na grillu, w ogródku na tyłach domu. Jak przyznaje, chętnie by jeszcze te dzieci poprzy tulał i wyściskał, ale czuje, że już nie wypada. Teraz między nimi funkcjonuje układ bardziej partnerski, niż relacja ojciec-dzieci. Chociaż w Małgosi wciąż widzi jeszcze dziecko, mimo, że ta ma już męża.– Kiedy była młodsza to był z niej taki fajny pączuszek do ukochania. Czasem aby porozmawiać o bliskich jej sercu tematach umawiamy się na wspólne spacery po ZOO albo wędrujemy brzegiem morza. Małgosia jeździ w góry w te same miejsce, w których kiedyś bywaliśmy wspólnie. Po mnie mają poczucie humoru. Marcin ma na twarzy wieczny
uśmiech. Razem z Małgosią są dobrzy, wrażliwi, otwarci i przyjacielscy. Udały mi się dzieci – z dumą oznajmia.

Izabela Małkowska