W latach 90. rzucili wyzwanie mainstreamowi muzycznemu, popularnym zespołom rockowym i disco polo. Parodiowali też metal, poezję śpiewaną i country, zachowując przy tym wierność muzyczną, charakterystyczną dla każdego parodiowanego gatunku. Ich płyta "P.O.L.O.V.I.R.U.S." stała się jedną z kultowych pozycji tamtej dekady. Po 25 latach znów będzie można usłyszeć ją na żywo, a Tymon Tymański, lider Kur w rozmowie z Michałem Stankiewiczem opowiada czym był "P.O.L.O.V.I.R.U.S..", czym jest dzisiaj i czy w obecnych czasach poprawności politycznej jest nowe miejsce dla Kur i ich bezkompromisowego humoru.

Który numer z P.O.L.O.V.I.R.U.S.A jest twoim ulubionym?

„Jesienna Deprecha”. Głupkowata melodia, bezwiednie popularna, emuluje piosenki biesiadne, epatując ambiwalentnym tekstem. Mam słabość do tego tekstu, który został napisany jako negatyw discopolowej liryki. Dziewczynę i młodość zastąpiła depresja i śmierć, tu i ówdzie pojawiają się post-totartowskie absurdyzmy.

To dobry numer. W tym samym stylu jest „Śmierdzi mi z ust”, choć muszę ci powiedzieć, że moja córka, która jest nastolatką jak jedziemy samochodem to najchętniej puszcza „Szatana”, „Trygława II” i „Dlaczego”.

Miło mi to słyszeć. Dzisiaj próbowałem wyjaśnić koledze, że jeżeli nasz winyl sprzedaje się głównie wśród ludzi w naszym wieku, to wcale nie oznacza, że tylko tacy nas słuchają, ale to, że nie każdego młodziaka stać na winyla i dobry gramofon. Poza tym młodzieź najchętniej słucha muzy na Spotify albo YT. Ja mam parę winyli, ale zbieram je bez sensu, bo nie mam gramofonu. Spełniają zatem bardziej rolę studyjnej dekoracji.

A jaki był odbiór „Szatana” w 1998 roku, gdy wyszedł P.O.L.O.V.I.R.U.S.? To parodia piosenki religijnej, jakby żywcem wzięta z występów Oazy lub pielgrzymki. Były jakieś awantury i protesty?

Nie, żadnych. Były za to problemy z utworem „Telekomunikacja (Chuje)" z późniejszej płyty „100 lat undergroundu”. Odbyłem nawet kulturalną rozmowę z rzecznikiem TP S.A. na antenie radiowej Trójki. Nie wyzwałem go od chujów, a on mnie nie pozwał, tylko nieznacznie emablował i nawet jakby podrywał.

Bo to jednak była firma, stąd jej działania. Pytam się o „Szatana”, bo dzisiaj przy tematach religijnych można liczyć na szum. Korzystał z niego np. Nergal, a w tym roku nawet gdański Mystic Festival dostał nieco „promocji”. Was to ominęło?

Nie, nie było żadnych akcji. Pewnie dlatego, że płyta jest taka, że ręce opadają, słabną od niej kolana, mdleją uda i łydki. Tak sowizdrzalsko-pastiszowa, tak krotochwilno - bezsilna, że każdy ewentualny krytyk zostaje zainfekowany jej głupotą.

Zapisała się jako jedna z ważniejszych pozycji alternatywy lat 90.

Też tak ją traktuję, tylko pamiętajmy, że Kury to nie tylko "P.O.L.O.V.I.R.U.S.". Pierwsze piosenki i pierwsza płyta to historia, która działa się parę lat wcześniej. Wówczas zajmowałem się jazzem i napisałem te wczesne numery z tęsknoty za rock’n’rollem. Do ich wykonania zaprosiłem Anię Lasocką, notabene moją ówczesną małżonkę, cyrkowego gitarzystę Piotra Pawlaka z grupy Bielizna i oraz Jacka Oltera, perkusyjnego wirtuoza z formacji Miłość. Powstała supergrupa, która brzmiała mocno awantrockowo i progresywnie. Pewnie coś jak środkowe King Crimson. Niestety na nasze koncerty przychodziło po 20 osób, więc po paru latach projekt został zawieszony. Na początku 1996 roku, zmęczony jazzem, napisałem kolejne piosenki, tym razem totalnie prześmiewcze, głupkowate, inspirowane biesiadą, disco polo i polskim radiowym mainstreamem, który mnie nieustannie gwałcił przez uszy. Wpierw zaprosiłem do współpracy Olafa Deriglasoffa, który prezentował swą wstydliwą muzyczną odsłonę jako Adam Bielak. Później, zaniepokojony lekkością tych piosenek, zadzwoniłem do Picia Pawlaka, żeby wylał trochę asfaltu na te piosenki, co zresztą chętnie uczynił. Zrobiliśmy większość aranży jako okazjonalne trio, ale to wciąż nie były Kury. Dopiero zaproszony przez nas klarnecista Jerzy Mazzoll zasugerował, żeby wydać ten materiał pod szyldem Kur, w których zresztą często gościnnie występował. Pomyśl okazał się totalnie trafiony. Oczywiście w projekcie musiał się znaleźć Jacek Olter - bębniarz, który każdą producję czynił wyrafinowaną. Już podczas nagraniowej sesji pojawili się inni znakomici goście: Lechu Możdżer, Grzesiu Nawrocki, Larry Ok. Ugwu, Rado Jacuniak czy Jacek Siciarek. Tak wróciły nieco inne Kury, które poczęły P.O.L.O.V.I.R.U.S.A, dzieło niewątpliwie wiekopomne. Skromnie wspomnę tylko o 7 nominacjach do Fryderyków, z których ostał się jeno mały, blaszany Fryderyk. Później powstała trzecia płyta „100 lat undergroundu”, nagrana razem z angielskim DJ Scissorrkicksem, czyli Anthonym Chapmanem. Jest jeszcze koncertowa płyta z klubu Pstrąg, zatem tych drobiowych pozycji było kilka. Dlatego nie wypada oceniać Kur tylko przez pryzmat jednej płyty, choć z pewnością brzmi wyjątkowo i takiż był jej sukces.

Niemniej P.O.L.O.V.I.R.U.S to taki wasz „Kil’em all”.

Zgadza się. Według wielu to jedna z najlepszych płyt lat 90. Można wręcz powiedzieć, że jest naszym przekleństwem. Jest tak cholernie dobra, że nie wiadomo, co po niej nagrywać. Wszyscy kojarzą nasz zespół głównie z "P.O.L.O.V.I.R.U.S.em", co jest tyleż miłe, co i kłopotlwe. Znalazło się na niej mnóstwo pierwszej, twórczej złości, okraszonej późniejszą, sowizdrzalską refleksją. A ten pierwszy strzał czasem bywa najmocniejszy.

Dzisiaj już nie jesteś zły?

Jestem wkurwiony, ale ostatnio nie miałem zespołu... A wkurwiony facet bez zespołu niewiele może. Mam już nawet napisanych z 20 nowych piosenek „przemocowych”. Jest o PiS-ie, o Zenku Martyniuku, o Tinderze, o rychłym upadku Kościoła Katolickiego, jest też triumfalna kancona o „biciu konia” - to rodzaj prośby o wyrozumiałość w stosunku do nowoczesnych kobiet, ażeby przymrużyły oczy i pozwoliły nam na chwilę samotnej intymności. Mam dużo dobrych, pogiętych numerów.

Na nową płytę Kur?

Tego nie wiem. Miała to być moja trzecia płyta solowa, ale możliwe, że oddam coś z tego do dziobania Kurom. Pytanie, czy nowe Kury są jeszcze komukolwiek potrzebne? Tzw. muzyką alternatywną zajęły się nowe zespoły. I nie ma się co obrażać, jest Brodka, Zalewski, Podsiadło i inni. Gdybyśmy wrócili z Kurami, to chyba już nie do kategorii alternatywnej, bo została zaanektowana przez młodsze zespoły, zresztą koniec końców niezbyt alternatywne. Ktoś to zmonetyzował i słusznie.

Moim zdaniem nie jest tak źle z alternatywą, a kasę to raczej wyczuli u nas producenci hip - hopu.

Jest taki trend. Choć hip - hop to stary gatunek. Na początku również bywał alternatywny jak Kaliber 44, Paktofonika, O.ST.R. czy Fisz. Wtedy to była muzyka offowa, której słuchało się wręcz z zazdrością, bo to było świeże i momentami nowatorskie. Ale kiedy przyszła moda na hip - hop typu „Będę brał cię w aucie”, skończył się jakiś etap. Okazalo się, że fury, łańcuchy i dziewczyny, twerkujące na twojej twarzy, stały się głównym leitmotifem hip - hopu. Ostatnio obejrzałem serial „Dave”. Jego bohaterem jest amerykański Żyd, który zostaje raperem. Nazywa się Lil' Dicky w związku z niedużym przyrodzeniem, o którym zresztą sporo rapuje. Wokół niego roi się od Afroamerykanów, którzy wciąż mu przypominają, że hip - hop to ich muza. Ale kiedy Dave Burd zaczyna rapować, ci wszyscy czarni koledzy kiwają z uznaniem głowami, podziwiając jego styl, flow i rytmikę. Nie słyszałem w Polsce talentów na miarę bialego dowcipnisia Dave'a, a to niedobrze świadczy o polskim rapie.

Wracając do ciebie i Kur, skoro dalej masz w sobie twórczą złość i są gatunki do pastiszowania jak np. polski hip - hop to chyba dobre okoliczności, by znów zamieszać?

Pewnie tak, ale moje piosenki są niezbyt poprawne politycznie. Kilka razy zaśpiewałem je na koncertach i nawet od moich kolegów z zespołu usłyszałem, że są zaniepokojeni. Usłyszałem „no stary, wiesz… „bicie konia”, "Tinder"... To są grząskie tematy, tak się dziś już nie śpiewa". Nie ma w tych piosenkach wielkiej dyplomacji, chociaż staram się je wyważyć, żeby było każdemu po równo. Stąd zastanawiam się, czy tej płyty nie nazwać „Końcem jebanych kompromisów”, choć mój sprytny menago radzi - metodą Konika Trojańskiego - zatytułować ją "Przeboje".

Czego się obawiasz? Akcji rodem ze „Szkła Kontaktowego”?

Mam wrażenie, że nastąpił jakiś obyczajowy rewanżyzm. Mamy w Polsce klimat małego pierdolnika. Wszyscy się znają, szpiegują, szachują i na siebie obrażają. Nie wolno żartować z tego, tamtego. Najbardziej śmieszny jest człowiek i to on zajmuje centralne miejsce w dramacie i komedii. Ale wskutek tej nagonki na grubą satyrę zostaną nam tylko żarty z warzyw.

Ale one już były. W latach 80. XX wieku Laskowik i Smoleń mieli kabaret o warzywach „Z tyłu sklepu”. Myślisz, że wrócą?

Mam nadzieję, że tak źle nie będzie. Zdaję sobie sprawę, że mamy inną wrażliwość, świat się zmienia. Ostatnio wspólnie z kolegami próbowaliśmy skonstruować internetowy program Dziady 4, który jeszcze nie wyszedł z etapu produkcji. No i padały w nim typowe żarty patriachalno – dziaderskie. I ktoś zauważył, że będzie kłopot, że uznają nas za relikty epoki itd. Dzisiejszy błazen musi werbalnie lawirować i to jest problem. Nawet w standupie, który jest najczęściej napisany i padają w nim najczęściej żarty obyczajowe. Nie mówiąc już o tym, że amerykańscy standuperzy z lat 60. i 70. pokroju Lenny'ego Bruce'a czy Richarda Priora za wolność słowa ryzykowali życiem czy zdrowiem psychicznym, a dzisiejszy polscy standuperzy nie ryzykują niczym, wyważając otwarte drzwi. Niemniej poczucie humoru ciągle ewoluuje - wystarczy porównać komedie Szekspira i Moliera z Monthy Pythonem czy Baronem Sashą Cohenem, który jedzie zupełnie po bandzie, choć myślę, że w Polsce miałby spory problem. W globalnym poczuciu humoru są obszary wspólne, ponadczasowe, ale też ciągle dokonuje się jakaś rewaloryzacja. Dla autentyczności tzw. błazna ważne jest, żeby do rozpuku śmiać się z siebie samego. Jeżeli umiesz to robić, stajesz się wiarygodny i możesz przywalać innym. Ale czy po równo? Trudno być sowizdrzalskim symetrystą. Na przykład politycznie wypada bardziej przywalić PiS-owi, niż opozycji. Wszyscy szczali do tego basenu, ale PiS szcza z wyborczej trampoliny.

A poza polityką?

Dowcipniś śmieje się ze wszystkiego, jest obrazoburcą i ryzykantem, nie robiąc tego na zamówienie. Jaja na zamówienie zawsze są wymuszone i powodują wymuszony śmiech. Jak robisz jaja, ciągle ryzykując, zawsze będziesz samotnikiem. To ciężkie czasy, bo ten podział jest niewygodny. Im bardziej żartujesz ze wszystkiego, tym częściej jesteś pod ostrzałem, bo ludzie przestali tolerować pewne żarty. Stali się poważni i nadwrażliwi. Rządy PiS-u, pandemia i wojna za bezpośrednią granicą dały nam w kość. Przeczytałem gdzieś, że 65% Polaków jest podatnych na depresję. Powinniśmy więc czekać na dobry dowcip jak na objawienie, ale się boimy. Może faktycznie Kury powinny wrócić jako mesjasze absurdu.

Oczywiście rozumiem ideę zmiany. Bardzo dużo zmieniła wszędobylska psychologia, która implikuje humanizm i empatię. Zawsze kochaliśmy grube żarty patriachalne, ale trzeba się zmieniać, bo pewne żarty wynikają z uprzywilejowania, które przez lata było nieuświadomione. Żarty z kobiet, etnicznych mniejszości, członków społeczności LGBT, ludzi chorych psychicznie, kalekich - to wszystko jest dzisiaj na cenzurowanym. Chociaż warto odnotować, że scenarzyści głośnych i lubianych amerykańskich seriali pokroju "Doliny krzemowej", wspomnianego " Dave'a" czy "Komediantek" niespecjalnie się autocenzurują. W Polsce to nie przechodzi, co jest żałosne. Tu się poluje na błaznów, tu się ich cenzuruje i dyskredytuje. Nie można piętnować błazna, bo błazen reprezentuje ważną instytucję - instytucję absurdu i śmiechu. Dzisiaj nasz Stańczyk musi stale lawirować, żeby nie skrzywdzić, nie urazić, aż w końcu popadnie w marazm i depresję, aż w końcu z rozpaczy powiesi się za jaja.

Co więc z Kurami? Będzie ciąg dalszy?

Przygotowujemy się do festiwalu. Wykonamy sentymentalne karaoke, jakim jest odegranie "P.O.L.O.V.I.R.U.S.a". Jest szansa na objechanie kilku festiwali w przyszłym roku. Byłoby fajnie nagrać coś nowego, choćby ze dwa single czy epkę. Jest chemia w nowym składzie zespołu, Jacek Prościński i Szymek Burnos to nie tylko fani Kur, ale przede wszystkim wspaniali muzycy. Powstaje również dokument o reaktywacji, który miałby największy sens, gdyby powstała jakaś nowa, wartościowa muzyka. Zatem jest spora szansa, że Kury dostaną drugie życie. A jeśli coś nagramy, nie zamierzamy się autocenzurować. Musi być bomba ze zbukiem, inaczej nie ma to sensu. Gdybyśmy wyszli na scenę po 20 latach i powiedzieli: "sorry, ale od dzisiaj żartujemy subtelnie i symetrycznie, bo tego nie wolno, tego nie wolno - to na chuj komu Kury?

Kury

Kury powstały w 1992 roku jako projekt Tymona Tymańskiego, jednego z ówczesnych twórców yassu.

„Szukaliśmy nazwy dosyć bohaterskiej, heroicznej, która określiłaby obszar naszych heroicznych eksploracji dźwiękowych. Myślałem o czymś bardzo pompatycznym, nazwie, która będzie mocna. I moja była żona wyszła z nazwą Kury. To nas osłabiło na wieki i jakoś zostało. Kury jak wiadomo to istoty płoche i głupawe. Uważam, że to bardzo pozytywna nazwa” – tak Tymon Tymański wyjaśnił genezę nazwy zespołu w rozmowie z Michałem Stankiewiczem w 1999 roku na łamach Gazety Wyborczej.

Przez formację przewinęło się szereg muzyków: Jacek Olter, znany z Miłości, Piotr Pawlak (Bielizna), Jacek Stromski, Rory Walsh, Kuba Staruszkiewicz, Leszek Możdżer, Wojtek Mazolewski, Olaf Deriglasof. Kury wydały 4 płyty, z czego aż 7 nominacji do Fryderyków i jednego Fryderyka zdobył P.O.L.O.V.I.R.U.S. Klimaty Kur można też odnaleźć w późniejszych projektach Tymona Tymańskiego, np. w filmie „Wesele” Wojciecha Smarzowskiego, czy musicalu „Polskie gówno”.

Nadciąga Inside Seaside

To zupełnie nowa impreza na festiwalowej mapie Polski, która stawia na ambitne, wyrafinowane dźwięki z szeroko pojętej alternatywy, indie rocka, czy też elektroniki.

Jedną z gwiazd będzie Sleaford Mods, brytyjski duet, którego styl jest trudny do jednoznacznego zdefiniowania. Ich muzyka łączy mocny beat, sporo sampli, siłę punka i hip - hopu. Sami twórcy określają swoją muzykę jako elektroniczną, minimalistyczną punk – hopową tyradę dla klasy robotniczej. Black Honey to z kolei indie rock o szerokim wachlarzu – od brzmień lat 60., po punka, a Nothing But Thevies świetnie łączy gitarowe granie z indie i popem, swoim albumami zdobywając wysokie notowania. Miłośników delikatniejszych dźwięków z pewnością zachwyci Tom Odell, a przede wszystkim Nils Frahm, znany niemiecki kompozytor i producent łączący muzykę poważną z elektroniką.

Wśród wykonawców pojawi się też spora reprezentacja polskich artystów, a wśród nich właśnie Kury, które zagrają repertuar z płyty P.O.L.O.V.I.R.U.S.a z okazji 25 - lecia wydania tej płyty. Nie wykluczone, że publiczność usłyszy też nowy utwór Kur. Cała lista wykonawców dostępna jest na stronie insidesaside.pl

Inside Seaside odbędzie się w dniach 11 i 12 listopada. na terenie gdańskiego Amber Expo, którego wnętrza zostaną akustycznie przystosowane na potrzeby wymagających wykonawców i ich publiczności.

Organizatorem festiwalu jest agencja Live i Radio 357, a Prestiż Magazyn Trójmiejski został jednym z patronów medialnych.