Magdalena Sękowska jest psycholożką, psychoterapeutką. Prowadzi psychoterapię par. Specjalizuje się w nurcie psychoterapii systemowej, badającej powiązania rodzinne. Od lat związana z SWPS w Poznaniu. Z pochodzenia gdańszczanka. Opowiada o tym, z czym zwracają się do niej pacjencji w czasie pandemii.

Ostatnio do pani kliniki zgłaszają nowi pacjenci w trybie pilnym.

Ludzie zgłaszają się z prośbą o konsultację, nazywając swoją sytuację związkową jako kryzys. Wcześniej zgłaszali się na terapię par. Były zapisy i zwykle trzeba było trochę poczekać, aż terapeuta będzie miał wolny termin. W okresie od czerwca do teraz mam bardzo dużo zgłoszeń, gdzie ludzie proszą, żeby jak najszybciej, bo sytuacja jest bardzo zaogniona. Korzystają też czasem ze wsparcia farmakologicznego, ale to nie pomaga, ponieważ to nie rozwiązuje sytuacji komunikacji między nimi. Te zgłoszenia „na już” zauważam jako nowe zjawisko.

 

Czym różnią się te nowe zgłoszenia?

Wcześniej pary zgłaszały się w takiej fazie kryzysu, kiedy przestawali rozmawiać ze sobą albo już zdecydowali się na rozejście. Albo po separacji, gdy stwierdzili, że jednak chcą być ze sobą. Więcej było zgłoszeń, kiedy ludzie trochę pobyli w tej sytuacji zanim decydowali się na konsultację. Mam poczucie, że okres pandemii odkrył dużo tabu na temat związków. Być może to przymusowe bycie razem pokazało wielu ludziom niejako w krzywym zwierciadle, czy to jest ten związek, czy to taki etap związku, który ich uszczęśliwia. 

 

Na jakich etapach związków są to ludzie? Wyobrażam sobie, że są ze sobą niezbyt długo i nie zdążyli się dobrze poznać.

Może to zdziwi, ale mam dużo klientów w kilkunastoletnich związkach. Ich specyfika polegała na tym, że dopasowali się między sobą i weszli w tryb funkcjonowania, gdzie dominantę przyjęła strona logistyczna. Organizacja dnia, podział zadań, zarabianie pieniędzy, kupowanie samochodu, wychowanie dzieci. To wszystko są czynniki, które odwracają uwagę od tego, co się dzieje w więzi między partnerami. Przez to, że partnerzy wchodzą w role zadaniowe, w mniejszym stopniu ukierunkowują swoją uwagę na uczucia, na to czy ten związek się buduje, czy są zadowoleni, czy mają dostęp do partnera. W takim życiu, które przebiega szybko, mamy wiele racjonalizacji. Mówimy: nie mamy czasu, musimy się zająć dziećmi, teraz budujemy dom. Przez to nie zawsze możemy posiedzieć, pogadać. Nie zawsze mamy ochotę na seks, bo jesteśmy zmęczeni po pracy albo dzieci przychodzą do nas do sypialni. Czas lockdownu wielu osobom pokazał, że kiedy jest możliwość bycia razem, a ilość zadań jest ograniczona (nie mamy wyjść do siłowni, spotkań ze znajomymi, itd.), w niektórych parach pootwierały się zabliźnione rany albo frustracje, niezaspokojenia. Ludzie zaczęli się przyglądać, kim ta druga osoba jest. Czy ona w ogóle się mną interesuje? Czy teraz, gdy zostaliśmy razem, to oprócz oglądania seriali w ogóle mamy o czym rozmawiać? Dla wielu osób okazało się, że tam, w przestrzeni relacyjnej jest bardzo mało. To moment szoku. Mamy dom, dwójkę pięknych dzieci, znajomych. Ludzie myślą, że jesteśmy szczęśliwi, a jedno z partnerów albo oboje stwierdzają: ale tu między nami jest pusto. Nie jemy razem śniadania, o romantycznej stronie związku można zapomnieć, dawno nie byliśmy na randce. „Nie istnieję dla ciebie jako kobieta (albo mężczyzna)” – mówi jedno z partnerów. „W ogóle nie mamy seksu”. Przez te wszystkie zewnętrzne zobowiązania zapomnieliśmy, że mamy jakieś potrzeby. Że lubię, żebyś tak właśnie mnie dotykał albo tak właśnie ze mną rozmawiała. Ludzie jakoś stracili siebie z pola widzenia i więź okazała się bardzo słaba. Nie mam poczucia, że dotyczy to ludzi, którzy są krótko ze sobą, ale takich, którzy są ze sobą lat 13, 15, 17. W tej chwili mam konsultacje z takimi parami.

 

Czy takie pary mają więcej do stracenia? Młode pary mają większą tendencję do wchodzenia w nowe związki?

Jest coś takiego, przy czym wszystkie generalizacje to nasze ograniczenia. Młodzi ludzie będący w związkach, które nie trwają dłużej niż 5-7 lat, częściej szukają wyjaśnienia, że widocznie jesteśmy tak różni, że musimy się rozejść. Widzę, że w związkach o krótszym stażu jest mniej umiejętności radzenia sobie z sytuacjami trudnymi. Często reakcją na kryzys jest wyjście z tej sytuacji, czyli rozstanie. Ci ludzie częściej operują stwierdzeniem „to ja odejdę”, „to się rozwiedźmy”. Mniej jest strategii, które zapraszają do tego, żeby usiąść, porozmawiać, przyjrzeć się, jak to się stało, że nie możemy się porozumieć. Oczywiście to uproszczenie. Są wśród nich takie pary, które się zastanawiają i też przychodzą na konsultacje, mówiąc: „Chyba wyszliśmy z różnych domów. Potrzebujemy wsparcia, żeby znaleźć nasz własny styl, a nie walczyć, czyje tradycje z domu rodzinnego są lepsze i ważniejsze”.

 

Pokutuje stereotyp, że mężczyźni rzadziej poddają się psychoterapii. Czy to zmieniło się w obliczu pandemii?

Absolutnie nie potwierdzam tego stereotypu, i to już od wielu lat. To samo dotyczy konsultacji dotyczących dzieci. Coraz więcej osób, które inicjują terapię, to mężczyźni. Nie mam poczucia, że są oni oporni. Przychodzą zarówno na warsztaty, wykłady, jak i na terapię. Myślę, że to w tej chwili się wyrównuje. Natomiast mam poczucie, że psychoterapia, porada psychologiczna zyskuje coraz większe uznanie społeczne. Być może dlatego, że jak wskazuje WHO, co 4. osoba na świecie realnie potrzebuje pomocy, bo ma problemy o podłożu psychologicznym lub neuropsychologicznym. Dużo osób ma problem z depresją. Dużo przeżywa problemy związane z chorobami swoich starszych rodziców. Bardzo wiele dzieci ma problemy lękowe bądź trudności z podporządkowaniem się zasadom, wtedy szkoła prosi o pomoc. Mam poczucie, że wsparcie psychologiczne jest ważne, bo widzimy, jak wiele jest sytuacji, w których nasze zasoby psychologiczne wymagają podprowadzenia, podpowiedzi. 

Nowym zjawiskiem są firmy. Do naszej kliniki zgłosiły się korporacje z prośbą o udostępnienie konsultacji swoim pracownikom. Myślę, że to niesamowity krok do przodu. W tej chwili firmy zamiast kart na siłownię firmy proponują pracownikom możliwość 3 konsultacji w miesiącu. I ludzie z tego korzystają, niech mi pani wierzy. 

Myślę, że psycholog, psychoterapeuta zyskuje większe znaczenie. Ludzie mniej się boją i mit „żółtych papierów” odszedł w przeszłość. Jest to związane z większą dostępnością wiedzy psychologicznej, choćby w Internecie. Ludzie zaczynają wpuszczać tę wiedzę do swojego życia.

 

Zwrócenie się o pomoc jest wyrazem dojrzałości?

Tak, jest wyrazem dojrzałości. Wiele osób przychodzi i mówi „to nasza ostatnia deska ratunku”. Ale to wymaga zobaczenia, że coś się dzieje w parze, a nie stwierdzenia, że to ta druga osoba jest winna. Wymaga to też otwarcia na to, że ktoś z zewnątrz może pomóc. 

 

A więc może pandemia dała szansę wielu parom na przyjrzenie się swoim związkom zanim będzie za późno?

Myślę, że sytuacja lockdownu wywołała problemy. Siedzieliśmy w domu, dzieci uczyły się online. To było strasznie trudne i samo w sobie wymagało naprawdę wzmożenia swoich wysiłków, żeby sobie z tym poradzić. Mogło uaktywnić różne sposoby radzenia sobie z trudnościami. Dla wielu par była to sytuacja zatrzymania się. Spotykam pary, które przychodzą nie dlatego, że jest źle, ale żeby było lepiej. Albo żeby skonfrontować ich wizje wychowania dzieci. Wykorzystali ten czas, żeby realnie zobrazować funkcjonowanie swojego związku. To pozytywne, bo im bardziej urealniamy nasz związek, tym bardziej możemy czerpać z niego radość i wiemy, jak oddziaływać, żeby było lepiej. Myślę, że dużo jest zysków, jeżeli pary zobaczą, że ten czas był czasem do autorefleksji, a nie tylko czymś do przejścia.

 

Mówi pani w czasie przeszłym, ale wiele osób nadal pracuje zdalnie. A przed nami podobno druga fala pandemii.

Mówię w czasie przeszłym, bo jednak zachłysnęliśmy się wakacjami i wyszliśmy na zewnątrz. Ale rzeczywiście wiem, że wiele osób nadal pracuje zdalnie. Badania pokazują, że prawie 80% jest zadowolonych z takiego trybu. Ale mniej się mówi o tym, że to dla naszego zdrowia do końca nie jest dobre. Potrzebujemy ruchu, zmiany, kontaktu z innymi. Potrzebujemy możliwości zrozumienia innych poprzez komunikację niewerbalną. Duża część osób na pracę zdalną jednak negatywnie reaguje. Nie potrafią sobie ułożyć grafiku dnia, brakuje im jakiejś struktury, co przekłada się na rozdrażnienie i nadmiarowe reakcje na to, co dzieje się w rodzinie. 

 

W ostatnim czasie często mówiło się też o problemie przemocy i uzależnień. Czy takie problemy faktycznie uaktywniły się w lockdownie?

Tak. Uaktywniły się wszystkie automatyczne sposoby radzenia sobie ze stresem. Automatyczne, czyli takie, które są u nas trwałe i ich nie weryfikujemy. To prawda, że bardzo dużo osób mówi, że partner jednak dużo pije albo pali trawkę nie w takim wymiarze, jak się partnerce/owi wydawało. To co kiedyś wydawało się drobnym nawykiem, nagle stało się problemem. Świeci się czerwona lampka, że to może być poważne uzależnienie. Pojawiła się przemoc w rodzinie, której wcześniej mogło nie być. Natłok różnego rodzaju informacji pochodzących zewsząd powoduje niepewność, a niepewność – lęk. To może powodować, że reagujemy rozdrażnieniem, atakiem, jesteśmy bardziej pobudliwi. Członkowie rodziny szybciej odpowiadają podwyższonym głosem. Następuje zjawisko śnieżnej kuli, gdzie następna osoba mówi jeszcze głośniej, następna reaguje jeszcze silniej, dziecko zacznie płakać i robi się bardzo silna sytuacja. Dorośli rozwiązują ją często poprzez krzyk, kary, epitety poniżające drugą stronę. Bardzo dużo jest agresywnych komunikatów, których wcześniej mogło nie być, bo były niwelowane przez możliwość rozładowania napięcia w inny sposób.

 

Jak stawiać granice i chronić się w sytuacji, gdy skazani jesteśmy na przebywanie w tym samym domu?

Złota zasada to mówić o tym, co się dzieje. Zapraszać do rozmowy. Ale mówić nie w kategoriach „bo ty”, tylko „bo my”. „Zobacz, co my robimy. Czy chcemy, żeby tak było? Czy chcemy budować taką atmosferę?”. Stawianie granicy to też mówienie: „Nie zgadzam się na to, żebyś tak do mnie mówił/a”, „Nie podoba mi się to, w jaki sposób mnie traktujesz, źle się z tym czuję, gdy masz podniesiony głos. Może zróbmy sobie przerwę w rozmowie, bo widzę, że oboje zaczynamy głośniej mówić”. To polega na zatrzymywaniu komunikacji w momencie, gdy czujemy, że zaczyna ona eskalować. To jest ten moment, kiedy jeszcze możemy wpływać, wyjść z procesu. Kiedy poddamy się eskalacji, to możemy dojść do zachowań, których nie spodziewaliśmy się po sobie – inwektywy, brzydkie słowa, wyrzucanie zachowań z przeszłości. Wchodzimy do kredensu ze starymi ranami i potem już trudno połapać się, o co chodzi. Jedna treść pobudza drugą. To bardzo niebezpieczne. Dotyka starych ran, a nie rozwiązuje problemów. Powstaje atmosfera, w której dzieci czują się bardzo zagubione. Mogą wystąpić u nich problemy ze snem, jedzeniem, wypróżnianiem, bóle głowy, brzucha. Stawianie granicy to zatrzymywanie tego procesu.

 

Jak budować intymność w czasie pracy zdalnej, gdy właściwie ciągle jesteśmy w pracy?

Bardzo ważne to stworzyć sobie strukturę miejsca i czasu pracy – to jest miejsce, w którym ja pracuję, to jest czas, w którym ja pracuję. Niedobrze jest nie strukturować, rozwlekać, dawać pracy miejsce w całej przestrzeni rodzinnej. To ważne nie tylko dla nas, ale i domowników. Kiedy siedzę przy tym stole, to znaczy, że jestem w pracy. Kiedy wstaję, to sygnał, że wyszłam z opcji pracy. Druga rzecz to myśleć o sobie wzajemnie w pozytywnych intencjach. Gdy widzę, że partner/ka jest poddenerwowany/a, to być może coś się z nim/nią dzieje. Może warto zrobić gest w kierunku tej osoby – zaparzyć herbatę, usiąść blisko, przytulić. Budowanie intymności to widzenie w drugiej osobie przyjaciela, a nie wroga.
Każdy z nas potrzebuje bliskości. Ona tworzy pozytywne nastawienie. Bardzo ważne jest dbanie o to, żeby w ciągu dnia chociaż na 10 minut usiąść ze sobą, popatrzeć sobie w oczy, przytulić się do siebie, zatrzymać się. To ważne, by stwarzać rytuały bycia razem. Myślę, że problemem współczesnej rodziny jest to, że wszyscy są w jakichś podłączeniach. Do tabletu, smartfona, komputera, telewizora, pralki... Jest dużo zadań. Aby budować intymność, trzeba zrobić przestrzeń do spotkania. Intymność odwdzięcza się w naszym życiu tym, że zyskujemy większe poczucie własnej wartości, pozytywny obraz świata, naszego partnera. Intymność daje nam poczucie bycia ważnym, kochanym, kimś, kto ma znaczenie dla innych. A to nasze podstawowe potrzeby życiowe. Aby żyć, musimy czuć, że kochamy siebie, ale też że inni nas kochają.

 

A osoby samotne? Też zgłaszają się do pani w trybie nagłym?

Są takie osoby, które bardzo trudno znoszą izolację. Uświadamiają sobie, że może zbudowały bardzo dobry wizerunek siebie jako specjalisty, osoby dobrze osadzonej zawodowo, ale sytuacja lockdownu pokazała, jak pusto jest wokół nich. To moment, kiedy niektóre osoby weryfikują swoje nastawienie. Być może to, że nie za bardzo lokowały energię w budowanie relacji, nie było jednak dobre. Może za bardzo zanurzyły się w pracę. To trudna sytuacja dla osób, które zaczynają widzieć, że mają w sobie już zgodę na to, by pojawił się wokół nich drugi człowiek. Chociaż to bolesne wnioski, dają coś dobrego. Uświadomienie sobie, że jednak kogoś potrzebują. Uświadomienie sobie swoich potrzeb jest czymś bardzo dobrym, bo daje możliwość ich zaspokojenia. 

Ale zgłaszały się też single, które silnie przeżywały stres związany z pandemią, ale nadal nie uważały, że chcą się z kimś wiązać. Pandemia uniemożliwiła im realizowanie różnych celów, np. podróży do Peru. 

 

Czy te osoby, które przyszły do pani w pandemii, zostaną dłużej na terapii?

Niektóre to były konsultacje. Czasem jedno-dwie konsultacje pomagają zrobić jakiś ruch. Ale część osób zostaje. W niektórych związkach już doszło do decyzji o rozstaniu, a inni „dali radę” i chcą kontynuować pracę.

 

Odnoszę wrażenie, że ten kryzys dla wielu z nas może być szansą.

Może być. My psychologowie mówimy, że kryzys to 50% na naszą wygraną. I pewnie ta sytuacja u niektórych przyspieszyła pewne decyzje (a u niektórych opóźniła). Nie widzę tej sytuacji jako jednowymiarowej – pozytywnej albo negatywnej. To sytuacja, która coś wyzwoli, a czy ludzie z tego skorzystają, to już tylko od ich motywacji zależy.

W moim gabinecie pary pytają się: „Czy jest jakaś nadzieja dla nas?”. Ja mówię, że zawsze jest nadzieja. I będę mówić tak do końca życia. Wiem to, bo pracowałam z parami, które wyszły z naprawdę ciężkich kryzysów.