Polacy rozrywek w swoim życiu mają niewiele. W latach komuny wielu miało swoje hobby, ale większość zajęta była kombinowaniem, dorabianiem się i piciem. Jesteśmy narodem, który w swoim DNA jak w wielu innych krajach ma też miłość do piłki nożnej. Ta miłość w dodatku jest tak ślepa, że nikt się do dziś nie zorientował, że od czasów Kazimierza Górskiego ta dyscyplina w Polsce jest na poziomie rzutu kamieniem. Ale wierzyć trzeba, wszak wiara w Polsce to znaczący czynnik.

Jesteśmy krajem ekspertów i komentatorów życia sportowego. Jesteśmy też krajem przykładnym jeśli chodzi o kibicowanie drużynom, które nic nie znaczą. Być może jest to wyssana z mlekiem kościelnej doktryny wiara. Czy w zwycięstwo? A czy ktoś z Państwa kiedyś uprawiał sport, startował w zawodach i modlił się o dobry wynik zamiast wylewać pot na treningach? Ja raz tak. Wtedy po totalnej katastrofie uznałem jakim jestem naiwnym idiotą. Nikomu się do tego kretyńskiego czynu nie przyznałem, aż do dziś. Ale jakie to ma znaczenie? Przecież jesteśmy tylko ludźmi, którzy podczas niejednej delegacji w boczną uliczkę zabłądzą. Bardzo potrafimy żyć sukcesami naszych sportowców. Manie są naszym sportem narodowym. Żurnaliści to widzą i tylko podkręcają atmosferę swoimi płomiennymi tekstami, a kibice to łykają. Dzisiejsi bohaterowie sportowych aren to gladiatorzy współczesnych aren. Walczą, są podziwiani, spijają życiodajny miód, aż do momentu kiedy wyjdzie ktoś silniejszy i da im łeb. Wtedy muszą ginąć jak ruski żołnierz, a uwielbienie tłumów nagle zamiera. Nasi sportowi bohaterzy są jak Lara Croft. Ich życie jest w rękach naszego pada. Polak to trener, psycholog, ekspert i producent sprzętu w jednym. Jak nikt inny na świecie potrafimy wydmuchać sukces w dłoniach, zaciskając je przed najważniejszym startem. Wtedy wygrana udowadnia, że nasze zabobony działają. Kiedy jednak się nie uda, cała frustracja kibica spada na człowieka, który powinien już iść do normalnej pracy aby się więcej nie kompromitować. Jesteśmy nacją, która nigdy nie zauważa i nie docenia przeciwnika. Zwykle to wróg, którego trzeba przeklinać, obrażać i cieszyć się z jego każdej porażki. Kiedy jednak przeciwnik jest ikoną sportu, tylko wtedy może liczyć na na naszą łaskę. Z gruntu mamy wpojone, że z Muhammadem Ali przegrać to jak wygrać. Z kolei kiedy polski czempion jest Muhammadem Ali i pokona go wschodząca gwiazda, która właśnie ma ten moment, natychmiast staje się patałachem. Nie potrafimy ani ocenić, ani docenić przeciwnika. Widzimy tylko początek własnego stołu, na którym trzymamy swoje nogi. Rządamy igrzysk, rozrywki, ale tylko na naszych warunkach. Jesteśmy narodem, który nie rozumie sportu, nie zna się na nim. Wypowiedzi ekspertów do nas kompletnie nie trafiają. Nasz Adam ma wygrywać zawsze w niedziele o 14:30, kiedy akurat Grażynka stawia rosół na stole, a Janusz ma wtedy mieć rozrywkę. I nawet ściekająca zupa po brodzie tego nie zmąci. Nasz czempion nie może mieć słabszego dnia, chorować nie może, bo sportowcy nie chorują. Mają tylko kontuzje. Skoro nasz czempion wygrał ze swoimi konkurentami raz, dwa albo nawet pięć razy, to oznacza że oni są już na wieki `wieków pokonani. W ich karierze do końca życia będzie tylko on, nasz Boniek, ściana z całunem Jezusa Chrystusa. Przecież nikt po tamtej stronie nie trenuje, albo trenuje źle, nikt nie ma ambicji aby zostać Igą. I jak to jest możliwe, że nagle ktoś kto miał 17 lat, zaczyna wygrywać w wieku 20 lat? Nasi czempioni nie mają łatwego życia w kraju ogórka, wódki i wiary w drewniany krzyżyk. Chuchamy przed skokiem, chuchamy w dłonie przed każdym punktem i kiedy coś nagle pójdzie nie tak, wyciągamy swojego poświęconego kałacha aby dobić gnoja. Wszak znamy się na sporcie jak nikt inny, płacimy uczciwie podatki i nam się zwyczajnie należy rekord w każdą niedzielę. Ponadto nasi czempioni zarabiają tyle, że ich obowiązkiem jest aby nasz rosół z kury za 2,49 zł smakował. Nie będzie nam Niemiec w mordę pluł, bo Niemca trzeba bić. Nikt nie będzie nam wmawiał, że jakaś tam pinda zza oceanu nagle staje się nową gwiazdą dyscypliny, bo też ma talent i sporo się stara. Polacy, nic się nie stało!