Pisząc kilka felietonów temu o nudzie, chciałbym apgrejtować tekst o informacje, że właśnie wchodzę do przedostatniego etapu nudnego życia. Jestem tym niezwykle podekscytowany, ale kompletnie nie miałem pojęcia jak będzie to stresujące i bolesne. Ten okres jest bardzo trudny i wymaga ogromnej odwagi. Pomóc może w tym też refleksja o tym kiedy dochodzimy do ściany.

Dojście do ściany wcale nie musi oznaczać katastrofy. To moment kiedy trzeba się zastanowić co dalej i jak. No bo nie ma takiego muru, którego nie da się przebić. Przynajmniej ja tak twierdzę. Pada jednak pytanie za jaką cenę i co jest za tym murem? Ja już wiem że są kolejne, wyższe, grubsze, z lepszego betonu i twardszej stali. To kruszenie muru to chyba jakiś rodzaj bicia rekordu jest. No bo każdy na swój sposób realizuje to swoje dzieło życia. Jedni tworzą imperia, inni walczą o przetrwanie, są tacy którzy cieszą się z tego co jest oraz tacy których los niesprawiedliwie krzywdzi. Niesprawiedliwość jest chyba tym najbardziej niezależnym od nas czynnikiem, który wpływa na nasze życie. Niesprawiedliwość wymyślili oczywiście ludzie i częściowo przyroda. Każdy doświadczył niesprawiedliwości i wie jak ona jest krzywdząca i często trudno się z nią pogodzić. Ale odrzućmy niesprawiedliwość. Ona boli najbardziej kiedy musisz z nią obcować, ale kiedy skręcisz i pójdziesz swoją drogą, szybko zniknie. Dobra jest, to co z tym murem? Kiedy dochodzimy do ściany? Ludzie bardzo nie lubią zmian, a zwłaszcza tych które demolują dotychczasowe ich życie, takie sobie, ale zawsze bezpieczne, no bo lepszego już nie będzie. Nie wierzymy w to, że może być inaczej. Muru już nie chcemy przeskoczyć i będziemy pod nim stać do końca życia. Słońce zawsze będzie zachodzić o tej samej godzinie. Czasami ten mur osłoni nas przed wiatrem, ale jak zajdzie słońce będzie zimno. Niestety ale muru obejść się nie da. Można go tylko zburzyć lub przeskoczyć. Kiedy idziesz w lewo lub prawo mur cały czas stoi. Wciąż mamy zakodowane, że za tym murem musi być coś lepszego. Kiedy jakimś cudem i nadludzkim wysiłkiem go ponownie rozbijamy, trochę biegniemy, znów świeci słońce i nagle jeb, kolejny mur, jeszcze większy i słońca pod nim jakby mniej. A może oczekiwania mieliśmy zbyt duże po zburzeniu poprzedniego muru? Co dalej zatem? Można przecież pod tym w miarę bezpiecznym murem pozostać. Od czasu do czasu sobie poskaczemy, podstawimy parę skrzynek, może jakąś drabinę aby popatrzeć. Aż może w końcu znów jakimś cudem go pokonamy i dobiegniemy do kolejnego, lecz o kolejne 10 lat starsi. Ale nikt kompletnie nie widzi, że oddalając się od muru, ani z lewej ani z prawej strony nie ma już żadnego muru. Wystarczy zadecydować że skręcam, odbijam, robię zwrot nie tam gdzie wszyscy, zaczynam iść w dawno zapomnianą stronę. I nagle wszystko zaczyna zwalniać, układać się i nagle zaczynamy żyć. Tak to jest ta Wasza nuda. Moja nuda to powrót do dawno obejrzanych na chwilę miejsc. Nagle zaczyna oddawać to czego kompetnie wcześniej nie zauważyłem. Pojęcie, że podróże kształcą jest prawdziwe, ale w pewnym momencie są już tylko pozornym ładowaniem akumlatorów, bo z czasem wszystko się zaciera i nic nie pamiętamy. Każdy pewnie zapamiętał wieżę Eiffla. Ja nie zapamiętałem, bo świadomie jej nie oglądałem. Po co, skoro widziałem ją setki razy w filmach, na zdjęciach i videoclipach. Kiedyś krążyła wśród paryskiej bohemy taka anegdota. Kiedy zbudowano to szkaradstwo, jak określano wówczas ten cud inżynierii, paryska bohema postanowiła spotykać się w kawiarnii tej niezwykłej, stalowej konstrukcji. A wiecie dlaczego? Bo to było jedyne miejsce, skąd nie było widać wieży. Chyba znów nie na temat. Na temat, na temat. To przecież rodzaj pogawędki przy winku w SPATiF-ie. A byliście może ostatnio w kinie? Nie? Ja też nie, jakoś mnie te skandynawskie filmy w telewizji bardziej zachwycają, a w kinie na kawę wciąż czeka się 30 min. No i z tym murem to też jak z książkami Olgi Tokarczuk, nie są dla idiotów, dlatego czytamy Mroza. Ale zamiast czytać można gapić się w przyrodę, tam przecież musi być jeszcze jakaś cywilizacja. Czy ktoś wie dlaczego w toskańskich spożywczakach wina kosztują 2-3 euro i są bardzo dobre? Ja nie wiem i cały czas zachodzę w głowę dlaczego muszę płacić w knajpie ponad 100 złotych za butelkę aby było względnie ok. Ale tego muru nie rozbijam, wystarczy się cofnąć. Kino było, wino było...acha, zjadłem ostatnio niesamowite danie. Było potwornie drogie jak na moją kieszeń, ale naprawdę było warto. Ale tego muru nigdy nie zamierzałem przeskakiwać.

Jakoś fartem mi się trafiły okruchy. To co jest w takim razie na końcu? Bezwzględne chamstwo, cytując poetę Władka.