Jeżeli lubisz chodzić nago, pić białe wino, jeść świeże ryby, palić marihuanę, słuchać szumu fal, uprawiać surfing, zamiast gór widzisz kobiece biusty, a do tego interesują cię losy nazistów po drugiej wojnie światowej to znaczy, że Fuerteventura jest stworzona właśnie dla ciebie.

1659 km kwadratowych powierzchni, 113 tys. mieszkańców, długa linia brzegowa na której znajduje się 150 pięknych plaż. To najkrótsza charakterystyka Fuerteventury, kanaryjskiej wyspy leżącej zaledwie 97 km od Afryki. I choć wszystkie wyspy archipelagu są wulkaniczne, to jednak każda jest inna. Największe z nich - Gran Canaria i Teneryfa mają kilka stref klimatycznych dużo zieleni, skaliste wybrzeża, są mocniej zurbanizowane i najczęściej odwiedzane. Pokryta lawą wulkaniczną Lanzarotte nazywana jest wyspą wulkanów, a La Palma zieloną wyspą. Fuerteventura to z kolei łagodne góry w kształcie przypominającym biusty (jest nawet góra nazywana przez majoreros jak się określa rdzennych mieszkańców Fuerty „piersią Sophie Loren”), wielkie pustynne przestrzenie i mnóstwo piaszczystych plaż poukrywanych pomiędzy klifami. To właśnie na niej najmocniej kwitnie surferskie życie z dala od wielkich turystycznych konglomeratów.

Północ kontra południe

Podział jest prosty. Na południu i wschodzie dominuje duży przemysł turystyczny. To właśnie tam są miasteczka Costa Calma, Morro Hable, czy stolica Puerto Del Rosario, popularne destynacje turystyczne z wielkimi hotelami i setkami sklepów. Wyjątkiem jest wysunięta najdalej na południe plaża Cofete, ale o niej w dalszej części tekstu. Z kolei północne i zachodnie wybrzeże to miejscowości bardziej kameralne. Dominuje w nich niska zabudowa, niewielkie kamieniczki i domki, a ulice nieco przypominają połączenie Arizony z Kalifornią. 

Podobnie jest z podziałem dyscyplin. Południe zdominowali miłośnicy kajtów i windsurfingu – właśnie tam, na słynnej plaży Sotavento koło Costa Calma znajduje się równie słynna szkoła Rene Egli. Tam też odbywają się zawody z cyklu pucharu świata. A północ i zachód zdominowali z kolei surferzy.

Ci najbardziej wytrawni mieszkają w Lajares, na pustyni. To miasteczko z małymi domkami i jedną główną ulicą pełną knajpek i barów. Jego lokalizacja jest kluczowa – znajduje się dokładnie w połowie drogi pomiędzy północnymi i zachodnimi spotami. To oznacza, że w zależności od prognozy praktycznie w kilkanaście minut można dotrzeć do najlepszego w danym dniu surferskiego spotu.

Warunki to jednak nie wszystko. Na spotach obowiązują proste zasady. Pierwszeństwo na fali mają lokalsi, a dopiero potem przyjezdni. Jak ktoś nie respektuje niepisanych zasad może mieć kłopoty, bo poszukiwanie idealnych fal to misja, a dla wielu sposób na życie. Inne rzeczy schodzą na drugi plan.

Z surfingu korzystają nie tylko profesjonaliści, ale i amatorzy. Fuerteventura to także idealne miejsce na rozpoczęcie nauki surfowania. Na wyspie działa mnóstwo szkółek, m.in. w El Cotillo leżącym na północno zachodnim wybrzeżu. To rybacko – surferskie miasteczko, pozbawione wielkich hoteli z popularnym spotem na La Piedra Playa. Korzystają z niego zarówno szkółki jak i zawodowcy. El Cotillo to także świetne miejsce do rozpoczęcia wędrówki po spotach zachodniego wybrzeża. Każdy ma swoje własne parametry, które pozwalają określić, czy lokacja jest dla amatorów, czy też zaawansowanych surferów. Na niektórych fala jest niska, a niektórych wysoka i bardzo gwałtowna. Surferzy szukają najdłuższych fal.

Na Fuercie można wybierać między plażami z miękkim białym piaskiem, kamieniami lub z czarnym powulkanicznym żwirkiem, otoczonymi skałami albo ogromnymi klifami. Są tu też śnieżnobiałe laguny zasypane skamieniałymi algami i wysokie diuny, tworzące się z piasku nawiewanego z Sahary. Do najpiękniejszych plaż zachodniego wybrzeża należą Playa del Esquinzo, De Tebeto i De Jarugo. Na wchodzie Playa Sotovento de Jandia. Południowym zwieńczeniem wyspy jest Playa De Cofete. To najbardziej oddalona i najtrudniejsza do dotarcia plaża, prowadzi do niej dwudziestoparo-kilometrowy odcinek wąska, kamienistą i nierówną drogą przez góry. Długi dojazd rekompensuje jednak obłędny widok łagodnych zboczy gór wchodzących do oceanu i bryzy unoszącej się nad plażą. Właśnie to miejsce urzekło m.in. Ridleya Scotta, który kręcił tutaj jeden ze swoich ostatnich filmów „Exodus: Bogowie i Królowie”. 

Życie w rytmie fal

Charakterystycznym krajobrazem wybrzeża Fuerteventury są skały i wysokie klify porozcinane przez piaszczyste plaże. Stąd tak wielka popularność kamperów. Można je pożyczyć na miejscu, ale wśród rejestracji widać też pojazdy innych Wysp Kanaryjskich, surferów z kontynentu – nie tylko Hiszpanii, ale i Włoch, czy Francji, Niemiec. Taka podróż to świetna przygoda – rejs z hiszpańskiego Kadyksu trwa około półtorej doby. To niewiele jak się zakłada miesięczne lub dłuższe wakacje. Obok nowoczesnych pojazdów bardzo duża liczbę stanowią stare modele lat 80., a nawet starsze oraz zwykłe blaszaki, busy. W klimacie Fuerty, gdzie zimą temperatura w ciągu dnia nie spada poniżej 20 stopni, a w nocy 16 – spać można praktycznie w każdym aucie.  Rytm dnia jest prosty – poranna pobudka, rzut oka na fale, świeża kawka z widokiem na ocean, zejście na plaże, surfing, a po południu chill przy kamperze.

Mimo dużej liczby kamperów, w których ludzie żyją, jedzą i myją się, zaskakuje niezwykła czystość plaż i klifów. Społeczność związana z wodą ma duże poczucie odpowiedzialności, tu nikt nie pozostawia po sobie śladów. Czasem przy wejściu na plażę można zobaczyć dużą płytę z wyciętymi otworami, a w niej włożone puszki. Można je zabrać na plażę, by wrzucać do nich niedopałki papierosów, a także
jointów.

Ryby, wino i marihuana

Na Fuercie życie jest tanie. Niski VAT i specjalna strefa ekonomiczna sprawiają, że tanie jest paliwo, usługi, jedzenie, restauracje i bary.  Na ceny wpłynął też  Covid-19. Restrykcje spowodowały ubytek turystów, a przez to życie stało się jeszcze tańsze. Dzisiaj fajnie położony apartament dla dwóch osób można wynająć za 40 euro za dobę, a przy dobrych negocjacjach i dłuższym okresie jeszcze taniej. Okazje typu 250 euro za tydzień za apartament dla 4 osób też nie należą do wyjątków. Ceny wielu produktów są niższe niż w Polsce – szczególnie tych lokalnych - oliwek, serów kozich, chorizo. Jak każdy południowy, morski region słynie z ryb i owoców morza. Te są na wyciągnięcie ręki – świeże i relatywnie tanie. Białe wina i całkiem przyzwoite zaczynają się nawet od 1,8 euro za butelkę. 

Elementem kultury surferskiej są też konopie indyjskie, czyli popularne „zioło”. Na wyspach kanaryjskich można je kupić w social clubach, których są dosłownie dziesiątki, jeżeli nie setki. Te miejsca nazywają się Cannabis Collective i zrzeszają hodowców tworzących coś na kształt spółdzielni. Mogą w nich odprzedawać swoje zbiory i mogą też kupować. W rzeczywistości towar jest także z Afryki.  Prawo zakupu mają rezydenci wysp, którzy muszą formalnie zostać członkiem danego klubu. Formalności trwają minutę. Palić można w klubie, ale i na własnej posesji. Za to samo w miejscu publicznym grozi jednak kara. Władze hiszpańskie, podobnie jak holenderskie wychodzą z założenia, że legalność marihuany połączona z jej kontrolą daje lepsze efekty niż utrzymywanie czarnego rynku. Dzięki temu w social clubie możemy liczyć na wysoko gatunkowy towar z pewnego źródła. Biorąc pod uwagę naprawdę wysoką jakość ceny są niskie – odmiany sativa czy indiga kosztują od 5 euro za gram. W ofercie są też gotowe jointy,  ciasteczka, czekoladki, olejki.

Można powiedzieć, że te wszystkie elementy kultury surferskiej powodują widoczny gołym okiem luz. Na Fuerteventurze życie mocno zwalnia, a człowiek staje się po prostu przyjaźniejszy. Te relacje widać na ulicy, w sklepie, knajpie. 

Inną cechą Fuerty i jej północnych plaż jest nudyzm. Nikogo nie dziwi widok spacerujących po skałkach, czy też plażach nagich osób. Niezależnie od wieku i kondycji. Tutaj ludzie szukają wolności. Jeżeli więc spotkasz na plaży, czy skałkach nagiego, długowłosego mężczyznę lub kobietę palących mariuhanę nie obawiaj się.

 

Wyspa ludzkich historii

Po Hiszpanach, Niemcach, Włochach, Anglikach, Francuzach coraz silniejszą diasporę Furteventury tworzą Polacy. Jedna grupa co roku regularnie„zimuje”, spędzając od listopada do wiosny czas na wyspie, a druga wybrała to miejsce do życia już na stałe. Dominują ludzie świata kultury i sztuki, szukający tutaj odpoczynku, ciszy, inspiracji. 

Monochromatyczne pejzaże pustyni, regularny szum oceanu, bazaltowe nocne niebo dają wytchnienie przebodźcowanym w miastach artystom. Kasper Bajon niedawno napisał tutaj książkę-esej „Fuerte”. Agata Pyzik stworzyła album „Dziewczyna z pistoletem” – pokłosie wystawy prac polskich artystów w Oliwie. Filmowcy surfują i tworzą tu kolejne scenariusze. „Otwórz oczy” zobaczymy niedługo na platformie Netflixa, kolejne jeszcze w fazie produkcji, na HBO. Aktorzy opalają się i grają. Andrzej Chyra, wystąpił w kręconym tutaj filmie Joanny Zastroznej „Las”, którego premiery można będzie wypatrywać na festiwalu w Gdyni. Pojawiają się coraz częściej także celebryci i telewizyjne gwiazdy, tu znajdują przestrzeń wolna od paparazzich. 

Na Fuercie można wszystko zacząć od nowa. To wyspa na skale, bez słodkiej wody i bujnej roślinności, palona słońcem. To pustynia otoczona sztormowym oceanem. Wyspiarze wiedza, że bez wsparcia drugiego człowieka, pomocy sąsiada, trudno tu przetrwać. Choć majoreros chronią swoich enklaw, to są życzliwi dla przyjezdnych. W lokalnym barze, u podnóża ich Świętej Góry, Tindaji, postawią chupito, szota tutejszego rumu z miodem i wysłuchają historii, która ich tu sprowadziła, albo po prostu razem z nim pomilczą. 

Fuerta stała się ostatnio także doskonałym schronieniem od covidowych lock-downów w Europie. Autonomiczne władze Kanarów wywalczyły turystyczną zielona strefę dla archipelagu. Na Fuercie liczba zarażonych wirusem to aktualnie 205 osób, od początku pandemii miały tu miejsce tylko 4 przypadki śmiertelne. Na wyspę wpuszczani są tylko turyści z negatywnym testem PCR, w 15 minut przed wyjazdem można zrobić sobie test w lokalnych punktach paramedycznych. Na ulicach chodzi się w maseczkach, ale otwarte są restauracje, bary, plaże, sklepy, baseny czy obiekty sportowe. Życie toczy się tu wyspiarskim tempem, mimo sanitarnego reżimu i lokali zamykanych przed godzina 23. Kiedy ogłoszono ostatnie lockdowny w Portugalii, Francji czy Niemczech, na tutejszych plażach pojawili się najlepsi surferzy z Europy. Ich kolorowe deski bujają się teraz czekając na fale na najpiękniejszych plażach wyspy. Ich akrobacje można oglądać w bonusie z plażowego koca. 

Operatorzy turystyczni w Polsce też wyczuli koniunkturę na turystycznych outsiderów i otworzyli czarterowe przeloty na Kanary. Zanim wyspy zapełnią się turystami hotelowych all inclusive to kierunek na tropikalny rehab odległy zaledwie pięć godzin lotu z kraju.   

 

Willa nazistów

Jedną z tajemnic Fuerteventury jest tzw. Willa Wintera. To duży dom samotnie stojący na południowym krańcu wyspy, pomiędzy górami, a plażą Cofete. To teren parku Jandia, jednego z najcenniejszych miejsc na wyspach, a jednocześnie całkowite odludzie. 

Jego budowniczym i właścicielem był niemiecki architekt Gustaw Winter, który w latach 20. rozpoczął inwestycje na wyspach. W latach 20. wybudował elektrownię na Gran Canarii. W otwarciu miał wziąć udział sam Adolf Hitler. Potem skupił się na południowej części Fuerteventury, gdzie miał również odpowiadać za cały szereg inwestycji publicznych zyskując tym samym wysoką społeczna pozycję. Winter z czasem przejął półwysep Jandia, który od 1939 roku przestał być dostępny dla miejscowej ludności. Najpierw konieczne było zbudowanie drogi przez góry, do której zaangażowano więźniów z obozu pracy w Tefii. Budowa willi ruszyła w 1941 – początkowo jako trzykondygnacyjny bunkier, a następnie z usadowionym na nim domem. Dom przetrwał wojnę i czasy reżimu Franco, nie zajmują się jednak nim jego spadkobiercy, ale Pedro Fumero, potomek rodzin, które zamieszkiwały półwysep znacznie wcześniej niż Winterowie.

Za niewielką opłatą można do niego wejść, a Pedro dzieli się swoimi hipotezami. Nie wszystkie jednak części budynku są dostępne. Gospodarz pokazuje parter, w tym niezwykle grube mury z okienkami bardziej przypominającymi otwory strzelnicze, a także pierwszy poziom podziemi. Tam w wykafelkowanej salce znajduje się piec i stół przypominający prosektorium. W piwnicy są też cele, a Pedro stukając w podłogę wskazuje, że pod spodem ciągną się kolejne kondygnacje.

Historia willa Wintera doczekała się bardzo wielu hipotez. Zdaniem Pedra mieścił się tam ośrodek,  w którym dokonywano eksperymentów na ludziach, ale wedle innych popularnych teorii willa miała być punktem przerzutowym dla nazistów z Europy do Ameryki Południowej. Wg licznych relacji komunikacja odbywała się U Bootami. Inna hipoteza mówi, że w domu dokonywano także operacji plastycznych nazistów, a jedną z osób, która miała z niej skorzystać był Adolf Hitler.

W prowizorycznie stworzonym mini muzeum można zobaczyć baterie okrętów podwodnych, a także kopie dokumentów FBI z lat 70. wskazujące na ukrywających się na Fuercie nazistach. Wśród nich wymienia się Martina Bormana. 

Sam Winter zmarł w 1974 roku, a warto pamiętać, że do 1975 roku Hiszpanii był reżim Franco sprzyjający nazistom. Niemiecki architekt z jednej strony cieszył się na wyspie szacunkiem, z drugiej panuje powszechna opinia, że był członkiem organizacji nazistowskich. Póki co żadne hipotezy o willi nie zostały zweryfikowane – syn Wintera mieszkający na innej wyspie nie zdecydował się na ujawnienie rodzinnego archiwum, a wg Pedro Fumery oficjalna dokumentacja została utajniona i jest w gestii rządu w Madrycie.