Czasami nie trzeba wiele, aby poczuć się królem. Wystarczy znaleźć na przykład odpowiedniego Cadillaca. Koniecznie Eldorado.

„I tak usiadłem na równo przystrzyżonym trawniczku przy Ocean Avenue, opierając się o palmę. Za moimi placami słychać było głośne rozmowy rozbawionego towarzystwa, któremu przewodził mój kumpel George Jung, a od którego przed chwilą odłączyłem. Miałem dość. Krzyki były na tyle męczące, że chciałem wstać i odejść nieco dalej. Szło mi to jednak jakoś trochę nieporadnie. Na całe szczęście, bo nagle zatrzymał się tuż przy mnie błyszczący Cadillac. Był wielki jak USS Nimitz. Wyszedł z niego ON. Znowu bezwładnie padłem na kolana. ON minął mnie obojętnie i dołączył do towarzystwa przy stoliku. Poczułem, że klęcząc jest mi coraz bardziej niewygodnie. Usiadłem. W końcu, to nic złego paść na kolana przed samym Królem” – to cytat z kultowego filmu „Blow”, który najlepiej obrazuje tą boską amerykańską maszynę.

Biały kapelusz, charakterystyczna stylizacja i ogromny Cadillac. W 1968 roku nawet wprowadzenie do służby najnowszego, atomowego lotniskowca, nie było tak ważne, jak to, że Elvis Presley Wrócił do śpiewania na żywo. Żyło tym całe Los Angeles. Miasto, które było mu domem od 1967 do 1973 roku. Presley mieszkał wtedy przy 1174 Hillcrest w Beverly Hills. Nieco w górę, na wprost od wspomnianej Ocean Avenue. 

Piętnaście lat wcześniej Elvis ukończył Humes Middle School i w Sun Studio zaczął nagrywać pierwsze kawałki. W tym samym czasie General Motors uznał, że czas skończyć z dobrze widzianą jeszcze cztery lata temu, powojenną skromnością i pokazać światu coś naprawdę dużego. Tym czymś był luksusowy kabriolet Cadillac Eldorado.

Elvis Presley upodobał sobie auta tej marki. Kupował je nałogowo i z radością je rozdawał. Kiedyś nabył jednocześnie 14 Cadillaców. Ulubionymi modelami były: zamknięty Fleetwood i otwarty Eldorado. Zmieniały się roczniki i generacje. Powtarzały się za to kolory. Różowy i różne wariacje jasnoniebieskiego. Jasnoniebieski był też ostatni Cadillac Elvisa, który trafił w jego ręce na rok przed śmiercią – w 1976 roku.

W tym roku minie 45 lat od czasu, kiedy Presley zasiadł za kierownicą swojego ostatniego Caddy. Minie też pół wieku od wielkiego koncertu Króla w Los Angeles. To dobry moment, aby stanąć pomiędzy najnowszymi Porsche, Lamborghini, Ferrari czy w sąsiedztwie McLarena, aby rzucić okiem na stojącego w firmie B&W Partners, oczywiście jasnoniebieskiego, Cadillaca Eldorado, wyprodukowanego właśnie w 1971 roku. 

- Mamy przed sobą nietypowy egzemplarz. Samochód został całkowicie rozebrany i pieczołowicie odnowiony. Udokumentowany koszt prac to 85 tysięcy euro – mówi Waldemar Liebon, prezes B&W Partners. - Właściciel nie żałował pieniędzy, ponieważ postanowił zbliżyć się do standardu, wymaganego właśnie przez Elvisa.

Błękitny Caddy to największy i najmocniejszy model Eldorado. Pod jego maską tkwi zaś prawdziwy potwór – ogromne V8 o „ciężarowej” pojemności 8,2 litra i mocy 365 KM. Z normalnym zawieszeniem jazda takim samochodem przypomina oglądanie meczu na miękkiej kanapie, a tutaj dodatkowo zamontowano jeszcze bardziej komfortowe zawieszenie. Można śmiało powiedzieć, że standard odbudowy przypomina typowego amerykańskiego Show – Cara. Dokładnie takiego, jakiego trzeba, aby poczuć się królem.