Szczypta Rzymu, okruch Budapesztu, skrawek Belgradu, nieco Wiednia, odprysk Bukaresztu. Pejzaż tej niezwykłej mieszanki, malowanej przez Timisoarę, miękko wsiąka w powieki. Urzeka i na długo nie pozwala o sobie zapomnieć.

Nie miałam pojęcia, czego spodziewać się po rumuńskiej Timisoarze. Byłam przekonana, że trafiłam do miasta, które da mi wytchnienie i pozwoli wypocząć po intensywnym zwiedzaniu Bukaresztu, wypełnionego nieco męczącą dla oka, monumentalną architekturą. Wszystko wskazywało na to, iż ów plan się ziści. Wygodne łóżko i zabawa przełącznikami automatycznie zasłaniającymi i otwierającymi kotary w smart hotelu Mercure, w którym postanowiłam się rozgościć, miały pochłonąć mnie do końca pobytu. Do momentu zejścia na kolację. Menu pełne regionalnych smaków zapowiadało wyjątkową, kulinarną przygodę. Na pytanie, czy jest coś, czego powinnam spróbować, kelner podsunął mi pod nos spis dań opatrzonych wdzięcznym hasłem „Discover local”. Zabrzmiało, jak zaproszenie.

- Na początek polecam ciorba radauteana, rumuńską zupę wypełnioną drobiowym mięsem. Drugie danie to sea bass, ryba o białym mięsie, którą tu uwielbiamy. Na deser miejscowe lody w towarzystwie słynnej na całym świecie kawy illy. Wiesz, że jej twórca, Francesco Illy, urodził się właśnie w Timisoarze? - tak oto, za sprawą kuchni i przesympatycznego kelnera, nieco bezwiednie, zaczęłam odkrywać arcyciekawą, lokalną historię.

Drakula z przedmieścia

Są tacy, którzy twierdzą, że właśnie tu zaczyna się Transylwania, słynąca nie tylko z pięknego krajobrazu wypełnionego Karpatami i Płaskowyżem Siedmiogrodzkim, ale rozsławiona też dzięki wampirowi-arystokracie. Vlad III Palownik, znany jako Drakula, rzeczywiście ściąga do Timisoary ciekawskich turystów, choć do Transylwanii trzeba stąd pokonać nieco drogi - miasto jest przecież stolicą krainy historycznej Banat, leżącej na pograniczu Rumunii, Węgier i Serbii.

Ponura historia księcia Drakuli, ekscentrycznego arystokraty sypiającego w dzień w trumnie i z upodobaniem pijącego krew, obecna jest tu jednak dzięki charakterystycznej twarzy Béla Lugos, aktora filmowego i teatralnego urodzonego w 1882 roku w pobliżu Timisoary. Jego kariera nabrała mocnego pędu w roku 1921, gdy postanowił wyemigrować do USA, a potem rozpędziła się na dobre, kiedy w 1931 roku wcielił się w tytułową rolę w filmie Toda Browninga „Dracula” opowiadającym historię ekscentrycznego hrabiego. Film stał się hitem, a portret wykreowany przez Béla Lugosi wszedł do kanonu horroru oraz kultury masowej. Sam aktor, po kolejnych filmach „Biały zombie” i „Scared to Death”, został zaszufladkowany jako aktor horrorów. Rozsławił przy tym, i wciąż rozsławia, samą Timisoarę.

Duch dawnego imperium

Nie tylko wyglądem, ale przede wszystkim charakterem, Timisoara (jedno z największych miast w Rumunii) daleka jest od Bukaresztu. Zapewne odległość uchroniła ją od losu stolicy, wypełnionej architekturą socrealizmu, w której tak bardzo rozkochany był Nicolae Ceausescu, rządzący obłąkańczo Rumunią przez ponad dwadzieścia lat. Dyktator, zainspirowany hołdem oddawanym przywódcom chińskim czy północnokoreańskim, zamarzył o podobnej chwale. Swym działaniem doprowadził kraj całkowitego upadku gospodarczego, pogłębionego dodatkowo izolacją. Ze straszliwej zapaści Rumunia wychodziła długo. I choć obecnie nie wszystko jest tu idealne, kraj rozwija się, starając się ze wszystkich sił nadganiać Europę.

Kiedy spaceruję po rynku i między starymi kamienicami, zauważam, jak bardzo widać tu wpływy dawnego imperium austro-węgierskiego. Mieszanka stylów jest zdumiewająca. Trochę tu Wiednia, nieco Budapesztu i inspiracji wieloma znanymi w Europie miejscami. Cieszą oko zadbane, secesyjne budynki, jak Pałac Wodny. Czas miło pędza się na Piata Unirii (Plac Jedności) z usytuowaną pośrodku barokową kolumną Trójcy Świętej, natomiast Piaţa Libertatii (Plac Wolności) wyróżnia pomnik św. Jana Nepomucena z 1756 roku. Wcześniej czy później każdy trafia na centralny Rynek Timisoary - Piata Victoriei, czyli Plac Zwycięstwa. Choć wiele tu zielonych klombów wypełnionych kolorowymi kwiatami, architektura tego miejsca niektórym kojarzy się dość groźnie, z mrocznymi filmami czy zakurzonymi zamczyskami. Po dwóch przeciwnych stronach placu znajduje się gmach Opery (od północy) i Katedra Metropolitalna (od południa), dwa z najbardziej reprezentacyjnych zabytków architektonicznych miasta. Piata Victoriei została zaprojektowana na początku XX wieku, na miejscu fortyfikacji starej twierdzy, które rozebrano, aby umożliwić rozwój miasta. Plac był areną krwawych wydarzeń rewolucji w 1989 roku. Niektóre fasady domów wciąż oznaczone są śladami kul z broni celowanej przez wojsko w tłum. Są tu też elementy zaskakujące. Ot, choćby stojąca na środku placu kopia pomnika Wilczycy Kapitolińskiej z 1926 roku. Okazuje się, że jest to dar od Rzymu, a niektórzy twierdzą, że od samego Benito Mussoliniego. Pomnik przedstawiający legendę o założycielach Rzymu, braciach Romulusie i Remusie, karmionych przez wilczycę, miał jednoczyć narody rumuński i włoski.

Timisoarę wyróżnia forma miła dla oka i fakt, iż komuniści miasta nie zdołali zrujnować jak Bukaresztu, dzięki czemu wiele skarbów udało się ocalić do dziś. Oczywiście jest tu też nieco komunistycznego betonu. Na szczęście architektura czasów słusznie minionych nie jest przytłaczająca, wychodzi raczej poza ścisłe centrum miasta.

Iskra rewolucji

Usadowiona przy zachodniej granicy kraju Timisoara nie kochała Ceausescu. Śmiało można powiedzieć, że dzięki wznieconej tu iskrze w 1989 roku, w niedługim czasie doszło do upadku jego dyktatury. Historia była tragiczna. W mieście wprowadzono stan wojenny, wojsko zaczęło strzelać do swoich rodaków, byli zabici i ranni. Ale też tu znaczna część wojska przeszła na stronę protestujących. 20 grudnia 1989 r. zgromadzony na Piața Victoriei tłum ogłosił Timisoarę pierwszym miastem w Rumunii wolnym od komunizmu.

Miasto uniwersyteckie, przez wieki wchłaniające elementy bliskich kultur, do dziś zachowało swój kosmopolityczny charakter. Tu wszyscy mówią po angielsku. No, może poza niektórymi taksówkarzami. Wielu mieszkańców posługuje się kilkoma językami, zwykle włoskim i węgierskim. Co ciekawe, Węgrów w Rumunii spotkać jest bardzo łatwo, bowiem to drugi najbardziej liczebny naród zamieszkujący ten kraj, oczywiście zaraz po Rumunach. Co ciekawe, statystyki mówią, iż dziś w Timisoarze żyje 18 wspólnot etnicznych i wiele wspólnot religijnych. Zresztą miasto przoduje w wielu „naj”. Przybywających tu gości zaskakuje fakt, iż stała się pierwszym miastem w Europie, a drugim na globie, które posiadało elektryczne oświetlenie ulic. Na świecie w tej dziedzinie wyprzedził ją zaledwie Nowy Jork. Co więcej, już w 1869 roku Timisoara miała tramwaje. Stała się dzięki temu pierwszym miastem w Rumunii, w którym modna była przejażdżka tak nowoczesnym środkiem lokomocji. Dziś tę niezwykłą historię przypomina stojący w centrum historyczny egzemplarz, natomiast zabytkowy skład kursuje po mieście jako atrakcja obsługująca linię przeznaczoną dla turystów.

Kulinarny roller coaster

Francesco Illy, od historii którego zaczęła się moja chęć poznawania zakamarków Timisoary, jest tu prawdziwym bohaterem. Filiżanki z napisem illy widzę nie tylko w moim hotelu, ale chyba w każdej kawiarni w mieście. Wcale mnie to nie dziwi. Człowiek, który blisko sto lat temu wynalazł próżniowe pakowanie świeżo palonej kawy i wymyślił automatyczny ekspres działający pod ciśnieniem, został pośmiertnie honorowym obywatelem swojej rodzinnej Timisoary.

Kawę pija się tu często i chętnie. Esencjonalny, gęsty napar świetnie uzupełnia kawałek słodkiej amandiny, mocno czekoladowego tortu obficie nasączonego kawą i rumem. Kto nie ma ochoty na rum, może wybrać mocną, palącą w gardle palinkę. Niewprawieni w jej piciu powinni udać się do miejscowych na specjalny kurs. Ot, choćby do pub The Drunken Rat, czyli Pijany Szczur usadowionego na Placu Unii, w którym wiedzą wszystko na temat lokalnego wysokoprocentowego wyrobu. Jeśli palinka to roller coaster dla wprawionych, w lekką podróż zabiera słynna Timisoreana, aromatyczny słomkowy lager warzony w tutejszym Ursus Breweries. Przed budynkiem fabryki stoi wielki metalowy kufel piwa. Najprawdopodobniej największy na świecie. To kolejny dowód ta to, iż warto wpisać Rumunię i Timisoarę na bucket list.