W motoryzacji, jak w życiu często zdarzało się, że ktoś chciał coś komuś udowodnić. Czasami powstawały z tego rzeczy genialne. Na przykład taki… Lexus, a zaczęło się od niewinnego wyzwania, postawionego przez ówczesnego CEO Toyoty Eiji’ego Toyody.

Zapewne wielu, spośród czytających ten tekst, pamięta film „Le Mans 66 - Ford v Ferrari”. Chęć upokorzenia przez Forda genialnego Enzo Ferrari i nie liczenie się z kosztami, doprowadziło do powstania genialnego Forda GT40. Na Ferrari obraził się także znany włoski producent traktorów, Ferruccio Lamborghini, który w odwecie za towarzyską zniewagę założył przedsiębiorstwo Automobili Lamborghini… Resztę już znacie. Pozwólcie zatem przedstawić sobie pana Eiji’ego Toyodę. Geniusza, który żył dokładnie 100 lat (1913 – 2013). Pan Eiji był twórcą potęgi Toyoty. To on sprawił, że Toyota, z marki produkującej pod koniec lat 60. XX wieku 800 000 samochodów rocznie, głównie na rynek azjatycki, dwadzieścia lat później sprzedawała na całym świecie ponad 4,6 mln aut. Miała też swoje fabryki w Europie. Czego zatem chcieć więcej? Pan Eiji miał jednak wielkie marzenie. Chciał udowodnić światu, że Toyota potrafi produkować nie tylko świetne samochody popularne, ale także pionierskie i ponadczasowe, luksusowe dzieła sztuki. Przez lata powstrzymywał go rozsądek i księgowi. Kiedy widział, jak Japończycy masowo zakochują się w Mercedesie klasy S (model W126), coś w nim pękło. W 1983 roku zainicjował projekt „F1”, czyli “Flagship 1” (po polsku – flagowiec). Na tajemnym spotkaniu w Japonii spotkało się grono najlepszych inżynierów i stylistów marki, w sumie aż 3900 osób. W toku prac zarejestrowano 300 patentów. Wybudowano specjalny tor testowy. Zbudowano 400 aut koncepcyjnych i 900 prototypów jednostek napędowych. Ostatecznie zdecydowano się na umieszczoną wzdłużnie, 32-zaworową benzynę w układzie V8, idealnie wyważoną i legitymującą się mocą 245 KM. Kiedy podliczono projekt, okazało się, że Toyota wydała na niego astronomiczną kwotę miliarda dolarów. Od początku wiadomo też było, że w żaden sposób pieniądze te bezpośrednio się nie zwrócą.

W 1987 roku projekt F1 zadebiutował jako Lexus LS. Czas pokazał, że Toyota miał rację. Premiera perfekcyjnego samochodu dała dobry początek nowej, ekskluzywnej marce, która jest z nami do dziś. Seryjna produkcja pierwszego Lexusa rozpoczęła się dwa lata później. Pierwszy model, czyli LS400 od razu spotkał się z dużym zainteresowaniem i w pierwszym miesiącu sprzedano aż 3000 limuzyn. Samochód pokochali Amerykanie. Na miłość Europejczyków, mimo korzystnej ceny, niższej od europejskiej konkurencji, trzeba było jednak trochę poczekać. Pod trzech latach produkcji przyszedł czas na pierwsze modernizacje. Wtedy pojawił się LS drugiej generacji. Potem była trzecia, już zupełnie inna.

Dziś pierwsza i druga generacja LS-a, wywodzące się z projektu „F1” to auta coraz chętniej nabywane przez kolekcjonerów. Najgorzej utrzymane egzemplarze nie kosztują mniej niż 25 tysięcy złotych. Perełki zaś – od 50 do 100 000 złotych. Takiej właśnie perełki, przez wiele miesięcy poszukiwało dwóch miłośników motoryzacji, dzielących życie i pracę pomiędzy Gdańsk i Elbląg, czyli Maciej i Jakub Majewscy.

- Na zasadzie dopełnienia kolekcji zależało nam na efektownym, dużym klasyku, który mógłby służyć także do jazdy na co dzień – mówi Maciej Majewski. - Oglądaliśmy bardzo wiele samochodów, aż wreszcie trafił się ten jedyny, który pochodził z Niemiec. Pierwszy właściciel kupił sobie Lexusa na 77. urodziny i sprzedał go po 18 latach, jako 95 latek. Po krótkim pobycie u adwokata w Opolu, auto przyjechało na Żuławy – dodaje.

W Trójmieście i okolicy, w tym w Elblągu nie ma obecnie więcej niż 10 egzemplarzy takiego samochodu. W takim stanie zaś są tylko dwa – może trzy.

- Trafiliśmy w dziesiątkę. Samochód jest bardzo wygodny, bezawaryjny i nadal robi wrażenie, mimo że bezsprzecznie jest klasykiem. W końcu to jedyny „klasyczny” Lexus poza słynnym coupe SC – podkreśla Maciej Majewski.

Czy będzie ich więcej? Próżno się tego spodziewać, bo są coraz trudniej dostępne i coraz droższe w serwisie, co sprawia, że posiadają je tylko prawdziwi fani japońskiej marki.