Padła propozycja przedwyborcza ze strony opozycji parlamentarnej aby wprowadzić czterodniowy tydzień pracy. W zasadzie marketingowo świetny pomysł na miarę swojego elektoratu i tych nie przekonanych. Bo Ci mam nadzieję w większości pracowici są i to co mają zrobić w pięć dni, zrobią w cztery. Ja osobiście od niedawna też dołączyłem do grupy osób wyjątkowo nie lubiących poniedziałku.

A dlaczego to poniedziałek a nie piątek miałby być tym ustawowo wolnym dniem? Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale pozwolę sobie na własną ocenę. Piątek naprawdę brzmi ładnie, tak słonecznie, a poniedziałek brzmi jak pobudka o 6 rano, jak nocny alarm, jak wbijanie gwoździa. Dodatkowo to słowo przypomina nam że jest po niedzieli. Niedziela w kraju katolickim jest nie do ruszenia i zawsze kojarzyć się będzie z chodzeniem do kościoła i wolnym dniem choćby nie wiem co. Niedziela to jedyny dzień w tygodniu kiedy naprawdę zwalniamy. Dlatego niedzieli bardzo potrzebne jest wsparcie w postaci poniedziałku, aby ta wybrzmiała w pełnym wymiarze. Wyciśnięta na maksa niedziela może też wygrać z imprezową sobotą. Wtedy piątek trochę dostanie po głowie, bo ludzie na ogół nie są w stanie imprezować 3 dni pod rząd. No i chyba jednak lepiej poimprezowe roztrenowanie pozostawić niedzieli. I kiedy ta niedziela sielsko nam się układa, zwykle już ok godziny 18 zaczynamy myśleć o poniedziałku i o tym, że kończy się ten beztroski czas. A tak mamy wolny poniedziałek pozwala nam się jeszcze wyluzować, ale i dobrze przygotować do wtorku, który moim zdaniem przywitamy zwarci i gotowi. Wierzę w to i początkowo uznałem ten pomysł za szalony, ale po przemyśleniu za całkiem realny. A teraz argumenty za tym poniedziałkiem. Nie wiem czy Państwo wiedzą, ale kiedyś poniedziałek był jedynym dniem wolnym w teatrze. Wtedy też aktorzy siedzieli w domach lub odwiedzali swoich krewnych. SPATiF też miał kiedyś poniedziałki wolne. Szczerze mówiąc, to jeszcze żaden poniedziałek w SPATiF-ie nie był dochodowy. Poniedziałki, zwłaszcza ranem wywołują za dużo frustracji i sytuacji nerwowych. Nasza rodzima kinematografia już w latach 70-tych zauważyła, że z poniedziałkiem jest coś nie tak. Stworzyła więc komediowy hit „Nie lubię poniedziałku”, którego treść wyraźnie pokazuje, że ten dzień jest do bani. Dowodem w sprawie może być też piosenka o tym samym tytule, ale skomponowana przez angielski zespół o nazwie: szczury miasta przeżywającego swoje 5 minut. Choć piosenka opowiada o strasznej masakrze w szkole, to jednak wydarzyła się w poniedziałek. Osobiście poniedziałki od pewnego czasu zacząłem traktować frywolnie i początkowo miałem wyrzuty sumienia, ale dziś już nie mam żadnych. Oczywiście ja swoją ustawę sam wprowadziłem i sam z niej korzystam. Odpoczywam do której chcę i nie wykonuję żadnych nerwowych ruchów poza paroma mailami. Ale czy na pewno wszyscy mieliby ten poniedziałek wolny? A czy dziś wszyscy mają wolne niedziele, święta czy sylwestry? Choć świat ostatnio co prawda nie dobrowolnie, ale na chwilę zwolnił, to pokazał nam, że można trochę odpuścić z tym konsumpcjonizmem. Jest jeszcze jeden dość ważny argument. Jesteśmy mistrzami w wydłużaniu weekendów. Jak tylko pojawia się wolny czwartek, to zwykle robimy tak, że to co do zrobienia jest w piątek robimy we wtorek i mamy 4 dni laby. Jednym słowem potrafimy się zmobilizować i jest to dowód na to że nasze PKB nie ucierpi. Pozostaje jeszcze kwestia naszego przemysłu, ale tutaj musimy zastosować chyba taktykę mniej oznacza więcej dla planety. Dla jednych praca jest ich całym życiem, dla drugich udręką, jej brak powoduje frustracje, choć są i tacy, którym to nie przeszkadza. A czy ktoś dziś może sobie wyobrazić że kiedyś sobota była normalnym dniem pracy i chodziło się do szkoły? Kiedyś był nawet obowiązek pracy, bo wspólny trud budowniczych Polski Ludowej był jej największym dobrem. Naród rwał się do pracy na akord a czyny społeczne w niedziele były czymś zaszczytnym. Praca stanowiła o pozycji człowieka w społeczeństwie. Człowiek nie pracujący był nazywany bumelantem. Jeśli stało się przy przysłowiowej budce z piwem, było się narażonym na konfrontacje nie tylko z patrolami naszej władzy, ale i z krytyczną opinią społeczeństwa. Zapytany niegdyś przez przechodnię, bo to była kobieta i być może to była też tokarka biegnąca na poranną zmianę. No więc zapytany, stojący pod budką Jan Himilsbach dlaczego nie pracuje i pije rano piwo, odpowiedział szanownej Pani, że w jego zawodzie w Polsce nie ma dla niego pracy. Owa przechodnia zapytała jeszcze pospiesznie: a jaki to zawód? Pan Jan odpowiedział: torreador.