Ze wspomnień o Profesorze nie wybiorę jednego, które rozrosło się do rozmiarów anegdoty. Wręcz, gdy myślę o mistrzostwie, z jakim opowiadał historie, intuicyjnie wycofuję się z tej formuły, nie chcąc nazywać, dookreślać, umniejszać.
Najsilniej noszę w pamięci nasze rozmowy, przeciągające się nierzadko do godziny, mimo tak zawsze gęsto wypełnionego Profesorskiego – i Dyrektorskiego – kalendarza, precyzyjnie zaplanowanej każdej chwili. To jedna z cech Profesora, które budziły podziw i szacunek. Nie marnował żadnej chwili. Wydawało się wręcz, że czas jest Profesorowi posłuszny, jest na Jego usługach. Rozmowa była jednak zawsze najważniejsza. Były to chwile, które ustawiały dzień, tydzień, miesiąc. Ba, czasem nawet cały rok! Poruszane w takich odbywanych „poza czasem” rozmowach wątki rozrastały się, meandrowały w rejony literatury, malarstwa, historycznych faktów. „Pani Magdo, przecież to jest scena z obrazu Petera Breughla!”. Albo: „To jeszcze nic. Wie pani, co wyprawiał król Jakub I?!”.
Każda sprawa, myśl, temat uruchamiały w Profesorze sieci odniesień, powiązań, zależności, wcześniej nie dostrzeganych. Niczym Demiurg ze wzburzonym, bielejącym już włosem tworzył, budował na bazie poruszanego wątku nowe światy – o ileż bogatsze, bardziej nęcące, pasjonujące, inspirujące od tych, do których sami mieliśmy dostęp. Ale też nie tylko po to, by „pofantazjować”, sprawdzić poprzez materię słowa, czy mogłyby zaistnieć naprawdę – lecz, o zgrozo, by naprawdę je realizować, powołać do życia!
I, proszę wierzyć, po pierwszych chwilach niedowierzania, jakiejś elementarnej mojej/naszej niezgody – że niemożliwe, niewykonalne – Profesor zawsze znajdował sposób. Jego idea nie pozostawała w sferze marzeń. Zawsze odnajdywał dla niej „ziemskiego bliźniaka”, realne alter ego. I robiliśmy te niemożliwe rzeczy, były naszym „chlebem powszednim”.
Przyjemność i wyzwanie pracy z Profesorem zmieniło mnie na zawsze. Niezłomność. Pasja. Wiara we własne pomysły. Ale i ogromna odpowiedzialność – za te pomysły i za tych, którym się je powierza. Kultura słowa na rzadko spotykanym poziomie. Kultura obcowania z ludźmi. Szacunek, otwartość, ciekawość. I przekonanie o tym, że życie nie jest tak poważne, jak nam się wszystkim wydaje.
Cokolwiek Profesor robił, czemukolwiek poświęcał swoją uwagę, musiało być zrobione najlepiej, jak umiał – i jak my umiemy. Nie szanował półśrodków, dróg na skróty, braku zaangażowania. Wierzył, że w tym, co robimy, mamy misję poruszania serc i umysłów na wielką skalę. Był nie tylko mistrzem słowa i wyobraźni, ale człowiekiem czynu.
Nie pozwalał mówić o sobie samym, o nagrodach, wyróżnieniach. Czasem nie słuchałam. „Pani Magdo, to nie ja jestem tu ważny”, zwykł mówić.
Gdy poważnie zachorowałam, pisał, pytał, odwiedził mnie w szpitalu. Kiedy w listopadzie zeszłego roku, tuż przed festiwalem, przechodziłam Covid-19, codziennie dzwonił, by zapytać, jak się czuję.
Mawia się, że miarą wielkości człowieka są jego czyny. Warto dodać: i to, jak traktuje drugiego człowieka.